Translate

piątek, 4 grudnia 2015

Antoni Edward Odyniec, „Listy z podróży



Ta książka powinna nosić tytuł „Podróże z Mickiewiczem”, bo jest to faktycznie zapis długiej podróży autora w towarzystwie Adama Mickiewicza. Miała ona miejsce w latach 1829-1830. Obaj poeci Adam Mickiewicz i młodszy o kilka lat Antoni Edward Odyniec (na obrazku powyżej) byli razem w Sankt Petersburgu, potem w Niemczech (zwiedzili Niemcy, odwiedzili Johanna Wolfganga Goethego), Szwajcarii i Włoszech. 

Jak twierdzi Maria Dernałowicz, autorka wstępu do tej książki, nie są to autentyczne listy, ale pisane o wiele później, już po śmierci adresatów z gotowych notatek. Powstały jako wspomnienie Odyńca z podróży z wybitnym i bardzo znanym poetą. Widać to zresztą gołym okiem, że jest to właściwie rodzaj dziennika czy też pamiętnika. Odyniec pisze głównie o Mickiewiczu, jaki był, jak się zachowywał, jakich ludzi wielbił, jak jego wielbiono, co mówił, co pisał, co jadł (lubił słodkie ciasta, pierogi i smażone kartofle), jakie miał romanse (Henrietta Ewa Ankwiczówna w Rzymie), jakie w ogóle robił wrażenie na kobietach, jak się ubierał id. Pisze też o arcyciężkich warunkach romantycznego podróżowania, kiedy to olbrzymie odległości pokonywano wynajętym powozem lub łodzią, albo nawet pieszo, niosąc rzeczy osobiste w małym węzełku na plecach.

Książka Odyńca była w XIX wieku bestsellerem polskiej literatury pamiętnikarskiej. Chwalono ją wówczas za gawędowy, interesujący styl. Niestety, niewiele się z tego ostało. Dla współczesnego czytelnika, nawet tak bardzo zainteresowanego romantyzmem jak ja, Odyniec to stary nudziarz, który przypomina gadatliwego pastora Collinsa z „Dumy  i uprzedzenia” Jane Austen (to ten, którego zaloty odrzuciła Elżbieta Bennet, mimo, że dziedziczył majątek jej ojca). Odyniec to taki pastor Collins w polskim wydaniu. Ciężko się brnie przez jego opisy i zachwyty nad Mickiewiczem. Tyle, że można z jego memuarów wyłuskać ciekawe rodzynki obyczajowe, jak np. opis jak Mickiewicz prał sobie skarpety w miednicy po pieszej wędrówce przez Alpy albo jak się Odyniec z Mickiewiczem niemal zatruli w Rzymie tlenkiem węgla. 

O tym, jak ciężka w lekturze jest to pozycja, może zaświadczyć fakt, że została wydana w 1961 roku, w tymże samym roku wciągnięta do biblioteki i nikt jej do tej pory nie czytał. Od 1961 r. byłam pierwszym czytelnikiem, który ją wypożyczył. 

No, ale przebrnęłam! Przeczytałam uczciwie całe dwa tomy (no, coś tam tylko przekartkowałam), pozaznaczałam co trzeba, trochę cytatów  podkreśliłam na niebiesko pisakiem (niech ta książka wie, że ktoś się nią zainteresował), trochę notatek porobiłam. Szukałam dowodów na zdolności paranormalne u Mickiewicza i je tutaj znalazłam. O ile Odyniec nie zmyślał za bardzo w opisie pewnych zdarzeń…  

Muszę jednak przyznać, że ta  nieco pierdołowata opowieść Odyńca ma pewien potencjał. Jakby ją skrócić o połowę, mogłaby być dzisiaj czytana przez miłośników biografii. Ba, nawet jaki serial telewizyjny o Mickiewiczu można by z tego wykroić. 

Odyniec Antoni Edward, „Listy z podróży”, PIW, Warszawa 1961, t. 1-2

2 komentarze: