Nie
jest prawdą, że jestem tak skąpa jak Szkotka i wcale nie kupuję książek. Czasem
coś tam kupię, jeśli cena jednego egzemplarza nie przekracza 20 złotych. Tak
właśnie było z „Barszczem ukraińskim” Piotra Pogorzelskiego, który nabyłam za
18 złotych na wyprzedaży w księgarni „Domu Książki”.
Jakoś
mi tak ta publikacja sama weszła w ręce. Wzięłam ją, bo byłam ciekawa, co pisze
o Ukrainie korespondent Polskiego Radia (państwowego), który siedzi tam siedem
lat i – teoretycznie – powinien znać tamtejsze stosunki i układy. Książka jest
pisana współcześnie, ale jest już historyczna i mocno przeterminowana, bo powstała
w 2013 roku, jeszcze przed Majdanem, secesją Krymu i powstaniem Noworosji. A po
Majdanie wszystko się w banderlandzie przecież zmieniło i niż już nie jest
takie jakie było.
Na
pierwszy rzut oka wydawało mi się, że Piotr Pogorzelski bardziej przyłożył się
do pracy niż Maciej Jastrzębski, który spędził więcej lat jako korespondent
Polskiego Radia w Moskwie, a napisał książkę, którą, jak podejrzewam, można by
wymyślić i napisać przy biurku („Matrioszka Rosja i Jastrząb”). Widać, że pan
Pogorzelski się starał. Coś tam zobaczył na tej Ukrainie, coś tam przeżył,
porozmawiał z paroma Ukraińcami i coś tam wysmażył. Zaczął od tego, że w Polsce
nie ma dobrych skojarzeń z Ukrainą. No, coś takiego, Polacy, naród, będący
ofiarą ukraińskiego nacjonalizmu (ok. 100 tysięcy Polaków wymordowanych w
czasie II wojny światowej przez ukraińskie bojówki) nie ma dobrych skojarzeń z
narodem swych katów. Bardzo odkrywcza uwaga!
Potem
jest dobra wiadomość dla tych, którzy nie lubią banderowców. Statystyki
wskazują, że ich populacja się zmniejsza, o czym Pogorzelski donosi ze smutkiem.
Dla mnie to powód do radości, ale co tam! Następnie Pogorzelski pisze o
mieszkaniach na Ukrainie (niezwykle zajmuje go problem, że Ukraińcy mają brudne
i zaszczane moczem klatki schodowe, których wcale nie sprzątają), języku
ukraińskim (martwi go fakt, że tylu jeszcze ukropów mówi po rosyjsku, zamiast
narzeczem rusińskim), telewizji (banderowcy wolą oglądać ruskie seriale niż
rusińskie, no, coś takiego!), religii, oligarchach, pieniądzach (z naciskiem na
łapówki), kobietach ukraińskich (same piękności na skalę światową i wcale nie są prostytutkami,
no, no!) oraz tęsknocie starszych ludzi za czasami Związku Radzieckiego.
Jakoś
tak pod koniec książki, pomiędzy rozważaniami o historii na Ukrainie (jakoś
autor nie widzi nic śmiesznego w tym, jak ukropy widzą historię) a ukraińskim estradowym
„popsie” zaplątał się rozdzialik pod tytułem „Wołyń”, w którym Pogorzelski
stwierdza na początku, że w polskich księgarniach jest tyle publikacji o „wypadkach”
na Wołyniu, że on już to wszystko pominie, po bo co się powtarzać, po czym
przechodzi do wywiadów z ukropami, którzy twierdzą, że to wszystko wina Polski. Że Polacy zostali pomordowani na własne życzenie!
Bo oni przecież byli 700 lat w naszej niewoli, a przed wojną wojewoda wołyński
ich na siłę polonizował, a wychowawczyni w polskiej szkole biła ich po łapach
za to, że nazywali się ukropami, a nie Rusinami. Chciałoby się rzec – za mało
biła ta wychowawczyni, oj, za mało! I dlatego ta cała UPA powstała, że ich
nauczycielka biła. Oj, biedni!
Ogólnie,
Wołyń (o zbrodniach w innych częściach Ukrainy Pogorzelski nawet nie wspomina)
jest dla autora „Barszczu ukraińskiego” tematem dla przyszłych rozmów
polsko-ukraińskich i terenem wzajemnego wybaczania. Wszystko inne to nieprawda
i rosyjska prowokacja, jak np. przypadek z jajkiem rozbitym na ramieniu
prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego podczas obchodów 70-lecia ludobójstwa
na Wołyniu w Łucku. Ten, kto rozbił to jajko to był rosyjski prowokator i tyle.
W ogóle, wszystkiemu zawsze winna jest Rosja. I trochę Polska.
Pogorzelski
żyje w banderlandzie siedem lat, ale zupełnie nie widzi kultu Bandery, pomników
Bandery, ulic Bandery i kultu UPA. Nie zauważa, że ten naród czci bandytów i
morderców jak bohaterów. Natomiast ze zrozumieniem pochyla się nad ciężkim
losem banderowców, gnębionych przez wieki przez polskiego, wyniosłego pana oraz
rosyjskiego najeźdźcę. No, cóż – polski czytelnik, który zna historię, pojąć
nie może jak korespondent Polskiego Radia (państwowego) może do tego stopnia
upokarzać się wobec katów narodu polskiego. To przecież tak, jakby Niemcy nigdy
nie przeprosili za Hitlera, stawiali mu pomniki, mieli ulice i szkoły jego
imienia. I jakby do takich Niemiec pojechał korespondent Polskiego Radia i
pisał o tym, że musimy sobie nawzajem z nimi wybaczyć i zapomnieć. A takiego
wała! Jak Polska cała! Zero przebaczenia!
Nóż
mi się w kieszeni otwierał jak czytałam te brednie pana Pogorzelskiego i wstyd
mi, że ten człowiek pojechał na Ukrainę za moje pieniądze (bo jest tam za
pieniądze polskiego podatnika, a więc moje również) by szkodzić interesom
narodu polskiego i włazić w dupę Rusinom. Pytam więc: czy to lizanie banderowców po jajach przez Polskę
kiedyś się skończy?
Na
pociechę mam tylko to, że coś się zmieniło od momentu napisania tej książki:
Krym wrócił do macierzy, a w Noworosji powstało nowe państwo. I Rusinom żal
dupę ściska! Panu Pogorzelskiemu pewnie także! Panie Pogorzelski, zapewniam
pana, że za parę lat nic nie zostanie z tego tworu zwanego Ukrainą! Wschód
wróci do Rosji, a zachód do Polski, banderowcy zaś wymrą całkowicie! Amen!
Pogorzelski
Piotr, „Barszcz ukraiński”, wyd. Helion, Katowice 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz