„Tajemnica
lady Audley” Mary Elizabeth Braddon to angielski bestseller epoki
wiktoriańskiej wydany po raz pierwszy w języku polskim, zaliczany do klasyki
literatury angielskiej.
Premiera
tej powieści była w roku 1862. Tematem utworu są sprawy zmiatane pod dywan
przez wiktoriańskie społeczeństwo: zbrodnia, szaleństwo, bigamia i rodzące się
właśnie dążenia emancypacyjne kobiet. Do tego dochodzą stare motywy literackie
takie jak: zazdrość, zła macocha, wyrodna matka, a także pełen sprzeczności związek
starego mężczyzny i młodej kobiety. Jest to utwór sensacyjny o wielowątkowej, skomplikowanej
fabule i zaskakującym zakończeniu.
„Tajemnica
lady Audley” zaczyna się w momencie, w którym zwykły się kończyć powieści Jane
Austen, czyli tuż po ślubie tytułowej bohaterki. Lady Lucy Audley ma nieco
powyżej dwadzieścia lat, wielkie niebieskie oczy, długie blond loki, twarz
anioła i dziecięcy wdzięk. Autorka przedstawia ją jako piękność w stylu malarzy
prerafaelitów, na przykład taką:
Wcześniej
Lucy była guwernantką, ale zakochał się w niej dużo starszy i bardzo bogaty
baronet, więc przyjęła jego oświadczyny i wyszła za niego mąż. W ten sposób
Lucy stała się macochą dla niewiele młodszej od siebie Alicii, córki baroneta.
Stosunki między nimi układają się nie najlepiej. Drugi wątek opowiada o kuzynie
Alicii, młodym prawniku Robercie Audley’u, który przybywa do posiadłości
baroneta Audley’a w towarzystwie swego starego przyjaciela Georga Talboys’a.
Chcą zwiedzić pałac i spotkać się z jego właścicielami. Niestety, do spotkania
nie dochodzi, a George Talboys gdzieś znika. Robert Audley podejrzewa, że jego
kolega został zamordowany i ze wszystkich sił stara się wyjaśnić tajemnicę jego
śmierci. Dalej nie będę pisać, by nie zdradzać szczegółów fabuły i nie psuć wam
przyjemności. Jeśli ktoś jest ciekawy, to pełny opis treści tego utworu znajduje
się w Wikipedii.
Lucy
Audley to postać przypominająca lady Dedlock z „Samotni” Charles’a Dickensa („Samotnia”
ukazała się w 1852 roku i podejrzewam, że Mary Braddon musiała ją znać). Obie
bohaterki miały zresztą taką samą tajemnicę, którą zmuszone były skrywać za
wszelką cenę przed swymi starymi, bogatymi mężami. Z tym, że lady Dedlock była
zimna i wyniosła, zaś Lucy jest pozornie słodka i rozszczebiotana. Autorka
często podkreśla jej dziecięcy wdzięk. Niemniej jednak, obie musiały posługiwać
się niezwykłym sprytem i inteligencją, by ich przeszłość pod żadnym pozorem nie
wyszła na jaw i nie popsuła im obecnego stylu życia.
Mary
Elizabeth Braddon zapewne dużo wiedziała o bigamii, wszak sama w wieku 25 lat „wyszła
za pana Rochestera”, to jest, mówiąc innymi słowy, związała się z mężczyzną
posiadającym chorą psychicznie żonę, tak samo jak Jane Eyre z pamiętnej
powieści Charlotty Bronte. Jej ukochany, wydawca John Maxwell, miał prócz tego
pięcioro dzieci, no i Braddon zajęła się nimi wszystkimi, przez długie lata
udając małżonkę swego konkubenta. A w tym czasie prawdziwa pani Maxwell przebywała
w szpitalu wariatów. Z pewnością ta sytuacja wpłynęła na powstanie pewnych
wątków fabularnych w pisanej wówczas powieści. Inną inspiracją dla „Tajemnicy
lady Audley” była głośna w owym czasie sprawa kryminalna, kiedy to w tajemniczy
sposób zostało zamordowane małe dziecko z zamożnej rodziny Saville-Kent.
Lektura
tej powieści była dla mnie zarówno wielkim zaskoczeniem, jak i ogromną
przyjemnością. Zaskoczeniem dlatego, że od dziecka pochłaniam literaturę
brytyjską z czasów wiktoriańskich, wychowałam się na powieściach Edith Nesbit i
Dickensa, dorastałam z powieściami Wilkie Collinsa i opowiadaniami kryminalnymi
Arthura Conan Doyle’a. Niestety, nigdy wcześniej nie słyszałam o Mary Elizabeth
Braddon i jej 80 wiktoriańskich bestsellerach literackich. Jak to się mogło
stać? Doprawdy nie wiem. Jeśli zaś chodzi o przyjemność płynącą z lektury to była
ona naprawdę wielka. Powieść jest napisana w stylu pełnym elementów gotyckich,
tak miłych memu sercu. Znajdziemy tam także klimat pełen napięcia i prawdziwą,
niepodrabianą wiktoriańską atmosferę. Od lat nie czytałam czegoś podobnego!
I
chociaż obecnie bardzo rzadko kupuję powieści, a zwłaszcza tzw. czytadła (nie
mam miejsca na ich przechowywanie, a ekstra środków na książki też nie posiadam
za wiele), tym razem nie wahałam się. Kiedy zobaczyłam informację o „Tajemnicy
lady Audley” w tygodniku „Do Rzeczy” (znakomita rekomendacja, prawda?)
wiedziałam, że muszę to kupić. Przypomniał mi się tytuł jednego z wywiadów z
Tadeuszem Zyskiem, czyli „publikuj bestseller albo giń”. No więc, pomyślałam
sobie, Zysk nie wydawałby przecież chyba niczego bezwartościowego i
zdecydowałam się na kupno. I nie żałuję, gdyż do tej powieści będę wracać, tak
jak wracam czasem do „Samotni” Dickensa (kiedy, ach, kiedy jakiś wydawca
zdecyduje się wznowić tę powieść? Nie została wydana od lat 1970.), do
Sherlocka Holmes’a, „Tajemniczego ogrodu” pani Burnett czy do kryminałów Wilkie
Collinsa. Wiktorianie tak po prostu pisali, że nie były to opowiastki
jednorazowe jak dziś, ale takie, które wciąż można odczytywać na nowo.
Dodam
jeszcze, że „Tajemnica lady Audley” została sfilmowana w 2000 roku, ale film
jest taki sobie, raczej bez fajerwerków.
Braddon
Mary Elizabeth, „Tajemnica lady Audley”, tłum. Mira Czarnowska, wyd. Zysk i
S-ka, Poznań 2016
Ilustracja
obrazu pochodzi z Wikipedii: Rosetti lady lilith 1867. jpg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz