Po
raz kolejny przeczytałam „Lalkę” Bolesława Prusa. Już nie wiem, po raz który.
Pamiętam, że ostatnio czytałam ją mniej więcej dwa lata temu, jak leżałam
plackiem parę tygodni, bo byłam chora. Teraz też muszę trochę poleżeć, bo
skręciłam sobie nogę w kolanie (tę zdrową i lepszą!), przez co prawie nie
wychodzę na dwór, snuję się po domu i poleguję na otomanie, bo mnie boli noga i
plecy. No i coś w tym czasie czytać muszę.
Nie,
żebym nie miała co czytać, bo przecież mam. Wielkie złogi papieru leżą koło
mnie na meblościance i tylko się kurzą. Czekają na swoją kolej m. in.: Balzac,
Gorki, Poe, Sienkiewicz, Reymont, „Trzej panowie w łódce, nie licząc psa”,
Paullina Simons, Lisa See, jakieś wspomnienia i jeszcze masę innych rzeczy. Ala
ja właśnie przerabiałam Prusa.
Swoją
drogą, co to się ze mną dzieje z wiekiem. Za młodu, jeszcze w podstawówce,
zawsze w chorobie czytałam „W pustyni i w puszczy”, a potem „Trylogię”
Sienkiewicza. Później przyszła kolej na
Jane Austen. Przez długie lata to właśnie jej powieści były dla mnie „dyżurne”
w razie długiego pozostawania w domu. No, a teraz – Prus. Starzeję się, czy co,
że czytam tego nudziarza?
Od
razu mówię – „Lalka” nie należy do moich ulubionych powieści. Właściwie to
wcale jej nie lubię. Nie lubię też właściwie Bolesława Prusa, bo jest strasznie
odległy ode mnie w sensie psychicznym. Dosłownie o lata świetlne! Ale z wiekiem polubiłam chyba to jego „teatrum
mundi”, jakie prezentuje w „Lalce”. No, i oczywiście, sprawia mi przyjemność czytanie
o starej Warszawie i różnych jej osobliwościach. Teraz, jako osoba dojrzała,
chyba już wiem, jak to wszystko odczytać. Bo za młodu? W szkole? „Lalka”? A w
życiu! W PRL-u katowali tym uczniów. Była to lektura szkolna w drugiej
klasie liceum. I ja tego wtedy nie przeczytałam. Nie dałam rady, znudziło mnie
i zmęczyło śmiertelnie. Na studiach też tego nie przeczytałam w całości. Udało mi się pokonać „Lalkę” w całości dopiero
po czterdziestce i to mając za sobą obejrzenie dwóch jej ekranizacji (to jest
naprawdę wielkie ułatwienie dla wyobraźni!).
Nie,
żebym nie dawała rady za młodu czytać opasłych tomów. Miałam już wtedy za sobą
ogromne tomiszcza Dickensa, Dumasa czy Hugo. Ale tam się coś działo! Była jakaś
akcja! A tu nic! Co by nie mówić, kompozycja „Lalki” rzeczywiście mocno
szwankuje, na co narzekał już w XIX wieku znany krytyk Aleksander
Świętochowski. Stary subiekt Rzecki zrzędzi i marudzi, a miłosne cierpienia
starego Wokulskiego wydawały mi się zawsze o wiele mniej ciekawe, niż
cierpienia młodego Wertera. Choć w jednym, jak i w drugim wypadku obaj panowie
prezentują egoistyczny i onanistyczny stosunek do miłości. Im jestem starsza,
tym bardziej Wokulski mnie irytuje z tą swoją „miłością”. No, bo pomyślcie sobie: dziewczyna
23-letnia z arystokracji i dwa razy starszy bogaty kupiec, którego szlacheckie
pochodzenie nawet nie jest do końca pewne! Nie mają ze sobą o czym rozmawiać!
Między nimi nie ma żadnej chemii! Żadnego porozumienia, nic, nic kompletnie!
Nawet nie flirtują ze sobą! Czy to może być para? No, chyba, żeby ona była
całkowicie zdesperowana i naprawdę była zmuszona wyjść za mąż dla pieniędzy.
Ale ona jeszcze ma co jeść i w co się ubrać, więc trzyma go sobie na dystans,
rozważając ewentualność wyjścia za niego, ale nie podejmując jednak ostatecznej
decyzji.
Im jestem starsza, tym bardziej odczytuję „Lalkę”
na przekór zamysłom autora. Coraz bardziej żal mi biednej, osaczonej przez
Wokulskiego Izabeli, którą stary konkurent próbuje sobie zwyczajnie kupić i
podporządkować za pomocą sreber, serwisu i kamienicy, a nie umie po prostu
zwyczajnie nawiązać z nią emocjonalnego kontaktu. Zachowuje się, jakby był emocjonalnym
kastratem! Zero empatii w stosunku do kobiety! Wysłałabym go na jakaś terapię! Czytałam
sobie teraz o tym jego nieudanym romansie i myślałam, czyżby kreacja Izabeli
była jakąś zemstą odrzuconego mężczyzny, który mści się w ten sposób za swoje „krzywdy”
na polu erotycznym? To jest dość typowe zachowanie u mężczyzn parających się
piórem, tak obsmarować swoją wybrankę, która ich nie chciała.
W
moim wydaniu w przypisach znalazłam informację, że pierwowzorem Izabeli Łęckiej
miała być jakaś piękna kresowa arystokratka, którą młody Aleksander Głowacki,
jeszcze nie Bolesław Prus, poznał w czasie wakacyjnej pracy jako korepetytor.
Nazywała się Konstancja Hulanicka, a jej rodzice posiadali majątek Zajączkówka
na Podolu. Taką informację podaje autor opracowania, profesor Józef Bachórz
(promotor mojej pracy magisterskiej), który zaczerpnął ją z książki Gabrieli
Pauszer-Klonowskiej „Zwykłe sprawy niezwykłych ludzi” (wydanie II rozszerzone,
Lublin 1978).
Jeżeli
to jest prawda, że „Izabela Łęcka” istniała naprawdę, to już wszystko jest
jasne! W tym wypadku mielibyśmy tu kolejną literacką zemstę odrzuconego, a może
po prostu nie traktowanego poważnie konkurenta, który kreując postać
dorobiewicza Wokulskiego obmyślał różne metody zdobycia wyniosłej arystokratki.
Szkoda tylko, że to jest tak mało znana sprawa. O romansie Adama Mickiewicza i
Maryli Wereszczakówny jest głośno i każdy uczeń wie, że czwarta część „Dziadów” to
rozliczenie poety z tamtą miłością. A o tym, że Prus także kochał się
nieszcześliwie – jakoś tak cicho. Trzeba by poczytać tę Pauszer-Klonowską (znam
ją z innych książek biograficznych). Z
drugiej strony, ciekawy jest też wątek podejścia do Izabeli od strony
wampirycznej, czytałam kiedyś na ten temat artykuł w „Pamiętniku Literackim”,
gdzie porównywano ją z wampiryczną postacią pięknej Aspazji z powieści „Poganka”
Narcyzy Żmichowskiej. Jakiś Anglik to napisał, ale nie pomnę już nazwiska.
I
na koniec…
Najbardziej
zabawną i najkrótszą recenzję „Lalki” wygłosiła pewna pani, która sprzedaje
ciastka u mnie na rynku w dni targowe.
- Wie
pani, żeby ten Prus napisał coś ciekawego. Ale że się stary dziad zakochał w
młodej dziewczynie? O czym tu pisać? – skomentowała, skarżąc się, że jej wnuczce
kazali w szkole przeczytać „Lalkę” jako lekturę. – Strasznie się męczy dziecko
z tym czytaniem.
Tak
mi się to spodobało, że zrobiłam na ten temat mema. To chyba w ogóle mój
pierwszy mem w życiu. Dopiero się uczę. Dlatego proszę o wyrozumiałość!
Prus
Bolesław, „Lalka”, opracował Józef Bachórz, t. 1, 2, wydawnictwo Zakład
Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1991
Super recenzja! Przeszła Pani samą siebie. Prus nie był nudziarzem, był genialny. A co do Łęckiej to się zgadzam, ona była jaka była, ale to Wokulski był jak ten 'stary dziad', który się jej uczepił. Prawdę mówiąc, trochę to podchodizło pod stalking. Chciałabym Pani mem udostępnić. Mogę?
OdpowiedzUsuńMomentami Prus bywa genialny. Zwłaszcza w tych różnych obrazkach w stylu balzakowskim (alchemik Geist w Paryżu!), dickensowskim (studenci, baronowa Krzeszowska, Żydzi itd), ale ogólnie to Prus mnie męczy i wykańcza psychicznie. Chyba najbardziej męczy mnie właśnie ta rwana konstrukcja.
UsuńChyba rzeczywiście dzisiaj Wokulski podpadałby pod stalking :)
Jak czytałam o tej jego miłości, to zaraz mi przed oczami stawali współcześni nadziani faceci po 50. (tamta 40. to była dzisiejsza 50.), którzy sobie kupują młodą laskę.
Jasne, że mem można udostępniać. Po to go zrobiłam :)))
Ale przecież Prus bronił Izabeli słowami Ochockiego. Tylko przyjęło się ją tak strasznie interpretować, nie do końca wiem czemu. Autor obwinial raczej arystokrację i sposób wychowania Beli niż ja samą.
OdpowiedzUsuńByć może, nie zauważyłam :(
UsuńPrus tak rozpisał głosy w "Lalce", że można się pomylić. Różne osoby mówią różne rzeczy o innych osobach. Plotkują. Trzeba to sobie poskładać i nie zawsze się udaje.
Generalnie, pokutuje szkolny pogląd, że Izabela "złą kobietą była".
A mnie jest żal ziemiaństwa wysadzonego z siodła po uwlaszczeniu chłopów. Serce mam po stronie szlachty polskiej, a nie mieszczaństwa.
A ja "Lalkę" przeczytałem z zainteresowaniem, chociaż, miejscami, zbyt mocno (według mnie) rozbudowane opisy bywały nudne jak flaki z olejem. Okazało się, ze można połączyć romantycznego kochanka, który nie widzi wad swojej wybranki, z pozytywistą chcącym nieco poprawić świat.
OdpowiedzUsuńW kwestii miłości Wokulski okazał się zaślepioną gapą, ale przecież miłość odbiera rozum i wzrok. To były zbyt wysokie progi na kupca nogi. Jedna z moich uczennic określiła Stanisława Wokulskiego dość mocno - dupek. Może i racja.
.................
Niezwykle rzadko ta sama powieść jest przenoszona na ekran dwukrotnie. I mniej ważne, że pierwsza próba była typową produkcją dla kina, a druga dla widza telewizyjnego. Wspominam z rozrzewnieniem obie ekranizacje. Wojciech Has strzelił w dziesiątkę centralną za jedenaście punktów z obsadzeniem w roli Izabeli Łęckiej. Trochę nie trafił z Wokulskim, ale film wart obejrzenia. Choćby ze względu na bardzo ważną postać, czyli Rzeckiego, którą doskonale zagrał Tadeusz Fijewski. Ze względu na bardzo duże, względem literackiego pierwowzoru, skróty lepszy byłby inny tytuł filmu, np. "Wokulski".
Druga ekranizacja, w reżyserii Ryszarda Bera, była kilkuodcinkowym serialem z doskonale obsadzoną rolą Wokulskiego. Za to panna Łęcka nie przekonała mnie. Ja taki typ gry aktorskiej nazywam - drewniana gra. Aktorka, nie powiem złego słowa, starała się bardzo, ale wyszło średnio. Bardzo średnio... Za to Rzecki znów został trafiony doskonale. Dla przypomnienia, grał go Bronisław Pawlik. Bez Rzeckiego nie ma tej powieści.