Literatura
to jedyna ze sztuk, która daje tak niesamowity, bliski kontakt z innym umysłem
ludzkim. Nawet jeśli jest to umysł sprzed paru wieku. A najlepszy kontakt daje
czytanie cudzych pamiętników, bo tam są zapisane cudze (prawdziwe) myśli,
uczucia i poglądy. Poezja, dramat i proza to fikcja (inaczej bajka) i można je
potłuc o kant dupy w sensie autentyczności, ale pamiętnik to coś zupełnie
innego. Dzięki pamiętnikowi czytamy bezpośrednie zwierzenia kogoś, kto żył
bardzo dawno temu.
Najstarszym
pamiętnikiem, jaki przeczytałam do tej pory, jest pamiętnik Jerzego
Ossolińskiego herbu Topór, kanclerza wielkiego koronnego, a wcześniej
podstolego wielkiego koronnego, marszałka sejmu, starosty bydgoskiego,
podskarbiego koronnego, wojewody sandomierskiego i podkanclerza koronnego.
Ufff, ile tytułów, ile tytułów, kochani! Jakim dobrym dyplomatą musiał być ten
człowiek, skoro dochrapał się tylu zaszczytów, a i majątku dorobił się
niemałego.
Mieszkając
w Bydgoszczy, nie sposób nie zetknąć się z nazwiskiem Ossoliński. Jest Aleja Ossolińskich,
Rondo Ossolińskich, Ossoliński był także fundatorem kolegium jezuickiego w
Bydgoszczy, tego samego, w którym dzisiaj rezydują władze miasta, a także
zburzonego przez Niemców kościoła jezuitów w Bydgoszczy (tu dopowiem, że został
zburzony, bo po egzekucjach Polaków na Starym Rynku we wrześniu 1939 roku na
murze świątyni pojawił się krwawy ślad ręki zamordowanego księdza, ślad ten był
niemożliwy do usunięcia i w końcu Niemcy zburzyli cały kościół, ja tę historię
słyszałam od mojej wychowawczyni jeszcze w podstawówce, a ona jako dziecko
przeżyła całą okupację w Bydgoszczy i sama tę krwawą rękę widziała, więc na
pewno nie jest to legenda miejska jak chcą niektórzy). Kościół jezuitów stał mniej więcej w
tym miejscu, gdzie pali się znicz, a ten budynek z tyłu, to właśnie dawne kolegium jezuickie ufundowane przez Ossolińskiego:
No
więc, ten Ossoliński przewijał się w mojej świadomości od dawna. Intrygował mnie z powodu związków z moim
rodzinnym miastem Bydgoszczą, a także jako postać historyczna, pojawiająca się w
„Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza. I oto teraz, przypadkiem, natrafiłam
na wydany w latach 1970. pamiętnik Ossolińskiego. Nie wiem, jak to się stało,
że tekst ten nie wszedł do kanonu znanych pamiętników staropolskich. Uczniowie
licealni i studenci polonistyki czytają memuary Jana Chryzostoma Paska, czytają
Jędrzeja Kitowicza, a nie czytają Ossolińskiego! Skandal! Po prostu skandal lub
jakaś zmowa filologów! Inaczej nie potrafię sobie tego wytłumaczyć, dlaczego
tak wartościowy tekst jest pomijany w edukacji polskich polonistów.
„Pamiętnik”
Ossolińskiego został napisany po polsku (w epoce, kiedy pisanie po polsku nie
było takie oczywiste jak dzisiaj), pięknym językiem, a do tego jest znakomitym
przykładem zapisu mentalności polskiego zamożnego szlachcica z początków XVII
wieku. Ossoliński pisał go mniej więcej 400 lat temu w dość młodym wieku,
dwudziestu paru lat, w prezencie dla swego nowonarodzonego syna. Pierwsza część
obejmuje krótki zarys historii rodu Ossolińskich, opowiadanie o sierocym
dzieciństwie (matka zmarła w połogu, kiedy autor miał 5 lat, a wkrótce ojciec
ożenił się po raz kolejny z damą, „tak w majątek, jak w lata bogatą”), edukacji
w szkołach jezuickich i początkach służby dworskiej.
Ossoliński
został dworzaninem królewicza polskiego Władysława IV i wraz z nim pojechał do
Moskwy po carską koronę. Czytamy bardzo ciekawy opis tej wyprawy, podczas
której królewicz upijał się i zabawiał ze swym przyjacielem Marcinem Kazanowskim,
a zgorszony takim zachowaniem Ossoliński cierpiał męki moralne.
Dalej
czytamy o zalotach Ossolińskiego do panny Izabeli Daniłowiczówny, córki
podskarbiego koronnego Mikołaja Daniłowicza (a walka była ciężka, bo
konkurentów było wielu, do tego o wiele zamożniejszych i lepiej ustawionych na
dworze), ślubie i narodzinach pierwszego syna. Kolejna część opowiada o
poselstwie Ossolińskiego do Londynu, na dwór króla Jakuba I. I na tym pamiętnik
się kończy. Szkoda, że to już koniec, bo
dalsze życie autora tego pamiętnika było jeszcze ciekawsze, jednak – jak widać –
nie znalazł on później ani czasu, ani ochoty na kontynuację swego dzieła. Bardzo
żałuję, że nie ma w tych memuarach opisu wjazdu delegacji polskiej do
Rzymu w roku 1633, tej wizycie przewodniczył właśnie Ossoliński, a zasłynęła
ona z olbrzymiego przepychu (dość powiedzieć, że nasze konie gubiły na ulicach
Rzymu złote podkowy, specjalnie wcześniej słabo przymocowane do końskich
kopyt). Tak to wyglądało:
Co
mnie uderzyło w tej opowieści? Niesamowita ruchliwość ludzi z epoki baroku,
którzy w potwornie trudnych warunkach podróżowali po całej Europie. Młody autor
jedzie najpierw do szkół do Pułtuska, ale potem studia odbywa już za granicą, w
Niemczech. Później jest właściwie stale w drodze, a są to przecież czasy kiepskich
dróg, na których grasują bandy rozbójników. Te ogromne odległości, o których
czytamy u Ossolińskiego, np. do Moskwy przez Smoleńsk, czy do Londynu przez Calais trzeba było
przemierzać na końskim grzbiecie lub jadąc w trzęsącym się powozie.
Pogratulować zdrowia i kondycji naszym przodkom sprzed 400 lat!
Co
jeszcze zadziwia? Niezwykła śmiertelność tamtej epoki. Wtedy śmierć była
blisko, na wyciągnięcie ręki, była czymś normalnym, nie należała jeszcze do
sfery tabu. Małe dzieci umierały często w wieku niemowlęcym i nikt nawet nie
zastanawiał się nad przyczynami zgonu. Mężczyźni umierali na polu bitwy, a
kobiety w połogach. Ciężkie porody były przyczyną przedwczesnej śmierci matki
autora, a także jego teściowej, która urodziła ostatnie dziecko już po ślubie
swojej córki. Wzruszył mnie niesamowicie cytowany przez autora testament jego
matki, która zapisała w testamencie swoje dobra ruchome rodzinie i służbie,
nikogo nie pomijając. Co zapisała? M. in. suknie, bo odzież w tamtej epoce była
rzeczą tak cenną, że należało ją przekazać innym, wtedy nie wyrzucało się
odzieży. Wzrusza mnie ta pamięć o najbliższych i to podejście z szacunkiem do
przedmiotów, które zaginęło w epoce przemysłowej industrializacji i masowej
produkcji przedmiotów.
Czytajcie
pamiętniki, bo warto!
Ossoliński
Jerzy, „Pamiętnik”, wyd. PIW, Warszawa 1976
Źródło zdjęcia Bydgoszczy: Wikipedia, File: Bydgoszcz ratusz znicz.jpg
Pamiętniki, listy to dla mnie najlepsza lektura. Ile tam smaczków z dawnych lat i to, o czym wspomniałaś - spotkanie z drugim człowiekiem, jego myślami, rozterkami. To coś autentycznego, bliskiego, mimo iż sprzed 200 czy 300 lat.
OdpowiedzUsuńW tym tygodniu odebrałam dwie książki, które zamówiłam. Pamiętniki oczywiście! Marii Sobańskiej "Wspominki nikłe" (z antykwariatu) i Heleny Plater-Zyberk "Wspomnienia z młodości" (nowość wydana przez Bibliotekę Kórnicką).
Czytajmy pamiętniki!
Wiesz, ja nie miałam jeszcze nigdy możliwości czytania oryginalnych starych listów, tak jak Ty. Ale wszystko przed mną ;)))
UsuńTytuły, które podajesz, brzmią bardzo apetycznie. Też bym poczytała.
Zazwyczaj zna się tylko staropolskie "Pamiętniki" Jana Chryzostoma Paska. Dzięki za przypomnienie innych.
OdpowiedzUsuńNaprawdę fajny tekst, wart przypomnienia. Podobnie jak pamiętniki Albrychta Radziwiłła, z tej samej epoki, tyle, że byly pisane po łacinie i tłumaczone na polski. Właśnie niedawno miałam w ręku pierwszy tom (a są aż 3).
Usuń