Z
pewną taką niechęcią podeszłam początkowo do książki Anety Jankowskiej, która
publikuje jako Anna Janko – jako do autorki związanej ze środowiskiem warszawskiego
Salonu. Nie lubię bowiem brać do rąk publikacji tego środowiska… I ta niechęć
towarzyszyła mi przez całą lekturę jej książki „Mała zagłada”.
Dlaczego?
Temat
przecież jest arcyciekawy: zagłada wsi Sochy na Zamojszczyźnie. Sochy zostały
spalone przez Niemców 1 czerwca 1943 roku, a ich mieszkańcy rozstrzelani.
Zginęło wtedy około 200 osób, w tym dziadkowie autorki. Jej matka, Teresa
Ferenc, oraz jej młodsze rodzeństwo cudem ocalały z tej rzezi. I to właśnie
jest tematem „Małej zagłady”. Autorka pisze o likwidacji wsi na podstawie
opowieści swojej matki i kilku osób, którym udało się przeżyć tę pacyfikację.
I
byłoby dobrze, gdyby pozostała w kręgu historycznym i ograniczyła się tylko do
odtworzenia tej mało znanej w Polsce tragedii. Jednak poszła dalej, w stronę,
nie wiem, jak to właściwie nazwać... Esej? Gawęda? Saga rodzinna z elementami
eseju i luźnych wiadomości i refleksji na temat II wojny pozbieranych z różnych
lektur? I zrobił się bałagan i chaos. Miałam wrażenie, że pani Janko nie
ogarnia tematu w sensie całościowym, że nie może się zdecydować o czym właściwie
pisze: o tragedii wsi Sochy, o swojej matce i jej rodzinie, a może o swej
własnej traumie związanej z tym, że ona sama, Anna Janko, jest drugim
pokoleniem ofiar wojennych.
Jakby
tego bałaganu było mało, Anna Janko
wrzuciła do swej książki Żydów z ich Zagładą (a jakże, jakby mogło tu zabraknąć
Żydów, skoro autorka jest blisko z gazetą Adama Michnika), a także jakieś takie
bardzo ogólne rozważania o okrucieństwie wojen. Do tego jeszcze dołożyła
okrucieństwo ludzi hodujących lisy na futra i zabijających zwierzęta w
rzeźniach. W tym momencie zniszczona wioska Sochy nabrała innej perspektywy i
rozpłynęła się gdzieś w tym morzu okrucieństwa.
Jakoś
mi to wszystko nie pasuje. Za dużo tu
politycznej poprawności, a cała książka jest napisana tak, by spodobała się
wydawcom „Gazety Wyborczej”. Ja to czułam przez skórę już od początku, a
jeszcze bardziej czułam w trakcie lektury.
Szkoda,
że taki temat został zmarnowany jakimś takim bałaganiarskim, jakoby
eseistycznym podejściem. Szkoda, że te Sochy na Zamojszczyźnie nie mają
szczęścia, by wejść do historii II wojny światowej w Europie tak jak weszły czeskie
Lidice czy francuskie Oradour, także doszczętnie spacyfikowane przez Niemców w czasie II wojny światowej.
Cóż,
nie ukrywam, że otwierając książkę o tej tematyce liczyłam na więcej, tym
bardziej, że też należę do drugiego pokolenia ofiar II wojny światowej. Moi
rodzice i cała moja rodzina zostali bardzo poszkodowani przez Niemców i też –
podobnie jak autorka – od dziecka słyszałam o niemieckich zbrodniach.
Wychowałam się w przekonaniu, że niemiec (tak, tak, właśnie z małej litery) to
największy wróg Polaka. Ale rozmywać niemieckie okrucieństwo w morzu
okrucieństwa jako takiego, albo tłumaczyć, że niemcy byli tacy okrutni, bo coś
tam, to się nie zgadza z moim poczuciem sprawiedliwości.
Nie
żałuję, że przeczytałam, ale jestem bardzo rozczarowana.
Janko
Anna (właść. Aneta Jankowska), „Mała zagłada”, Wyd. Literackie, Kraków 2015
Również zamierzam przeczytać tę książkę niedługo. Koleżanka mi poleciła. A że jestem z 'regionu' to myślę, że będę zaciekawiona. Ale chaos w temacie również przeszkadza mi w książkach, wiec obym się z Panią nie zgodziła.
OdpowiedzUsuńOkazałam rozczarowanie, bo liczyłam na coś innego. Chyba spodziewałam się książki historycznej, a nie psychologicznych rozliczeń z mamusią :)))
Usuń