Za
komuny książki Jerzego Putramenta prawie zawsze były w księgarniach. Nie było wtedy
w nich niczego ciekawego, nie było Sienkiewicza, Kraszewskiego, Balzaka czy Dumasa, nie było
lekkiego romansu czy sensacyjnego kryminału (nawet polskiego), ale Putrament
był!
Jego
książki weszły nawet do PRL-owskich dowcipów, bo jeśli komuś udało się kupić
meblościankę i potrzebował do jej zapełnienia pewnej ilości książek kupowanych „na
metry” to zawsze mógł kupić „pół metra” Putramenta. Ludzie czasem więc
kupowali, ale nie widziałam, aby ktoś to czytał. Putramenty stały w meblościankach
śliczne, nietknięte i dziewicze.
Czytanie
Putramenta było wówczas większym obciachem niż czytanie Iwaszkiewicza, Czeszki, Moczara czy nawet dzieł Lenina. Także
i mnie, dziecku PRL-u, które zasypiało kołysane do snu trzeszczącym głosem
dziennikarzy Radia Wolna Europa, nigdy nie przyszło do głowy, by czytać
Putramenta. Biję się w piersi, ale nie przeczytałam go nawet wtedy, kiedy
powinnam była go przeczytać, czyli w czasie studiów polonistycznych. Nasz
docent M. (Leszek Jan Malinowski) umieścił bowiem w spisie lektur z literatury
współczesnej, które obowiązkowo trzeba było przeczytać do egzaminu, jedną czy
więcej książek Putramenta. Jednak nikt
go nie czytał, bo wszyscy uważali, że czego jak czego, ale Putramenta czytać
nie będą. Lud PRL uważał go bowiem za wyjątkowego chooja i skurwysyna, tak
wielkiego skurwysyna, że nawet posłuszne studentki polonistyki brzydziły się
brać do rąk jego twórczość.
Dzisiaj
piszą o Putramencie różne rzeczy: że był nie tylko założycielem Związku Polaków
w ZSRR, a później wszechwładnym członkiem zarządu Związku Literatów Polskich,
ale także gnojem, agentem, enkawudzistą,
ubekiem, prawie mordercą i tak, tak, kochani, to wszystko jest prawda!
Nieprawdą
jest natomiast, że był antysemitą - co głosi m. in. pani Joanna Siedlecka w
programie „Errata do biografii – Jerzy Putrament”, pani Siedlecka mówi tam, że
kupiła kiedyś w antykwariacie po złotówce cały karton „Putramentów”, ale - wnioskując
z jej opinii - chyba nie przeczytała tego, co nabyła. Bo jakby przeczytała, to
by wiedziała, że Putrament pałał do Żydów taką miłością, że cytaty z niego
mogłaby drukować współczesna „Gazeta Wyborcza”. Jego myśli były tak zgodne z
obecną linią GW, że aż się dziwię, nie widząc jeszcze Putramenta na łamach
pisma Michnika. Pani Siedlecko, nie wystarczy kupić książkę! Dobrze jest
później także ją przeczytać!
A
ja właśnie przeczytałam właśnie dwa tomy (6 centymetrów) Putramenta. O, tyle:
Po
raz pierwszy w życiu przeczytałam! Naszłam bowiem u znajomych na jakieś
remanenty z cudzego likwidowanego mieszkania. A tam Putrament stoi na półce po
kimś w spadku, dokładnie rzecz biorąc, jego memuary z czasów młodości. Wzięłam do
ręki, przekartkowałam, a w środku taaakie ciekawe rzeczy! Pożyczyłam sobie i
przeczytałam całość!
Mój Boże, jakie tam plotki o różnych literatach! Naprawdę
powiadam wam, że nie warto czytać tych różnych współczesnych Koprów czy
Urbanków, lepiej sięgnąć do źródeł, by się dowiedzieć wielu smakowitych rzeczy
o takim Miłoszu na przykład (kumpel Putramenta z czasów „Żagarów”), Wasylewskim
(grał w piłkę z komunizującymi polskimi literatami podczas radzieckiej okupacji
Lwowa w 1940 roku) czy Boyu-Żeleńskim. Poza tym, wiele tam interesujących
szczegółów związanych z polskim życiem na kresach wschodnich. Oczywiście, aby
to właściwie odebrać, żeby oddzielić ziarno od plew, trzeba umieć czytać między
wierszami i mieć sporą wiedzę na temat spraw, o których pisze autor. Dobrze, że
to czytałam teraz, kiedy mam za sobą parę lat czytania o Kresach, bo w wieku
studenckim pewnie niewiele bym z tego
wyniosła. Za mało wtedy wiedziałam.
Putrament
opisuje swoje życie od początku. Jego
babka w linii żeńskiej pochodziła z polskiego, szlacheckiego rodu kresowego
Żołnierkiewiczów (majątek Smolicze pod Nieświeżem). Wyklęli ją ci
Żołnierkiewicze, bo wyszła za jakiegoś Rutkowskiego, zruszczonego Polaka.
Moskala, po prostu. Rodzina była prawosławna i rosyjskojęzyczna. Matka, Maria
Rutkowska, była wielbicielką Tołstoja i wymyśliła sobie, że jej dziecko będzie
literatem. Kiedy w 1920 r. wyszła za oficera wojska polskiego, porucznika Putramenta
i urodziła Jerzego modliła się o duszę Tołstoja dla swego syna. Marzyła, że
będzie w przyszłości literatem. Poza tym, miała wieszczy sen. Przyśniła się jej
Matka Boska, która błogosławiła wszystkich członków rodziny, a pominęła małego
Jureczka. Nic dziwnego, że później został ateistą.
W
czasie I wojny światowej Putrament był rozdzielony z ojcem, który dostał się do
niemieckiej niewoli. Wychowany w typowo rosyjskim środowisku, mówił tylko po
rosyjsku, polskiego zaczął się uczyć dużo później od jakiegoś żydowskiego
korepetytora. W czasie międzywojennym ojciec Putramenta służył w wojsku, w
związku z czym rodzina dużo przeprowadzała się, skutkiem tego są liczne opisy
małych kresowych miasteczek rozsiane w pierwszym tomie wspomnień. Później
ojciec odszedł z wojska i został osadnikiem wojskowym, co łączyło się z
nadaniem byłemu żołnierzowi kawałka ziemi od państwa na kresach wschodnich.
Teoretycznie rzecz biorąc, Putrament był wychowany w normalnym polskim
środowisku kresowym, od kolegów Polaków różniło go wyłącznie to, że był
prawosławny. Jako młodzieniec dobrze się zapowiadał, był zdolnym studentem
polonistyki na Uniwersytecie Wileńskim, działał w patriotycznej organizacji
Młodzież Wszechpolska. I nagle – zmiana! Putrament staje się komunistą! W 1939
roku cieszy się z wejścia Armii Czerwonej do Polski. Z Wilna przenosi się do
Lwowa, gdzie zaczyna swą karierę polskojęzycznego literata na usługach Sowietów.
Tu
muszę wrócić do jego matki i Tołstoja. Otóż, tak bardzo chciała ona, by syn
został literatem (Tołstoj miał być z niego!), że wmówiła chyba mało
uzdolnionemu literacko Jureczkowi, że musi nim zostać. Putrament nie miał
talentu, ale za to był uparty i pracowity. Ustalał sobie dzienną normę pisania,
np. zapisać dziennie dwie kartki po obu stronach, albo pisać codziennie od godziny 7.00 do
9.00. Siadał więc i pisał, aż zapisał te kilkanaście tomów, które mu wydawano w
latach PRL-u.
No,
ale jest dopiero Lwów, rok 1939. Wokół szaleją aresztowania. Sowieci aresztują
nawet komunizujących Polaków, w tym Broniewskiego. A Putrament kwitnie. Gra
sobie w piłkę, jada obiadki w stołówce literackiej, jedzie do Kijowa na jakiś
benefis ukraińskiego pisarza, a lato 1940 roku spędza na Krymie, wysłany tam na
wczasy literackie jako dobrze zapowiadający się towarzysz. Opala się na plaży i
pije młode wino z młodymi radzieckimi pisarkami. Kiedy w czerwcu 1941 roku
Niemcy napadają na Związek Radziecki, Putrament zostawia we Lwowie żonę i
córkę, a sam ucieka na wschód, kierując się do Moskwy. Po wielu perypetiach wojennych
zakłada razem z Wandą Wasilewską Związek Polaków w ZSRR i później z armią
Berlinga wraca do Polski.
Sam
o sobie pisze, że jest człowiekiem II wojny światowej. Dzięki tej wojnie zrobił
karierę. Bardzo ciekawie jest śledzić jego losy, skontrastowane z tym, co się
wie na temat sytuacji Polaków na kresach wschodnich. Np. w czasie, kiedy
Putrament bryluje we Lwowie, cała jego rodzina, to jest ojciec, matka i dwie
siostry zostają wywiezione jako rodzina polskiego osadnika wojskowego na daleką
Północ. I tak dalej… Kto zna sytuację, to sobie dopowie.
Interesująca to
lektura, jakby się czytało wspomnienia samego diabła, który zaprzedał się
wrogom Polski. A może Putrament wcale nie uważał się za Polaka? Tylko za komunistę
pozbawionego ojczyzny? Może był tylko pisarzem polskojęzycznym?
Dodam
jeszcze, że w 1944 roku, Putrament wrócił z Armią Czerwoną do Wilna. Pisze o
tym w swych wspomnieniach. Nie pisze jednak o tym, że latem 1944 r. w Wilnie
był członkiem radzieckiej komisji, która przesłuchiwała aresztowanych młodych polskich
akowców. Mieli do wyboru: iść do radzieckiej niewoli, albo wstąpić do Ludowego
Wojska Polskiego i walczyć u boku Armii Czerwonej. Leszek Jan Malinowski, mój
docent z Wilna od literatury współczesnej, także był przesłuchiwany przez tę
komisję (o Malinowskim pisałam przy okazji „Rojstów” Konwickiego, o tu blogspot.com/.../tadeusz-konwicki-rojsty-czyli-p...). Podobno tylko 200 polskich
chłopaków wstąpiło do LWP, dostali kolację, najedli się, a w nocy uciekli.
Pozostali akowcy z Wilna woleli pójść do niewoli.
A Putrament
napisał o wileńskim AK, że to była „obszarnicza polska samoobrona”.
Putrament
Jerzy, „Pół wieku. Młodość”, wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1983
Putrament
Jerzy, „Pół wieku. Wojna”, wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1984
Warto
także zajrzeć tutaj:
O, A tyle złego słyszałam o Putramencie?! A tu, że warto czytać.
OdpowiedzUsuńAaaa ;))))
UsuńBo to są dwie niezależne sprawy. To zło, które słyszałaś to prawda. Ale z drugiej strony jego wspomnienia są smakowite pod względem plotkarskim, dużo ciekawego można się z nich dowiedzieć o wielu znanych pisarzach.
No, a poza tym, Putrament to jednak człowiek z Kresów. Jak się czyta o Kresach, to na całego. Czytam i tych "dobrych" i tych "złych".
UsuńNieszczęśliwie Pani trafiła. Proszę sięgnąć po Arkadię, bądź "Bołdyna".
OdpowiedzUsuńZaczynam czytać. Książki przeleżały 40 lat.
OdpowiedzUsuńZaczynam czytać. Książki przeleżały 40 lat.
OdpowiedzUsuń