W
moim poszukiwaniu opowieści rodzinnych natrafiam na różne, coraz dziwniejsze
książki. Tym razem – ostatnia zdobycz z Biedronki kupiona za 9.99 zł. Okładka
mi się spodobała. Jest to powieść dla kobiet z pewnym takim ambitnym pogłębieniem, zahaczająca lekko o realizm magiczny.
Zaczyna
się od tego, że główna bohaterka, a zarazem narratorka tej opowieści, Iris,
przyjeżdża do rodzinnej wsi swojej matki gdzieś na północy Niemiec. Wraz z całą
rodziną jest obecna na pogrzebie swojej babki oraz na odczytaniu testamentu u notariusza.
Okazuje się, że odziedziczyła po babce całe gospodarstwo, czyli dom i ziemię.
Cała rodzina wyjeżdża po pogrzebie, a Iris zostaje tam na kilka dni, by
przyjrzeć się swemu dziedzictwu i zastanowić, czy w ogóle chce je objąć.
Akcja
powieści dzieje się podczas tych paru dni, które Iris spędza w domu swojej
babki. Ogląda dom i ogród, przebiera się w stare suknie swoich ciotek, które
znajduje gdzieś w kufrach ze starą odzieżą, kąpie się w pobliskim jeziorze,
nawiązuje intymny kontakt z adwokatem, który prowadzi sprawy spadkowe. Adwokat
okazuje się młodszym bratem jej przyjaciółki z dzieciństwa.
Odżywają
wspomnienia… Iris snuje opowieść o swojej babce, ciotkach i kuzynce. Największym
problemem okazuje się pamięć. Symbolem tego jest choroba babki, która w wieku
63 lat spadła z drzewa podczas zbioru jabłek i wkrótce coś się stało z jej
mózgiem. Coś jej się pomieszało. Zaczęła stopniowo wszystko zapominać. Taki Alzheimer
ożeniony z amnezją… Ta niepamięć babki skończyła się tak, że babka
przedwcześnie wylądowała w domu opieki społecznej i tam zmarła. Przeżył za to jej dawny kochanek z młodości, przeszło 80-letni sąsiad, który opowiada Iris
bardzo ciekawe rzeczy o babce i jej siostrze…
W
dużym stopniu jest to opowieść o pamięci, zapominaniu i przypominaniu sobie
różnych spraw. Drugim ważnym tematem tej książki jest natura i to, jak bardzo
ludzie są z nią związani. Znajdziemy tam mnóstwo symbolicznych i mocno sensualistycznych
opisów drzew, owoców, warzyw i kwiatów. Jeśli ktoś lubi opisy przyrody, zanurzy
się w nich do woli dzięki tej powieści. Jeśli nie lubi, cóż, zawsze można
pominąć. Ale nie radzę, bo te opisy są ważne, by zrozumieć całość.
Kolejnym
tematem tej powieści jest rozliczanie się Niemców z ich faszystowską
przeszłością. No, bo dziadek Iris, oczywiście, był w Wehrmachcie. A jakże by
inaczej? Skoro był Niemcem, to w czasie wojny musiał być w wojsku. I to się
wciąż odzywa echem w czasach współczesnych, bo Iris odkrywa, że na kurniku w
jej (teraz już jej) gospodarstwie ktoś napisał sprejem duży czerwony napis: „nazista”.
I ona walczy z tym po niemiecku, to jest jedzie do sklepu, kupuje wiadro białej
farby i w nocy zamalowuje ten napis. Czy mamy rozumieć, że Niemcy właśnie tak
walczą z pamięcią o II wojnie? Że zamalowują sobie pamięć na biało? Ciekawe,
bardzo ciekawe. To już wiemy, skąd się wzięły „polskie obozy koncentracyjne”.
Widocznie Niemcy nie tylko zamalowują stare napisy, ale także piszą nowe.
Czytałam
to, aby poznać kolejną historię rodzinną, a także żeby przyjrzeć się
współczesnym Niemcom, poznać ich mentalność i stosunek do własnej historii.
Gdyby nie moja ciekawość, pewnie bym nie przebrnęła przez tę dosyć banalną,
przewidywalną aż do bólu i raczej nudnawą opowieść.
Autorka
tej książki, czyli Katharina Hagena, jest z wykształcenia filologiem niemieckim
i angielskim. Na okładce książki wydawnictwo przedstawia ją jako lingwistkę,
zaś niemiecka Wikipedia pisze o niej „Literaturwissenschaftlerin” (ach, te
niemieckie złożone rzeczowniki!), czyli znawczyni literatury. Wybierajcie z tego,
co chcecie. Napisała w sumie cztery
powieści. „Smak pestek jabłek” miał swoją niemiecką premierę w 2008 roku. Ta
książka była niemieckim bestsellerem, sprzedała się w Niemczech w ilości 1,5
miliona egzemplarzy (jako rzecze Wikipedia). W 2013 roku nakręcono według niej
film fabularny w reżyserii Vivian Naefe.
Hagena
Katharina, „Smak pestek jabłek”, tłum. Aldona Zaniewska, wyd. Świat Książki,
Warszawa 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz