Translate

sobota, 7 października 2017

Magdalena Parys, „Biała Rika” (i znowu familiensaga)




Przeczytałam książkę „Biała Rika” Magdaleny Parys. Ostatnio zaczynam specjalizować się w gatunku literackim „saga rodzinna”. Po niemiecku to się nazywa „Familiensaga”. Po angielsku - „family stories”. Czytam te sagi nocami, jedna za drugą, jedna za drugą, bo cały czas zbieram materiały do książki o mojej rodzinie i zastanawiam się nad tym, jak ją napisać. Szukam klucza do swojej przyszłej opowieści i trochę inspiracji artystycznych. Chciałabym bowiem napisać taką książkę, jaką sama bym przeczytała z ciekawością i wypiekami na twarzy. 

Pewnie bym nigdy nie trafiła na „Białą Rikę”, bo jej autorka jest zupełnie nie z mojej bajki (zdaje się, że jest „michnikowa”, a ja takich autorów nie czytam z założenia), ale gdzieś znalazałam informację, że jej tekst to polsko-niemiecka saga rodzinna. Więc poprosiłam moją bibliotekę, by panie nabyły tę książkę przy okazji najbliższych zakupów. Panie nieraz spełniają takie prośby, więc, voila, kupiły i ja dostałam ją pierwsza do czytania. To znaczy wypożyczyły mi. 

I cóż? No, nie jestem zdziwiona… Po autorce z kręgów GW nie spodziewałam się, że mnie zachwyci,  a lektura tej książki tylko potwierdza moje przypuszczenia. 

Zacznijmy od początku. 

Najpierw pochwalę: okładka tej książki jest rewelacyjna! Bardzo mi się podoba! Dalej… Zaletą tej książki jest to, że została napisana bardzo prostym językiem, czyta się ją szybko i łatwo. Ja ją łyknęłam w jeden wieczór. A poza tym, i to jest najważniejsze: „Biała Rika” zawiera w sobie fabułę z ogromnym potencjałem. Opowiedziana w niej narracja jest zupełnie nie z tej ziemi. Chociaż całkiem prawdopodobna...

Otóż, w skrócie to jest tak: w czasie II wojny światowej i niemieckiej okupacji Polski przyszywany dziadek narratorki tej opowieści, małej Dagmary, został wywieziony z Warszawy na roboty przymusowe do Niemiec, tam miał pracować jako niewolnik w małej fabryczce jakiegoś Niemca, a ten Niemiec miał dwie córki bliźniaczki, które zainteresowały się młodym i przystojnym Polakiem. W końcu wyszło tak, że obie zaszły z nim w ciążę. 

To jest bardzo ciekawa historia do opisania, bo związki miłosne pomiędzy Polakami a Niemcami były w czasie II wojny surowo zakazane. Verboten i już! Na podstawie ustaw rasowych Niecom nie było wolno współżyć z podludziami, za których między innymi uważali Słowian. Było to wówczas przestępstwo rasowe i za takie coś Polak mógł zostać powieszony lub wysłany do obozu koncentracyjnego. A w najlepszym wypadku Niemcy proponowali mu podpisanie volkslisty i wyjazd na front wschodni w charakterze żołnierza Wehrmachtu. Tutaj jednak nic takiego się nie dzieje, rasowa zbrodnia Polaka nie została wykryta. W 1945 roku jedna z sióstr bliźniaczek uciekła z tym Polakiem na wschód, do obozu przejściowego dla dipisów, gdzie udawała Polkę-niemowę. No bo chciał wrócić do ojczyzny, a ona podążyła za nim. Potem oboje zostali w Polsce, w Szczecinie. Ta, która uciekła, to właśnie tytułowa Biała Rika. Nigdy więcej nie zobaczyła swojej siostry bliźniaczki. Obie w swoim czasie urodziły dzieci Polaka. I tak dalej, i tak dalej, aż do czasów współczesnych.

Prawda, że ciekawa historia? Mój Boże, jakaż interesująca powieść obyczajowa mogłaby wyjść z tego! Ale nic z tego! Autorka tej książki, Magdalena Parys, skrzyżowała opowieść o losach przyszywanych dziadków małej Dagmary z pamiętnikiem owej Dagmary z wieku dojrzewania. Dagmara miała ciężkie życie, jej rodzice rozwiedli się, matka miała nowego męża, czyli syna Niemki Białej Riki właśnie. W pewnym momencie Dagmara trafiła ze swoją matką do domu przyszywanych dziadków i tam poznała ową historię. My, czytelnicy, poznajemy ją w postaci fragmentarycznej, mocno chaotycznej, przepuszczonej przez pryzmat naiwnego, dziecięcego widzenia świata. Wojenne losy Białej Riki są pomieszane z opowieściami o szkole podstawowej w Szczecinie, o samym Szczecinie, o Niemcach i Polakach w Szczecinie, o rozpadzie rodziny, losie dziecka z rozbitej rodziny, dorastaniu w okresie stanu wojennego, brakach w zaopatrzeniu w PRL w latach 1980. i tak dalej. 

I gdzieś w tym wszystkim, w tej opowieści Dagmary, rozpływa się ta najważniejsza, podstawowa historia Białej Riki. Autorka opisała bardziej los i dziecięcą traumę Dagmary, gubiąc po drodze swoją główną bohaterkę. Mam poważne podejrzenia, że Dagmara to porte parole samej autorki, to jest Magdaleny Parys, która w wywiadach znajdujących się w sieci zdradza mnóstwo informacji na temat swojego życia osobistego. Też mieszkała w Szczecinie, jej rodzice rozwiedli się, matka wyszła ponownie za mąż, a potem cała rodzina wyjechała do  Niemiec na pochodzenie. 

Nie wiem, co to za dziwaczna moda z tym pakowaniem do dawnej historii jakiś współczesnych, osobistych problemów psychicznych. To już kolejna książka o wojennych losach dziadków czy rodziców, którą pisze wnuczka czy córka i która (ta książka niby), i w której ta wnuczka czy córka rozlicza się ze swoimi własnymi traumami i problemami psychicznymi. W ten sposób zostały skonstruowane m. in. takie teksty jak „Kolonia Marusia” Sylwii Ziętek, „Może Estera” Katii Petrowskiej i „Mała zagłada” Anny Janko. Być może jest więcej takich tekstów? Ale ja czytałam wcześniej właśnie te trzy tytuły, napisane w tej samej, irytującej manierze. Z nich wszystkich to jeszcze książka Petrowskiej mi się podobała, ale w czasie lektury innych tylko fukałam i prychałam z nerwów.

W sumie, to wszystko nie są złe książki w sensie artystycznym, bo ich autorki to kobiety wykształcone i prawidłowo władające słowem. To autorki, które celują w półkę wyżej niż "chic lit", czyli typowa literatura dla kobiet. Ale tak naprawdę lektura tych ich wewnętrznych wynurzeń i tego psychologizowania nie jest dla mnie interesująca. Owszem, ciekawe są ich historie rodzinne, ale te pozostałe zwierzenia osobiste są dla mnie – jako czytelnika – nudne, nużące i usypiające. Za mało jest w nich konkretu! Za mało tzw. mięsa. Ja bym wolała poznać same historie wojenne ich rodzin, a potem co najwyżej przeczytać jakieś podsumowanie, czy zakończenie, w którym autorka podzieliłaby się swoimi wrażeniami czy refleksjami. I dosyć! Nie chcę żadnych bebechów, żadnych freudyzmów i żadnego robienia z siebie wielkiej heroiny jak z melodramatu czy opery, bo się miało babcię, która miała ciężkie życie w czasie wojny.

Z pewnością zapamiętam z tej książki anegdotę o sprytnym Polaku, co to na robotach przymusowych w Niemczech zrobił dzieci dwóm niemieckim bliźniaczkom, córkom swego pracodawcy. I tylko tyle…   

Parys Magdalena, „Biała Rika”, wyd. Znak Litera Nova, Kraków 2016

4 komentarze:

  1. Mnie bardzo nie podobała się ta książka, okropnie nuzaca. Jedynym plusem była ciekawa narracja.
    pozdrawiam,
    Ola z bloga pomiedzy-ksiazkami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NUŻĄCA! to jest właśnie ten przymiotnik, jaki ją określa. Zwłaszcza gdzieś tak od połowy. Z początku nawet mnie zainteresowała, ale później tylko brnęłam.

      Usuń
  2. Mi ta książka też się spodobała. Cieszę się, że przełamała Pani uprzedzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee, tam, przełamałam :)))
      Byłam zmuszona! Czytałam wszystko, co się da, wokół niemieckie i tak wyszło.

      Usuń