Translate

wtorek, 22 września 2015

Babskie czytanie: Emil Zola, „Nana”




„Nana” Emila Zoli to najsłynniejsza powieść o prostytutce w historii literatury światowej. To tekst skandalizujący, który opisuje krótkie i bujne życie modnej paryskiej kurtyzany w latach 1870. XIX wieku. Według wizji pisarza, Nana była jak złota mucha, która wprost z śmierdzącego wychodka lata do salonów i pałaców, zarażając całe społeczeństwo swym brudem i wyuzdaniem. 

Do twórczości Emila Zoli mam szczególny stosunek. Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem, jeszcze za komuny, moi rodzice czytali sporo pisarzy francuskich, m. in. obszerne powieści Dumasa, Balzaka i Zoli. Po Dumasa i Balzaka wolno mi było sięgać. Rodzice wiedzieli, że o ile z pewnością z ciekawością poczytam awanturnicze powieści Dumasa, to Balzaka odłożę jako straszne nudziarstwo. Co do Zoli, to był trzymany w szafce pod kluczem i nie wolno mi było go czytać. Mimo, że był to owoc zakazany, jakoś mnie ten Zola za bardzo nie korcił. Kiedyś, chyba już w ogólniaku, wzięłam przez przypadek do ręki jakąś powieść z tych schowanych, dzisiaj podejrzewam, że to musiała być książka o Lourdes, otworzyłam i natrafiłam na opisany z niezwykłym obrzydzeniem basen z uzdrawiającą wodą przy „świętym” źródle w Lourdes, gdzie pływały kawałki zakrwawionych i zaropiałych bandaży, tudzież inne obrzydlistwa. Fuj! – krzyknęłam i zamknęłam z obrzydzeniem książkę. Nic, dziwnego, pomyślałam, że ojciec chowa przede mną taką literaturę.

Na studiach, w ramach egzaminu z literatury powszechnej, musiałam zmierzyć się z „Germinalem” Zoli, pełną okrucieństwa i naturalizmu opowieścią o ciężkiej doli francuskich górników. Bardzo dobry tekst literacki, ale lektura była dla mnie ciężka i traumatyczna. Z ciekawości, rzutem na taśmę, sięgnęłam wówczas również po to „Lourdes” i przeczytałam z obrzydzeniem. Wtedy też zdaje się, próbowałam po raz pierwszy czytać „Nanę”. Jako normalna, porządna dziewczyna z PRL-u niewiele wiedziałam o prostytutkach i wydawały mi się one kimś z innego, bardzo egzotycznego, ale i bardzo niebezpiecznego świata. Pamiętam, że kiedyś w restauracji, podczas wycieczki do stolicy, przypadkiem weszłam na jakieś warszawskie kurwy poprawiające makijaż i rozmawiające o klientach.  Potem długo nie mogłam otrząsnąć się z szoku! 

No i teraz „Nana”. Napisana w czasie, kiedy Polska lizała rany po powstaniu styczniowym. Właśnie, myśmy lizali rany, a Francuzi się kurwili.  Nie tylko się kurwili, ale także o tym pisali. Było to coś tak szokującego dla polskich czytelników, że nic dziwnego, że opowieść o Nanie mój ojciec chował przede mną sto lat po powstaniu tej książki. Nie jest to bowiem historyjka dla dorastających panienek. No, chyba że posłuży jako ostrzeżenie, do czego prowadzi zejście z drogi cnoty. 

Mam wrażenie, że bardzo wiele się zmieniło od czasów, kiedy ja byłam licealistką, bo teraz „Nana” została wydana jako lektura szkolna. Nie mam pojęcia, kto i kiedy wprowadził tak szokującą obyczajowo powieść do lektur szkolnych, ale cóż? Skoro młodzież i dzieci oglądają półnagie celebrytki w telewizji i czytają o ich licznych romansach w tabloidach, to co im szkodzi poczytać o francuskiej kurtyzanie sprzed półtora wieku? Tym bardziej, że powieść jest napisana bardzo prostym językiem, a do tego wydana z rozmaitymi ułatwieniami, typu zamieszczone z tyłu charakterystyki postaci i streszczenia, a w środku tekstu ramki z rozmaitymi uwagami, np. "to jest opis naturalistyczny".  Dzięki tej lekturze dowiedziałam się, jak bardzo dzisiejsza szkoła idzie na łatwiznę w edukacji uczniów, bo zamiast wymagać myślenia, podsuwa uczniom gotowe rozwiązania i interpretacje. 

Dużym plusem tej serii lektur jest natomiast specjalny druk ułatwiający czytanie. Tak jest napisane na okładce i myślałam, że to tylko reklama, a to prawda. Druk jest gęsty, ale dość gruby, oko szybko przesuwa się po nim bardzo lekko i nie męczy się podczas lektury. Chyba więcej sobie tych lektur z Grega kupię, tym bardziej, że mają bardzo przystępne ceny. Za „Nanę” zapłaciłam niecałe 10 złotych. Dokupiłam także w tej samej serii „Nad Niemnem” Orzeszkowej i „Biesy” Dostojewskiego. 

„Nana” była kilka razy filmowana. 

Tu wersja francuska z Naną jako blond Wenus w bulwarowej sztuce, gdzie widać, iż nie liczy się głos, tylko uroda:

Tu wersja Jeana Renoira:

 

Wersja meksykańska z Irmą Serrano:

Zola Emil, „Nana”, tłum. Czesław Mastelski, oprac. Miłosz Studziński, wyd. Greg, Kraków brw.


 

2 komentarze:

  1. "Nana" cały czas przede mną tak samo jak "Germinal", choć przyznaję, że "Nana" interesuje mnie bardziej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nana" jest o wiele przyjemniejsza w lekturze niż "Germinal", po którego lekturze dostałam gorączki. Coś okropnego!

      Usuń