Translate

wtorek, 1 marca 2016

Wiktoriańsko. Mary Elizabeth Braddon, „Tajemnica lady Audley”


„Tajemnica lady Audley” Mary Elizabeth Braddon to angielski bestseller epoki wiktoriańskiej wydany po raz pierwszy w języku polskim, zaliczany do klasyki literatury angielskiej.

Premiera tej powieści była w roku 1862. Tematem utworu są sprawy zmiatane pod dywan przez wiktoriańskie społeczeństwo: zbrodnia, szaleństwo, bigamia i rodzące się właśnie dążenia emancypacyjne kobiet. Do tego dochodzą stare motywy literackie takie jak: zazdrość, zła macocha, wyrodna matka, a także pełen sprzeczności związek starego mężczyzny i młodej kobiety. Jest to utwór sensacyjny o wielowątkowej, skomplikowanej fabule i zaskakującym zakończeniu.  

„Tajemnica lady Audley” zaczyna się w momencie, w którym zwykły się kończyć powieści Jane Austen, czyli tuż po ślubie tytułowej bohaterki. Lady Lucy Audley ma nieco powyżej dwadzieścia lat, wielkie niebieskie oczy, długie blond loki, twarz anioła i dziecięcy wdzięk. Autorka przedstawia ją jako piękność w stylu malarzy prerafaelitów, na przykład taką:





Wcześniej Lucy była guwernantką, ale zakochał się w niej dużo starszy i bardzo bogaty baronet, więc przyjęła jego oświadczyny i wyszła za niego mąż. W ten sposób Lucy stała się macochą dla niewiele młodszej od siebie Alicii, córki baroneta. Stosunki między nimi układają się nie najlepiej. Drugi wątek opowiada o kuzynie Alicii, młodym prawniku Robercie Audley’u, który przybywa do posiadłości baroneta Audley’a w towarzystwie swego starego przyjaciela Georga Talboys’a. Chcą zwiedzić pałac i spotkać się z jego właścicielami. Niestety, do spotkania nie dochodzi, a George Talboys gdzieś znika. Robert Audley podejrzewa, że jego kolega został zamordowany i ze wszystkich sił stara się wyjaśnić tajemnicę jego śmierci. Dalej nie będę pisać, by nie zdradzać szczegółów fabuły i nie psuć wam przyjemności. Jeśli ktoś jest ciekawy, to pełny opis treści tego utworu znajduje się w Wikipedii.   

Lucy Audley to postać przypominająca lady Dedlock z „Samotni” Charles’a Dickensa („Samotnia” ukazała się w 1852 roku i podejrzewam, że Mary Braddon musiała ją znać). Obie bohaterki miały zresztą taką samą tajemnicę, którą zmuszone były skrywać za wszelką cenę przed swymi starymi, bogatymi mężami. Z tym, że lady Dedlock była zimna i wyniosła, zaś Lucy jest pozornie słodka i rozszczebiotana. Autorka często podkreśla jej dziecięcy wdzięk. Niemniej jednak, obie musiały posługiwać się niezwykłym sprytem i inteligencją, by ich przeszłość pod żadnym pozorem nie wyszła na jaw i nie popsuła im obecnego stylu życia. 

Mary Elizabeth Braddon zapewne dużo wiedziała o bigamii, wszak sama w wieku 25 lat „wyszła za pana Rochestera”, to jest, mówiąc innymi słowy, związała się z mężczyzną posiadającym chorą psychicznie żonę, tak samo jak Jane Eyre z pamiętnej powieści Charlotty Bronte. Jej ukochany, wydawca John Maxwell, miał prócz tego pięcioro dzieci, no i Braddon zajęła się nimi wszystkimi, przez długie lata udając małżonkę swego konkubenta. A w tym czasie prawdziwa pani Maxwell przebywała w szpitalu wariatów. Z pewnością ta sytuacja wpłynęła na powstanie pewnych wątków fabularnych w pisanej wówczas powieści. Inną inspiracją dla „Tajemnicy lady Audley” była głośna w owym czasie sprawa kryminalna, kiedy to w tajemniczy sposób zostało zamordowane małe dziecko z zamożnej rodziny Saville-Kent.  

Lektura tej powieści była dla mnie zarówno wielkim zaskoczeniem, jak i ogromną przyjemnością. Zaskoczeniem dlatego, że od dziecka pochłaniam literaturę brytyjską z czasów wiktoriańskich, wychowałam się na powieściach Edith Nesbit i Dickensa, dorastałam z powieściami Wilkie Collinsa i opowiadaniami kryminalnymi Arthura Conan Doyle’a. Niestety, nigdy wcześniej nie słyszałam o Mary Elizabeth Braddon i jej 80 wiktoriańskich bestsellerach literackich. Jak to się mogło stać? Doprawdy nie wiem. Jeśli zaś chodzi o przyjemność płynącą z lektury to była ona naprawdę wielka. Powieść jest napisana w stylu pełnym elementów gotyckich, tak miłych memu sercu. Znajdziemy tam także klimat pełen napięcia i prawdziwą, niepodrabianą wiktoriańską atmosferę. Od lat nie czytałam czegoś podobnego! 

I chociaż obecnie bardzo rzadko kupuję powieści, a zwłaszcza tzw. czytadła (nie mam miejsca na ich przechowywanie, a ekstra środków na książki też nie posiadam za wiele), tym razem nie wahałam się. Kiedy zobaczyłam informację o „Tajemnicy lady Audley” w tygodniku „Do Rzeczy” (znakomita rekomendacja, prawda?) wiedziałam, że muszę to kupić. Przypomniał mi się tytuł jednego z wywiadów z Tadeuszem Zyskiem, czyli „publikuj bestseller albo giń”. No więc, pomyślałam sobie, Zysk nie wydawałby przecież chyba niczego bezwartościowego i zdecydowałam się na kupno. I nie żałuję, gdyż do tej powieści będę wracać, tak jak wracam czasem do „Samotni” Dickensa (kiedy, ach, kiedy jakiś wydawca zdecyduje się wznowić tę powieść? Nie została wydana od lat 1970.), do Sherlocka Holmes’a, „Tajemniczego ogrodu” pani Burnett czy do kryminałów Wilkie Collinsa. Wiktorianie tak po prostu pisali, że nie były to opowiastki jednorazowe jak dziś, ale takie, które wciąż można odczytywać na nowo. 

Dodam jeszcze, że „Tajemnica lady Audley” została sfilmowana w 2000 roku, ale film jest taki sobie, raczej bez fajerwerków. 

Braddon Mary Elizabeth, „Tajemnica lady Audley”, tłum. Mira Czarnowska, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2016

Ilustracja obrazu pochodzi z Wikipedii: Rosetti lady lilith 1867. jpg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz