„Nana”
Emila Zoli to najsłynniejsza powieść o prostytutce w historii literatury
światowej. To tekst skandalizujący, który opisuje krótkie i bujne życie modnej
paryskiej kurtyzany w latach 1870. XIX wieku. Według wizji pisarza, Nana była
jak złota mucha, która wprost z śmierdzącego wychodka lata do salonów i pałaców,
zarażając całe społeczeństwo swym brudem i wyuzdaniem.
Do
twórczości Emila Zoli mam szczególny stosunek. Pamiętam, że kiedy byłam
dzieckiem, jeszcze za komuny, moi rodzice czytali sporo pisarzy francuskich, m.
in. obszerne powieści Dumasa, Balzaka i Zoli. Po Dumasa i Balzaka wolno mi było
sięgać. Rodzice wiedzieli, że o ile z pewnością z ciekawością poczytam
awanturnicze powieści Dumasa, to Balzaka odłożę jako straszne nudziarstwo. Co
do Zoli, to był trzymany w szafce pod kluczem i nie wolno mi było go czytać.
Mimo, że był to owoc zakazany, jakoś mnie ten Zola za bardzo nie korcił.
Kiedyś, chyba już w ogólniaku, wzięłam przez przypadek do ręki jakąś powieść z
tych schowanych, dzisiaj podejrzewam, że to musiała być książka o Lourdes,
otworzyłam i natrafiłam na opisany z niezwykłym obrzydzeniem basen z
uzdrawiającą wodą przy „świętym” źródle w Lourdes, gdzie pływały kawałki
zakrwawionych i zaropiałych bandaży, tudzież inne obrzydlistwa. Fuj! –
krzyknęłam i zamknęłam z obrzydzeniem książkę. Nic, dziwnego, pomyślałam, że ojciec
chowa przede mną taką literaturę.
Na
studiach, w ramach egzaminu z literatury powszechnej, musiałam zmierzyć się z „Germinalem”
Zoli, pełną okrucieństwa i naturalizmu opowieścią o ciężkiej doli francuskich
górników. Bardzo dobry tekst literacki, ale lektura była dla mnie ciężka i
traumatyczna. Z ciekawości, rzutem na taśmę, sięgnęłam wówczas również po to „Lourdes”
i przeczytałam z obrzydzeniem. Wtedy też zdaje się, próbowałam po raz pierwszy
czytać „Nanę”. Jako normalna, porządna dziewczyna z PRL-u niewiele wiedziałam o
prostytutkach i wydawały mi się one kimś z innego, bardzo egzotycznego, ale i
bardzo niebezpiecznego świata. Pamiętam, że kiedyś w restauracji, podczas
wycieczki do stolicy, przypadkiem weszłam na jakieś warszawskie kurwy
poprawiające makijaż i rozmawiające o klientach. Potem długo nie mogłam otrząsnąć się z szoku!
No
i teraz „Nana”. Napisana w czasie, kiedy Polska lizała rany po powstaniu
styczniowym. Właśnie, myśmy lizali rany, a Francuzi się kurwili. Nie tylko się kurwili, ale także o tym
pisali. Było to coś tak szokującego dla polskich czytelników, że nic dziwnego,
że opowieść o Nanie mój ojciec chował przede mną sto lat po powstaniu tej książki.
Nie jest to bowiem historyjka dla dorastających panienek. No, chyba że posłuży
jako ostrzeżenie, do czego prowadzi zejście z drogi cnoty.
Mam
wrażenie, że bardzo wiele się zmieniło od czasów, kiedy ja byłam licealistką,
bo teraz „Nana” została wydana jako lektura szkolna. Nie mam pojęcia, kto i
kiedy wprowadził tak szokującą obyczajowo powieść do lektur szkolnych, ale cóż?
Skoro młodzież i dzieci oglądają półnagie celebrytki w telewizji i czytają o
ich licznych romansach w tabloidach, to co im szkodzi poczytać o francuskiej
kurtyzanie sprzed półtora wieku? Tym bardziej, że powieść jest napisana bardzo
prostym językiem, a do tego wydana z rozmaitymi ułatwieniami, typu zamieszczone
z tyłu charakterystyki postaci i streszczenia, a w środku tekstu ramki z rozmaitymi
uwagami, np. "to jest opis naturalistyczny". Dzięki tej lekturze dowiedziałam się, jak
bardzo dzisiejsza szkoła idzie na łatwiznę w edukacji uczniów, bo zamiast
wymagać myślenia, podsuwa uczniom gotowe rozwiązania i interpretacje.
Dużym
plusem tej serii lektur jest natomiast specjalny druk ułatwiający czytanie. Tak
jest napisane na okładce i myślałam, że to tylko reklama, a to prawda. Druk
jest gęsty, ale dość gruby, oko szybko przesuwa się po nim bardzo lekko i nie
męczy się podczas lektury. Chyba więcej sobie tych lektur z Grega kupię, tym
bardziej, że mają bardzo przystępne ceny. Za „Nanę” zapłaciłam niecałe 10
złotych. Dokupiłam także w tej samej serii „Nad Niemnem” Orzeszkowej i „Biesy” Dostojewskiego.
„Nana”
była kilka razy filmowana.
Tu wersja francuska z Naną jako blond Wenus w
bulwarowej sztuce, gdzie widać, iż nie liczy się głos, tylko uroda:
Tu
wersja Jeana Renoira:
Wersja
meksykańska z Irmą Serrano:
Zola
Emil, „Nana”, tłum. Czesław Mastelski, oprac. Miłosz Studziński, wyd. Greg,
Kraków brw.
"Nana" cały czas przede mną tak samo jak "Germinal", choć przyznaję, że "Nana" interesuje mnie bardziej...
OdpowiedzUsuń"Nana" jest o wiele przyjemniejsza w lekturze niż "Germinal", po którego lekturze dostałam gorączki. Coś okropnego!
Usuń