Przeczytałam
książkę „Biała Rika” Magdaleny Parys. Ostatnio zaczynam specjalizować się w
gatunku literackim „saga rodzinna”. Po niemiecku to się nazywa „Familiensaga”.
Po angielsku - „family stories”. Czytam te sagi nocami, jedna za drugą, jedna
za drugą, bo cały czas zbieram materiały do książki o mojej rodzinie i zastanawiam
się nad tym, jak ją napisać. Szukam klucza do swojej przyszłej opowieści i
trochę inspiracji artystycznych. Chciałabym bowiem napisać taką książkę, jaką
sama bym przeczytała z ciekawością i wypiekami na twarzy.
Pewnie
bym nigdy nie trafiła na „Białą Rikę”, bo jej autorka jest zupełnie nie z mojej
bajki (zdaje się, że jest „michnikowa”, a ja takich autorów nie czytam z założenia),
ale gdzieś znalazałam informację, że jej tekst to polsko-niemiecka saga
rodzinna. Więc poprosiłam moją bibliotekę, by panie nabyły tę książkę przy
okazji najbliższych zakupów. Panie nieraz spełniają takie prośby, więc, voila,
kupiły i ja dostałam ją pierwsza do czytania. To znaczy wypożyczyły mi.
I
cóż? No, nie jestem zdziwiona… Po autorce z kręgów GW nie spodziewałam się, że
mnie zachwyci, a lektura tej książki
tylko potwierdza moje przypuszczenia.
Zacznijmy
od początku.
Najpierw pochwalę: okładka tej książki jest rewelacyjna! Bardzo mi
się podoba! Dalej… Zaletą tej książki jest to, że została napisana bardzo prostym
językiem, czyta się ją szybko i łatwo. Ja ją łyknęłam w jeden wieczór. A poza
tym, i to jest najważniejsze: „Biała Rika” zawiera w sobie fabułę z ogromnym
potencjałem. Opowiedziana w niej narracja jest zupełnie nie z tej ziemi. Chociaż całkiem prawdopodobna...
Otóż,
w skrócie to jest tak: w czasie II wojny światowej i niemieckiej okupacji
Polski przyszywany dziadek narratorki tej opowieści, małej Dagmary, został
wywieziony z Warszawy na roboty przymusowe do Niemiec, tam miał pracować jako
niewolnik w małej fabryczce jakiegoś Niemca, a ten Niemiec miał dwie córki
bliźniaczki, które zainteresowały się młodym i przystojnym Polakiem. W końcu wyszło
tak, że obie zaszły z nim w ciążę.
To
jest bardzo ciekawa historia do opisania, bo związki miłosne pomiędzy Polakami
a Niemcami były w czasie II wojny surowo zakazane. Verboten i już! Na podstawie
ustaw rasowych Niecom nie było wolno współżyć z podludziami, za których między
innymi uważali Słowian. Było to wówczas przestępstwo rasowe i za takie coś
Polak mógł zostać powieszony lub wysłany do obozu koncentracyjnego. A w najlepszym wypadku Niemcy proponowali mu
podpisanie volkslisty i wyjazd na front wschodni w charakterze żołnierza
Wehrmachtu. Tutaj jednak nic takiego się nie dzieje, rasowa zbrodnia Polaka nie
została wykryta. W 1945 roku jedna z sióstr bliźniaczek uciekła z tym Polakiem
na wschód, do obozu przejściowego dla dipisów, gdzie udawała Polkę-niemowę. No
bo chciał wrócić do ojczyzny, a ona podążyła za nim. Potem oboje zostali w
Polsce, w Szczecinie. Ta, która uciekła, to właśnie tytułowa Biała Rika. Nigdy
więcej nie zobaczyła swojej siostry bliźniaczki. Obie w swoim czasie urodziły
dzieci Polaka. I tak dalej, i tak dalej, aż do czasów współczesnych.
Prawda,
że ciekawa historia? Mój Boże, jakaż interesująca powieść obyczajowa mogłaby
wyjść z tego! Ale nic z tego! Autorka tej książki, Magdalena Parys, skrzyżowała
opowieść o losach przyszywanych dziadków małej Dagmary z pamiętnikiem owej
Dagmary z wieku dojrzewania. Dagmara miała ciężkie życie, jej rodzice rozwiedli
się, matka miała nowego męża, czyli syna Niemki Białej Riki właśnie. W pewnym
momencie Dagmara trafiła ze swoją matką do domu przyszywanych dziadków i tam
poznała ową historię. My, czytelnicy, poznajemy ją w postaci fragmentarycznej,
mocno chaotycznej, przepuszczonej przez pryzmat naiwnego, dziecięcego widzenia
świata. Wojenne losy Białej Riki są pomieszane z opowieściami o szkole
podstawowej w Szczecinie, o samym Szczecinie, o Niemcach i Polakach w
Szczecinie, o rozpadzie rodziny, losie dziecka z rozbitej rodziny, dorastaniu w
okresie stanu wojennego, brakach w zaopatrzeniu w PRL w latach 1980. i tak dalej.
I
gdzieś w tym wszystkim, w tej opowieści Dagmary, rozpływa się ta najważniejsza,
podstawowa historia Białej Riki. Autorka opisała bardziej los i dziecięcą
traumę Dagmary, gubiąc po drodze swoją główną bohaterkę. Mam poważne
podejrzenia, że Dagmara to porte parole samej autorki, to jest Magdaleny Parys,
która w wywiadach znajdujących się w sieci zdradza mnóstwo informacji na temat
swojego życia osobistego. Też mieszkała w Szczecinie, jej rodzice rozwiedli
się, matka wyszła ponownie za mąż, a potem cała rodzina wyjechała do Niemiec na pochodzenie.
Nie
wiem, co to za dziwaczna moda z tym pakowaniem do dawnej historii jakiś
współczesnych, osobistych problemów psychicznych. To już kolejna książka o wojennych losach dziadków czy
rodziców, którą pisze wnuczka czy córka i która (ta książka niby), i w której
ta wnuczka czy córka rozlicza się ze swoimi własnymi traumami i problemami
psychicznymi. W ten sposób zostały skonstruowane m. in. takie teksty jak „Kolonia
Marusia” Sylwii Ziętek, „Może Estera” Katii Petrowskiej i „Mała zagłada” Anny
Janko. Być może jest więcej takich tekstów? Ale ja czytałam wcześniej właśnie te
trzy tytuły, napisane w tej samej, irytującej manierze. Z nich wszystkich to
jeszcze książka Petrowskiej mi się podobała, ale w czasie lektury innych
tylko fukałam i prychałam z nerwów.
W
sumie, to wszystko nie są złe książki w sensie artystycznym, bo ich autorki to
kobiety wykształcone i prawidłowo władające słowem. To autorki, które celują w półkę wyżej niż "chic lit", czyli typowa literatura dla kobiet. Ale tak naprawdę lektura
tych ich wewnętrznych wynurzeń i tego psychologizowania nie jest dla mnie
interesująca. Owszem, ciekawe są ich historie rodzinne, ale te pozostałe zwierzenia
osobiste są dla mnie – jako czytelnika – nudne, nużące i usypiające. Za mało
jest w nich konkretu! Za mało tzw. mięsa. Ja bym wolała poznać same historie wojenne ich rodzin, a
potem co najwyżej przeczytać jakieś podsumowanie, czy zakończenie, w którym
autorka podzieliłaby się swoimi wrażeniami czy refleksjami. I dosyć! Nie chcę
żadnych bebechów, żadnych freudyzmów i żadnego robienia z siebie wielkiej
heroiny jak z melodramatu czy opery, bo się miało babcię, która miała ciężkie życie w czasie
wojny.
Z
pewnością zapamiętam z tej książki anegdotę o sprytnym Polaku, co to na robotach
przymusowych w Niemczech zrobił dzieci dwóm niemieckim bliźniaczkom, córkom swego pracodawcy. I tylko
tyle…
Parys
Magdalena, „Biała Rika”, wyd. Znak Litera Nova, Kraków 2016
Mnie bardzo nie podobała się ta książka, okropnie nuzaca. Jedynym plusem była ciekawa narracja.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,
Ola z bloga pomiedzy-ksiazkami.blogspot.com
NUŻĄCA! to jest właśnie ten przymiotnik, jaki ją określa. Zwłaszcza gdzieś tak od połowy. Z początku nawet mnie zainteresowała, ale później tylko brnęłam.
UsuńMi ta książka też się spodobała. Cieszę się, że przełamała Pani uprzedzenia.
OdpowiedzUsuńEee, tam, przełamałam :)))
UsuńByłam zmuszona! Czytałam wszystko, co się da, wokół niemieckie i tak wyszło.