„Barcikowscy”
to kolejna kresowa powieść Marii Rodziewiczówny, którą przeczytałam jednym
tchem. Jej akcja rozgrywa się na wsi gdzieś w okolicy Grodna (dzisiejsza
Białoruś), gdzie w małym dworku mieszkają dwie kobiety, wielkie polskie patriotki
pielęgnujące stare rodowe tradycje: teściowa i synowa. Obie są już wdowami.
Wspólnie wychowują trójkę małych dzieci: dwóch chłopców, Wacława i Filipa, oraz
dziewczynkę Jadwinię.
Jest
to czas po powstaniu styczniowym. Polscy ziemianie klepią straszną biedę, bo niszczą
ich reformy rolne wprowadzone przez cara, a zwłaszcza uwłaszczenie chłopów i przyznanie
im prawa do serwitutów z pańskich lasów. Szlachta polska zadłuża się coraz
bardziej, by podołać wszystkim ciężarom finansowym, także podatkowym. Majątki
ziemskie upadają. A utrzymanie ziemi w rękach polskich jest w tym czasie obowiązkiem
prawdziwego polskiego patrioty. Póki tę ziemię się trzyma, póty jest ona
polska. Po stracie majątku Polak nie ma prawa nabyć nowego gospodarstwa
rolnego. W tym czasie ziemię mogą kupować tylko Rosjanie.
W
tej sytuacji obie panie Barcikowskie pracują ponad siły, by utrzymać rodowe dziedzictwo
dla dzieci. Brakuje pieniędzy na wysłanie synów do szkół. Zresztą, Filip i tak
nie chce się uczyć, woli pracować i zarabiać pieniądze. Natomiast do starszego,
Wacława, uśmiecha się szczęście w postaci kuzyna, który pracuje jako urzędnik w
Sankt Petersburgu i odwiedza panie Barcikowskie, bawiąc w okolicy. Kuzyn postanawia
dopomóc rodzinie. Chce sfinansować pobyt chłopca w dobrej petersburskiej szkole
prawniczej. Kobiety wahają się, bo zdają sobie sprawę, że syn wykształcony w
rosyjskich szkołach będzie stracony dla Polski.
Jednak
co robić? Względy finansowe przeważają. Wacław jedzie do Sankt Petersburga, zaś
Filip sam zatrudnia się jako dozorca i pomocnik u administratora dóbr
hrabiowskich w okolicy. I od tej pory losy obu młodych Barcikowskich będą biegły
dwutorowo, niczym w średniowiecznym moralitecie. Zgodnie z konwencją powieści
tendencyjnej, jeden Barcikowski, czyli Filip jest „dobry”, bo pracuje chętnie,
uczy się tego, co mu potrzebne, żeni się z właściwą osobą, to jest z córką
swego przełożonego, a potem wspólnie pracują na ziemi przodków i płodzą
kolejnych polskich patriotów. Drugi Barcikowski, Wacław, jest „zły”, bo po
skończeniu edukacji zostaje carskim prokuratorem, pnie się w górę po stopniach
kariery, obraca się w wyższych sferach, a w końcu żeni się z piękną, demoniczną
Rosjanką w typie Nastasji Filipowny Dostojewskiego i płodzi z nią młodych
Rosjan, którzy gardzą Polakami.
Później,
oczywiście, wynika jeszcze kwestia ziemi, rodziny i utrzymania majątku w
polskich rękach. Jak się zakończy ta historia – przeczytajcie sami!
Zachęcam
do lektury, bo akurat ta powieść Rodziewiczówny czyta się bardzo dobrze. Dodam,
że prócz wątku patriotyczno-obyczajowego posiada ona sensacyjny wątek
kryminalny związany z żoną Wacława, wdową po carskim gubernatorze, który zmarł
w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie mam pojęcia, skąd Rodziewiczówna
czerpała wiedzę na temat rosyjskich wyższych sfer. Podejrzewam, że raczej nie z
własnych obserwacji. Przedstawieni w powieści Rosjanie przypominają bowiem do
złudzenia bohaterów powieści Dostojewskiego. Są to prawie same szuje i podłe
charaktery.
Historia
braci Barcikowskich pokazuje dobitnie, że – wbrew temu, co niektórzy usłyszeli
gdzieś w szkołach – Polak w XIX wieku mógł zrobić w Rosji karierę. Taką samą
karierę jak każdy inny obywatel carskiego imperium. Mógł zdobyć wykształcenie,
a potem zatrudnić się gdzieś i dobrze zarabiać. Tyle tylko, że dobra praca i
zarobki czekały na Polaka w głębi Rosji, bo kariera w Priwiślańskim Kraju była
dla niego zamknięta. Polak nie mógł pracować w tym rejonie jako urzędnik. Ba,
nawet polska nauczycielka zarobiłaby w Rosji dwa razy tyle, ile w Warszawie!
Tyle
tylko, że Polak robiący karierę w carskich strukturach urzędniczych narażony
był na ostracyzm polskiego patriotycznego środowiska. Ten właśnie ostracyzm i –
sugerowane przez Rodziewiczównę – wyrzuty sumienia z powodu zdrady polskich
ideałów były ceną za dobrobyt i poczucie bezpieczeństwa Polaka na służbie
Moskali. Rodziewiczówna pisze o tym wszystkim dość otwartym tekstem, jasno i
zrozumiale, co może zdziwić czytelnika przyzwyczajonego do aluzyjnego przedstawiania spraw polsko-rosyjskich w „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej. Tam jest podobna
sytuacja, bo – jak pamiętamy - jeden z braci Korczyńskich także poszedł na
służbę do Rosji i także pomału zatracał poczucie polskości. Tyle tylko, że „Nad
Niemnem” zostało wydane w 1888 roku, a „Barcikowscy” dwanaście lat później. Może
przez ten czas zelżała carska cenzura i można było już napisać więcej?
Obawiam
się, że w rzeczywistości niewielu Polaków tak naprawdę przejmowało się patriotycznymi
zasadami wpajanymi przez obie kresowe pisarki. Było bowiem wielu takich, którzy
szli do rosyjskich szkół, wyjeżdżali do Rosji i dorabiali się tam majątku, idąc
w ślady Wokulskiego z „Lalki” Bolesława Prusa. Taką drogę przyjęła na przykład
rodzina słynnego międzywojennego jasnowidza Stefana Ossowieckiego, która w
przedrewolucyjnej Rosji posiadała wielkie fabryki chemiczne. Inni pracowali na
rosyjskich uczelniach, jak Ferdynand Ossendowski albo wstępowali do carskiego wojska i pięli się po
szczeblach wojskowej kariery, jak generał Józef Dowbór-Muśnicki.
Dodam
jeszcze, że „Barcikowskich” Rodziewiczówny wypatrzyłam wczoraj w Biedronce,
gdzie jest wielka promocja książek (wszystkie w cenie 4.99 zł). Nie ma tam
wielu atrakcyjnych tytułów, jest to raczej wietrzenie magazynów z zalegających
tam książkowych złogów. Ze stosów różnych nieciekawych propozycji wygrzebałam
jedną książkę Rodziewiczówny i trzy nieznane mi powieści Mniszkówny, także najprawdopodobniej
dziejące się na Kresach. To jest mój łup biedronkowo-kresowy:
Rodziewiczówna
Maria, „Barcikowscy”, Wyd. Edipresse Polska S. A., Warszawa 2012
Tej powieści Rodziewiczówny nie znam, choć gdy mam okazję kupić jej książki (przeważnie na przecenach) to nie namyślam się wcale.
OdpowiedzUsuńMnóstwo kresowych majątków upadło po powstaniu, kontrybucje, brak pożyczek bankowych dla Polaków, o które często trzeba było zabiegać w samym Petersburgu i to przeważnie bezskutecznie...
Naród bez ziemi przestaje być narodem...
Kolejna kresowa cegiełka... poślę na blog kresowy.
Ja też już się nie namyślam, jak widzę Rodziewiczównę w dobrej cenie. A ta powieść wyjątkowo dobrze się wchłaniała, chyba ze względu na ten wątek sensacyjny.
UsuńKresowe cegiełki zbieram po kolei ;)))
Nie wiem czy już to pisałam, ale w liceum jeszcze przeczytałam wszystkie książki Rodziewiczówny, które były w bibliotece. A teraz pamiętam tylko 3 tytuły, czyli te, które posiadam w domu. I treść tych znam dobrze, a po pozostałych pozostało mi wrażenie, ze czytało się świetnie.
OdpowiedzUsuńJa dopiero teraz nadrabiam zaległości ;)))
Usuń