Translate

czwartek, 21 kwietnia 2016

Piotr Pogorzelski, „Barszcz ukraiński” - czy to lizanie banderowców po jajach przez Polskę kiedyś się skończy?




Nie jest prawdą, że jestem tak skąpa jak Szkotka i wcale nie kupuję książek. Czasem coś tam kupię, jeśli cena jednego egzemplarza nie przekracza 20 złotych. Tak właśnie było z „Barszczem ukraińskim” Piotra Pogorzelskiego, który nabyłam za 18 złotych na wyprzedaży w księgarni „Domu Książki”.

Jakoś mi tak ta publikacja sama weszła w ręce. Wzięłam ją, bo byłam ciekawa, co pisze o Ukrainie korespondent Polskiego Radia (państwowego), który siedzi tam siedem lat i – teoretycznie – powinien znać tamtejsze stosunki i układy. Książka jest pisana współcześnie, ale jest już historyczna i mocno przeterminowana, bo powstała w 2013 roku, jeszcze przed Majdanem, secesją Krymu i powstaniem Noworosji. A po Majdanie wszystko się w banderlandzie przecież zmieniło i niż już nie jest takie jakie było. 

Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że Piotr Pogorzelski bardziej przyłożył się do pracy niż Maciej Jastrzębski, który spędził więcej lat jako korespondent Polskiego Radia w Moskwie, a napisał książkę, którą, jak podejrzewam, można by wymyślić i napisać przy biurku („Matrioszka Rosja i Jastrząb”). Widać, że pan Pogorzelski się starał. Coś tam zobaczył na tej Ukrainie, coś tam przeżył, porozmawiał z paroma Ukraińcami i coś tam wysmażył. Zaczął od tego, że w Polsce nie ma dobrych skojarzeń z Ukrainą. No, coś takiego, Polacy, naród, będący ofiarą ukraińskiego nacjonalizmu (ok. 100 tysięcy Polaków wymordowanych w czasie II wojny światowej przez ukraińskie bojówki) nie ma dobrych skojarzeń z narodem swych katów. Bardzo odkrywcza uwaga! 

Potem jest dobra wiadomość dla tych, którzy nie lubią banderowców. Statystyki wskazują, że ich populacja się zmniejsza, o czym Pogorzelski donosi ze smutkiem. Dla mnie to powód do radości, ale co tam! Następnie Pogorzelski pisze o mieszkaniach na Ukrainie (niezwykle zajmuje go problem, że Ukraińcy mają brudne i zaszczane moczem klatki schodowe, których wcale nie sprzątają), języku ukraińskim (martwi go fakt, że tylu jeszcze ukropów mówi po rosyjsku, zamiast narzeczem rusińskim), telewizji (banderowcy wolą oglądać ruskie seriale niż rusińskie, no, coś takiego!), religii, oligarchach, pieniądzach (z naciskiem na łapówki), kobietach ukraińskich (same piękności na skalę światową i wcale nie są prostytutkami, no, no!) oraz tęsknocie starszych ludzi za czasami Związku Radzieckiego. 

Jakoś tak pod koniec książki, pomiędzy rozważaniami o historii na Ukrainie (jakoś autor nie widzi nic śmiesznego w tym, jak ukropy widzą historię) a ukraińskim estradowym „popsie” zaplątał się rozdzialik pod tytułem „Wołyń”, w którym Pogorzelski stwierdza na początku, że w polskich księgarniach jest tyle publikacji o „wypadkach” na Wołyniu, że on już to wszystko pominie, po bo co się powtarzać, po czym przechodzi do wywiadów z ukropami, którzy twierdzą, że to wszystko wina Polski. Że Polacy zostali pomordowani na własne życzenie! Bo oni przecież byli 700 lat w naszej niewoli, a przed wojną wojewoda wołyński ich na siłę polonizował, a wychowawczyni w polskiej szkole biła ich po łapach za to, że nazywali się ukropami, a nie Rusinami. Chciałoby się rzec – za mało biła ta wychowawczyni, oj, za mało! I dlatego ta cała UPA powstała, że ich nauczycielka biła. Oj, biedni! 

Ogólnie, Wołyń (o zbrodniach w innych częściach Ukrainy Pogorzelski nawet nie wspomina) jest dla autora „Barszczu ukraińskiego” tematem dla przyszłych rozmów polsko-ukraińskich i terenem wzajemnego wybaczania. Wszystko inne to nieprawda i rosyjska prowokacja, jak np. przypadek z jajkiem rozbitym na ramieniu prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego podczas obchodów 70-lecia ludobójstwa na Wołyniu w Łucku. Ten, kto rozbił to jajko to był rosyjski prowokator i tyle. W ogóle, wszystkiemu zawsze winna jest Rosja. I trochę Polska. 

Pogorzelski żyje w banderlandzie siedem lat, ale zupełnie nie widzi kultu Bandery, pomników Bandery, ulic Bandery i kultu UPA. Nie zauważa, że ten naród czci bandytów i morderców jak bohaterów. Natomiast ze zrozumieniem pochyla się nad ciężkim losem banderowców, gnębionych przez wieki przez polskiego, wyniosłego pana oraz rosyjskiego najeźdźcę. No, cóż – polski czytelnik, który zna historię, pojąć nie może jak korespondent Polskiego Radia (państwowego) może do tego stopnia upokarzać się wobec katów narodu polskiego. To przecież tak, jakby Niemcy nigdy nie przeprosili za Hitlera, stawiali mu pomniki, mieli ulice i szkoły jego imienia. I jakby do takich Niemiec pojechał korespondent Polskiego Radia i pisał o tym, że musimy sobie nawzajem z nimi wybaczyć i zapomnieć. A takiego wała! Jak Polska cała! Zero przebaczenia! 

Nóż mi się w kieszeni otwierał jak czytałam te brednie pana Pogorzelskiego i wstyd mi, że ten człowiek pojechał na Ukrainę za moje pieniądze (bo jest tam za pieniądze polskiego podatnika, a więc moje również) by szkodzić interesom narodu polskiego i włazić w dupę Rusinom. Pytam więc: czy to lizanie banderowców po jajach przez Polskę kiedyś się skończy? 

Na pociechę mam tylko to, że coś się zmieniło od momentu napisania tej książki: Krym wrócił do macierzy, a w Noworosji powstało nowe państwo. I Rusinom żal dupę ściska! Panu Pogorzelskiemu pewnie także! Panie Pogorzelski, zapewniam pana, że za parę lat nic nie zostanie z tego tworu zwanego Ukrainą! Wschód wróci do Rosji, a zachód do Polski, banderowcy zaś wymrą całkowicie!  Amen!

Pogorzelski Piotr, „Barszcz ukraiński”, wyd. Helion, Katowice 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz