Translate

czwartek, 17 grudnia 2015

Anna Janko, „Mała zagłada”




Z pewną taką niechęcią podeszłam początkowo do książki Anety Jankowskiej, która publikuje jako Anna Janko – jako do autorki związanej ze środowiskiem warszawskiego Salonu. Nie lubię bowiem brać do rąk publikacji tego środowiska… I ta niechęć towarzyszyła mi przez całą lekturę jej książki „Mała zagłada”. 

Dlaczego?

Temat przecież jest arcyciekawy: zagłada wsi Sochy na Zamojszczyźnie. Sochy zostały spalone przez Niemców 1 czerwca 1943 roku, a ich mieszkańcy rozstrzelani. Zginęło wtedy około 200 osób, w tym dziadkowie autorki. Jej matka, Teresa Ferenc, oraz jej młodsze rodzeństwo cudem ocalały z tej rzezi. I to właśnie jest tematem „Małej zagłady”. Autorka pisze o likwidacji wsi na podstawie opowieści swojej matki i kilku osób, którym udało się przeżyć tę pacyfikację. 

I byłoby dobrze, gdyby pozostała w kręgu historycznym i ograniczyła się tylko do odtworzenia tej mało znanej w Polsce tragedii. Jednak poszła dalej, w stronę, nie wiem, jak to właściwie nazwać... Esej? Gawęda? Saga rodzinna z elementami eseju i luźnych wiadomości i refleksji na temat II wojny pozbieranych z różnych lektur? I zrobił się bałagan i chaos. Miałam wrażenie, że pani Janko nie ogarnia tematu w sensie całościowym, że nie może się zdecydować o czym właściwie pisze: o tragedii wsi Sochy, o swojej matce i jej rodzinie, a może o swej własnej traumie związanej z tym, że ona sama, Anna Janko, jest drugim pokoleniem ofiar wojennych. 

Jakby tego bałaganu  było mało, Anna Janko wrzuciła do swej książki Żydów z ich Zagładą (a jakże, jakby mogło tu zabraknąć Żydów, skoro autorka jest blisko z gazetą Adama Michnika), a także jakieś takie bardzo ogólne rozważania o okrucieństwie wojen. Do tego jeszcze dołożyła okrucieństwo ludzi hodujących lisy na futra i zabijających zwierzęta w rzeźniach. W tym momencie zniszczona wioska Sochy nabrała innej perspektywy i rozpłynęła się gdzieś w tym morzu okrucieństwa. 

Jakoś mi to wszystko nie pasuje.  Za dużo tu politycznej poprawności, a cała książka jest napisana tak, by spodobała się wydawcom „Gazety Wyborczej”. Ja to czułam przez skórę już od początku, a jeszcze bardziej czułam w trakcie lektury. 

Szkoda, że taki temat został zmarnowany jakimś takim bałaganiarskim, jakoby eseistycznym podejściem. Szkoda, że te Sochy na Zamojszczyźnie nie mają szczęścia, by wejść do historii II wojny światowej w Europie tak jak weszły czeskie Lidice czy francuskie Oradour, także doszczętnie spacyfikowane przez Niemców w czasie II wojny światowej. 

Cóż, nie ukrywam, że otwierając książkę o tej tematyce liczyłam na więcej, tym bardziej, że też należę do drugiego pokolenia ofiar II wojny światowej. Moi rodzice i cała moja rodzina zostali bardzo poszkodowani przez Niemców i też – podobnie jak autorka – od dziecka słyszałam o niemieckich zbrodniach. Wychowałam się w przekonaniu, że niemiec (tak, tak, właśnie z małej litery) to największy wróg Polaka. Ale rozmywać niemieckie okrucieństwo w morzu okrucieństwa jako takiego, albo tłumaczyć, że niemcy byli tacy okrutni, bo coś tam, to się nie zgadza z moim poczuciem sprawiedliwości. 

Nie żałuję, że przeczytałam, ale jestem bardzo rozczarowana.

Janko Anna (właść. Aneta Jankowska), „Mała zagłada”, Wyd. Literackie, Kraków 2015

2 komentarze:

  1. Również zamierzam przeczytać tę książkę niedługo. Koleżanka mi poleciła. A że jestem z 'regionu' to myślę, że będę zaciekawiona. Ale chaos w temacie również przeszkadza mi w książkach, wiec obym się z Panią nie zgodziła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okazałam rozczarowanie, bo liczyłam na coś innego. Chyba spodziewałam się książki historycznej, a nie psychologicznych rozliczeń z mamusią :)))

      Usuń