Translate

poniedziałek, 27 marca 2017

Helena Mniszkówna, „Verte”, czyli bardzo długi romans i koniec polskich Kresów




„Verte” Heleny Mniszkówny to kolejna powieść o końcu polskich kresów wschodnich, tych dalekich kresów, z Podolem i wschodnim Wołyniem włącznie. Opowieść o romansowych kolejach losu pięknej młodej kobiety osnuta jest na tle wydarzeń I wojny światowej i rewolucji październikowej. 

Jest ostatni rok przed I wojną światową. Zima. Elża Gorska, z domu Burbianka, piękna 30-letnia wdowa, wprost ze słonecznej Riwiery przyjeżdża na Wołyń do majątku stryjecznego dziadka Burby, który nosi nazwę Warownia. Pierwsze sceny powieści to jazda saniami przez las i napaść stada głodnych wilków, przed którymi broni jej młody kuzyn Tomasz Burba z przyjacielem. Elża także pochodzi z Kresów, do jej rodziców należał majątek Taraszcza na Podolu, który obecnie jest dzierżawiony. Młoda wdowa zamierza zatrzymać się w jakiś czas u Burbów, a potem wiosną ruszyć dalej, może do Warszawy, a może znowu na Riwierę, gdzie zostawiła zakochanego w sobie Anglika Artura. To właśnie przed jego napastliwą miłością uciekła w rodzinne strony. Opis tego uczucia poznajemy z pamiętnika Elży, którego obfite kawałki są cytowane w powieści. Elża jest bowiem utalentowana literacko i w czasie pobytu w Warowni pisze swoją powieść pt. „Fatum” osnutą na jej własnych losach. 

A poza tym, w Warowni rozgrywa się miłość pomiędzy nią, a Tomaszem Burbą, który porzuca zakochaną w nim leśniczankę Karolcię i zakochuje się w Elży. Wszystko temu sprzyja, a zwłaszcza piękne okoliczności kresowej przyrody. Elża jednak się waha. Raz się poddaje temu nowemu uczuciu, a potem się wycofuje. Młodzi ustalają datę ślubu na czerwiec, potem Elża przekłada ją na październik,  kiedy nagle latem 1914 roku dochodzi tragiczna wieść o zamachu na księcia Ferdynanda w Sarajewie. Wybucha I wojna światowa, która dla wielu Polaków wydaje się furtką do wolności. Niektórzy nie stawiają się na mobilizację do armii rosyjskiej, ale przekradają się do Galicji i tam wstępują w szeregi tworzących się właśnie Legionów. Elża ucieka do Warszawy, gdzie początkowo pracuje jako ochotniczka (sanitariuszka) w szpitalu wojskowym, potem – nie mogąc znieść widoku krwi i ran – porzuca szpital i podejmuje studia z zakresu literatury i sztuki. I tak się to buja… Tomasz w końcu wstępuje do wojska, gdzieś tam bije się na froncie, cały czas czekając na zgodę Elży na ślub. Potem wybucha rewolucja październikowa i jej echa docierają na Wołyń. Chłopi zaczynają grabić i palić dwory, mordować ich właścicieli… 

Zainteresowało mnie w tym tekście ciekawe ujęcie tematu kresowego. Z ciekawością czytałam opisy wołyńskiej przyrody i życia codziennego w kresowym dworze obronnym i świąt (jest tam np.  wspaniały opis Wielkanocy i kresowego święconego na plebanii i we dworze), a także stosunków społecznych pomiędzy Polakami i Małorusami. Tak, tak, nie padają tutaj słowa Ukraina czy Ukraińcy, bo nie były one wtedy jeszcze w użyciu. Są Polacy – panowie. I są Małorusi (Małorusini?), to jest chłopi, którzy mówią językiem małorosyjskim, znanym także panom.  Elża obserwuje wołyńskie chłopstwo i porównuje je z chłopstwem spod Taraszczy, gdzie zachowały się różne kozackie tradycje. 

Natomiast ten skomplikowany romans, to napięcie emocjonalne rozpięte pomiędzy kilkoma osobami (Elża, Artur, Tomasz i Karolcia), które wysuwa się na pierwszy plan powieści, raczej mnie nie uwiodło. Ciekawsza już była obserwacja rozwoju talentu literackiego Elży i jej próby wejścia do świata zawodowych literatów. W powieści opisana jest np. scena, kiedy Elża z drżącymi nogami, ściskając w dłoniach swoje teksty, odwiedza starego, bardzo znanego polskiego pisarza, a ten próbuje rozładować jej stres, częstując wodą i karmelkami. Czyżby chodziło o autentyczną scenę wizyty autorki tej powieści u Bolesława Prusa? Bo podobno Mniszkówna w młodości prosiła go o opinię w sprawie „Trędowatej” i podobno potraktował ją bardzo życzliwie.  Czyżby także i inne elementy narracyjne „Verte” miały podłoże autobiograficzne? Ale które? Za mało wiem o życiu Heleny Mniszkówny, by odkryć tę tajemnicę. Choć chciałabym… 

Przeszkadzał mi w lekturze pojawiający się co i rusz typowy styl Mniszkówny, te wszystkie przymiotniki, które spokojnie można byłoby ociosać i usunąć z tekstu (bez szkody dla całości). Ale nie denerwowałam się zbytnio, mając na względzie fakt, że Mniszkówna pisała szybko i nikt nie robił redakcji jej tekstów. Sama radziła sobie jak umiała. 

Na koniec powiem tak: „Verte” przeczytać można, jeśli ktoś lubi realistyczne obrazki z życia kresowego i dobrze się czuje w dworkowych klimatach sprzed stu lat. Ale ten romans długi jak I wojna światowa i wieczne wahanie się Elży pomiędzy dwoma mężczyznami to już niekoniecznie jest zabawne. Polskie „Przeminęło z wiatrem” z tego nie wyszło, niestety, choć pewne przesłanki ku temu były. 

Mniszkówna Helena, „Verte”, wydawnictwo „Artus”, Łódź 1989

2 komentarze:

  1. Polskie kresy zawsze były dla mnie intrygujące. Odpowiadają mi też te dworkowe klimaty :) Nie wiedziałam wcześniej o tej książce, dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń