„Czerwone noce” Henryka Cybulskiego to pamiętnik komendanta obrony polskiej wsi Przebraże na Wołyniu, która w okresie 1943 – 1944 była głównym punktem oporu polskiej ludności przez ukraińskimi bandami UPA i oddziałami tzw. „bulbowców” (inna zbrodnicza odmiana ukraińskich nacjonalistów).
Henryk
Cybulski sam pochodził z Przebraża. Jego rodzice mieli tam niewielkie,
kilkunastohektarowe gospodarstwo. Przed wojną był sportowcem Klubu Sportowego
Przysposobienia Wojskowego w Łucku i zdobywał laury na zawodach ogólnopolskich
w biegach przełajowych. W 1937 roku rozpoczął pracę w nadleśnictwie Kiwerce. Po
wejściu na Kresy Armii Czerwonej, zimą 1939/1940 został aresztowany i wywieziony
aż za koło podbiegunowe, skąd udało mu się uciec wiosną 1940 roku, po czym
przez osiem tygodni przedzierał się do domu. Nie mógł jednak zostać w
Przebrażu, bo właśnie tam przede wszystkim szukałoby go NKWD. Schronił się w
innej miejscowości na Wołyniu, ukrywając się przed władzami do wejścia Niemców
w 1941 roku. Potem znowu pracował jako leśniczy w Julanie koło Łucka, a potem w
nadleśnictwie Głębokie. Miał kontakt z polską organizacją podziemną oraz z
działającymi w okolicy partyzantami radzieckimi. Pomagał ukrywać Żydówkę Dwojrę
Blank, córkę właściciela kamienicy w Łucku, która uratowała się ze
spacyfikowanego przez Niemców żydowskiego miasteczka Zofiówka. Dwojra w
przebraniu wołyńskiej chłopki udawała kuzynkę Cybulskiego, Irenkę.
Wiosną
1943, kiedy zaczęły się napady UPA na polskie wsie, Cybulski porzucił pracę w
lesie i wrócił do Przebraża, gdzie został komendantem obrony całej wsi, w
której mieszkało wtedy około 25 tysięcy osób z całej okolicy. Komendantem
cywilnym był Ludwik Malinowski.
Zewsząd
dochodziły straszliwe historie o wyrzynaniu całych polskich wsi, torturowaniu
ich mieszkańców, paleniu domów itd. W samoobronie Przebraża brali udział młodzi
mężczyźni ze wsi, którzy złożyli przysięgę wojskową. Byli podzieleni na cztery
kompanie i skoszarowani. Było ich ponad 120 pieszych, do tego 40-osobowy zwiad
konny. Broń zdobywali różnie, np. poszukiwali karabinów porzuconych we wrześniu
1939 roku przez wojsko polskie, dostali także jakieś od AK działającego w
Łucku, pewną partię broni przywieźli im z Warszawy polscy kolejarze ze stacji
Kiwerce, którzy działali w konspiracji. Ale największym wsparciem dla Przebraża
byli działający w okolicy radzieccy partyzanci pod dowództwem Nikołaja
Prokopiuka, z którymi nawet wspólnie przeprowadzili kilka potyczek zbrojnych z
Ukraińcami. Odnotowano trzy duże ataki UPA na Przebraże, z których obrońcy
wyszli zwycięsko.
Oto
szkic jednej z tych bitew pochodzący z książki Cybulskiego (zaczerpnięty z
Wikipedii):
Żołnierze
samoobrony pomagali także w ewakuacji mieszkańcom okolicznych miejscowości, np.
pojechali osłaniać odwrót Polaków zgromadzonych w zamku Radziwiłłów w
pobliskiej Ołyce. Polska ludność przez pewien czas broniła się tam przed
Ukraińcami, ale ich siły były przeważające i musiała uciekać. Żołnierze z
Przebraża osłaniali ich odwrót.
Prowadzili także walki zaczepne, napadając na miejscowości ukraińskie, w
których znajdowały się ośrodki szkoleniowe UPA i dokonując ich likwidacji. Cybulski
spełnił też rolę łącznika słynnego radzieckiego agenta, dywersanta z NKWD
Nikołaja Kuzniecowa, który w przebraniu niemieckiego oficera, jako oberleutnant
Paul Siebert (to był prawdziwy niemiecki oficer, który znajdował się w
radzieckiej niewoli, Kuzniecow udawał jego sobowtóra, historia przypominająca Hansa Klossa), zabił niemieckiego
generała w Łucku. Cybulski odwoził Kuzniecowa do radzieckich partyzantów w
lesie niedaleko Przebraża.
W
tym czasie Niemcy przebywali na posterunkach w Łucku, ale nie wtrącali się w
to, w jaki sposób Ukraińcy zdobywają „samostijną” Ukrainę. Pewnym wsparciem dla
Polaków byli żołnierze węgierscy służący pod niemieckim dowództwem, którzy
dawali się przekupić bimbrem i słoniną, i przymykali oczy na różne wyczyny
polskiej samoobrony, dzięki czemu Polacy mieli więcej swobody.
Warunki
życia w Przebrażu były bardzo ciężkie. Wieś była względnie zabezpieczona przed
ukraińskimi atakami, wokół niej rozciągały się zasieki ze ściętych drzew, okopy
i system umocnień ziemnych. Problemem jednak było zakwaterowanie uchodźców, dla
których nie starczało miejsca w domach. Mieszkali więc w wykopanych naprędce
ziemiankach czy byle jak skleconych barakach. Były także problemy z wyżywieniem
takiej liczby ludności, zebraniem zboża z pól, a także jego zmieleniem.
Najbliższy młyn parowy znajdował się w pobliskiej wsi zamieszkałej przez
Ukraińców.
Mimo
tych trudności, Polakom w Przebrażu udało się szczęśliwie doczekać wyzwolenia
tych terenów przez Armię Czerwoną. Dalsze ich losy to była już utrata ojczyzny
i wypędzenie. Musieli opuścić Wołyń i udać się na tułaczkę w nieznane.
Większość wyjechała na Ziemie Odzyskane, w tym przede wszystkim – na Żuławy, m.
in. do Malborka.
Nacjonalizm
ukraiński zwyciężył na Wołyniu. Obecnie w Przebrażu nie ma już śladu po
Polakach. Ukraińcy zmienili nawet nazwę wioski na Hajowe (Gajowe).
Autor
tej książki, Henryk Cybulski, był żołnierzem Ludowego Wojska Polskiego i brał
udział w forsowaniu niemieckich umocnień na Wale Pomorskim, gdzie toczyły się
wyjątkowo ciężkie walki. Po wojnie mieszkał w Lublinie. Swoje wspomnienia wydał
po raz pierwszy w 1966 roku, ale tamte wydanie z wiadomych względów nie
zawierało tylu informacji, ile można było napisać po 1989 roku. „Czerwone noce”
były pierwszą w historii Polski książką o ludobójstwie Polaków na Wołyniu.
Książka miała zostać sfilmowana, jednak żaden polski rząd o to nie zadbał,
ponieważ wolał przyjaźnić się z potomkami ukraińskich morderców. Taka sytuacja
jest nadal.
Czytajcie „Czerwone noce”!
Poznajcie
prawdę o naszych ukraińskich sąsiadach – mordercach, którzy do dzisiaj nie
przeprosili nas za swoje zbrodnie!
Cybulski
Henryk, „Czerwone noce”, wyd. Bellona, Warszawa 1990
Muszę babci podrzucić ten tytuł :)
OdpowiedzUsuńJeśli babcia z Kresów, a zwłaszcza z Wołynia, to polecam!
Usuń