Informuję,
że nadal jestem czytelniczo wytrącona z równowagi po lekturze „Tajemnicy lady
Audley” Mary Braddon. Łapię się za różne książki, zaczynam, nadgryzam,
zostawiam, nic mi się nie podoba. Wczoraj zaczęłam czytać wypożyczoną właśnie z
biblioteki najnowszą książkę Joanny Siedleckiej „Biografie odtajnione”, której
małe fragmenty znałam już wcześniej z łamów tygodnika „Do Rzeczy”.
No,
mój Boże kochany, i po co ja do tego zaglądałam? Potrzebne mi to było?
Ciekawość pierwszy stopień do piekła, jak mówią. Jasne, że jak już zajrzałam,
to doczytałam do końca, bo Siedlecka, jak zwykle w świetnej formie, pisze
ciekawie i zajmująco. Ale potem został mi w głowie taki ogromny, obrzydliwy
niesmak i poczucie, jakbym taplała się w bagnie pełnym gówna. Oczywiście, nie
jest to wina autorki, bo jak wspomniałam, ta książka jest tak napisana, że znakomicie
się czyta, ale poruszanych przez panią Siedlecką tematów. A są to straszne tematy,
wręcz szekspirowskie.
Parę
przykładów…
Oto matka i córka, czyli Janina Broniewska,
autorka mojej lektury szkolnej z czasów PRL-u „O człowieku, który się kulom nie kłaniał” (o
generale „Walterze” - Karolu Świerczewskim zamordowanym przez bandy UPA w
Bieszczadach) i jej córka Joanna Broniewska, córka poety Władysława
Broniewskiego, miały w tym samym czasie tego samego kochanka, pisarza Bohdana
Czeszkę (autora powieści „Pokolenie” sfilmowanej przez Andrzeja Wajdę), w
efekcie tego chorego układu córka popełniła samobójstwo, trując się gazem, ojciec
został na siłę zamknięty w psychiatryku, a zdradzany mąż córki okazał się
kapusiem. Jakbym taki wątek fabularny obejrzała w jakiejś telewizyjnej soap
operze, to bym nie uwierzyła.
Oto
Alicja Lisiecka, jakoby jedna z najważniejszych krytyczek literackich lat 1960.
ucieka na Zachód, mieszka w Londynie, potem kilkanaście lat dobija się, by
wpuszczono ją z powrotem do PRL-u, w końcu rozpija się, wpada w depresję i
ląduje w psychiatryku. Szczerze mówiąc, o Lisieckiej nigdy wcześniej nie słyszałam,
ale ta historia jest okrutna niesamowicie. Na dodatek pani Lisiecka nadal żyje
w tym psychiatryku i nie ma nikogo bliskiego, kto by się podjął nad nią opieki,
więc nie chcą jej wypisać. A kiedyś była tak ważna, że bała się jej sama Maria
Janion! To dopiero coś!
Oto
reżyser teatralny Konrad Swinarski, folksdojcz, albo pochodzący z rodziny
folksdojczy (trudno mi było wyczuć, w czym rzecz, nie jest to jasno powiedziane),
który bardziej czuł się Niemcem niż Polakiem, do tego był homoseksualistą i
zdradzał żonę z młodymi facetami, a ona za to donosiła na niego na SB. No,
jakby mnie mąż zdradzał z innym facetami, to nie wiem, co bym mu zrobiła! To
strasznie hańbiące dla kobiety, być parawanem dla takiego zboczenia męża! Także
historia jak z serialu…
Oto
Jerzy Zawieyski, niegdyś poseł na Sejm i ważny poeta katolicki, okazuje się
pederastą uwodzącym młodych kleryków, brrrr ohyda!!!
I
tak dalej, i tak dalej…
Nie
są to na pewno miłe obyczajowe ploteczki o twórcach, ale raczej wyciąganie ich najtajniejszych
sekretów! I trudno powiedzieć, kto w tych historiach jest katem, a kto ofiarą. Kogo
mamy potępić, a komu współczuć? Czy gorszy jest ten, co popełniał te różne
obyczajowe obrzydliwości, czy też ten, który informował o nich odpowiednie
organy? Nie mam pojęcia. Oto temat do dyskusji dla etyków i filozofów.
Ale
wiem jedno. Jako osoba, która spędziła więcej życia w PRL-u, pamiętam, że tzw. „biały
domek” czyli lokalna siedziba PZPR, był często ostatnią ostoją i ratunkiem dla
zdradzanych żon. Pamiętam takie historie ze szkoły. Moja najlepsza koleżanka z
podstawówki miała takiego tatusia, który „był z zawodu dyrektorem”, jak z filmu
„Poszukiwany-poszukiwana” Stanisława Barei, no i zaczął nagle brykać. Późno
wracał z pracy, czasem w ogóle nie wracał na noc. Kiedy jej matka wyśledziła,
że mąż ma kochankę, najpierw obiła jego „szparkę-sekretarkę” parasolką na
ulicy, a potem poszła do PZPR na skargę i tak uratowała swoje małżeństwo. Oczywiście, ten sposób działał tylko w
przypadku towarzyszy wyżej postawionych, o których moralność partia dbała.
Towarzysze nie mogli zdradzać żon i tyle! Strach pomyśleć, że dzisiaj ta zacna osoba, która była zdradzaną żoną, zostałaby uznana za agentkę donoszącą na męża... A może także założyli jej teczkę? Ale jaja!
Siedlecka
Joanna, „Biografie odtajnione”, Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2015
Konrad Swinarski droga Pani pochodził z rodziny polskiego oficera, jego matka podpisała Volkslistę.
OdpowiedzUsuń