„Dom
na Kresach. Powrót” angielskiego pisarza Philipa Marsdena to wspaniała,
nostalgiczna opowieść o świecie, który zaginął we wrześniu 1939 r. To jedna z
najpiękniejszych opowieści o polskich Kresach, jakie w życiu czytałam.
Książka
jest fabularyzowanym dokumentem i składa się z trzech przeplatających się warstw
narracyjnych: odautorskiej narracji samego Marsdena oraz opowieści dwóch Polek
z Kresów: emigracyjnej poetki Zofii Ilińskiej-Moseley i jej matki Heleny
Brońskiej, z domu O’Briefne.
Na
początku autor wspomina, jak w dzieciństwie jeździł na wakacje do Kornawalii i
poznał tam starszą o 40. lat Polkę Zofię, właścicielkę hotelu „Braganza”. Ta
znajomość i przyjaźń z interesującą kobietą przetrwała całe lata. Na początku
lat 1990., po upadku Związku Radzieckiego Zofia poprosiła Marsdena, który w
międzyczasie zaczął swoją karierę pisarza-podróżnika, by towarzyszył jej w
wyjeździe na Białoruś, gdzie znajdował się rodowy majątek familii Brońskich o
nazwie Mantuszki. Uciekła stamtąd z rodziną przed bolszewikami we wrześniu 1939
roku jako 17-letnia dziewczyna.
W
momencie podróży na Białoruś Zofia ma już przeszło 70 lat. Jedzie tam z duszą
na ramieniu, wciąż w wielkim strachu przed bolszewikami. Marsden opisuje jej
rozterki, wahania i obawy związane z konfrontacją z przeszłością. Na miejscu
okazuje się, że dworu w Mantuszkach już nie ma, z trudem można tylko (po
rosnącym kiedyś przed dworem modrzewiu) zorientować się, gdzie stały
zabudowania. Zofia spotyka za to kilka osób, którzy rozpoznają ją jako „panienkę
Brońską” ze dworu. – Tylko czemu jesteś taka stara? – pyta spotkany na drodze
nieco podpity starszy mężczyzna.
Po
powrocie do Anglii Zofia przekazuje Marsdenowi pamiętniki swojej matki Heleny.
Wyłania się z nich historia dziewczyny, która większość swojego życia musiała
uciekać. Helena O’Briefne urodziła się w majątku swojej matki w Płatkowie w północnej
części polskich Kresów. Jej ojciec miał korzenie irlandzkie, był „w prostej
linii potomkiem Lochlainna, ostatniego króla East Briefne”. W XVII wieku
przedstawiciele rodu O’Briefne uciekli z Irlandii do Francji, a potem do Rosji,
gdzie przez kilka pokoleń służyli jako żołnierze rosyjskim carom. Rodzina 0’Briefne
nigdy jednak się nie zruszczyła, a to z powodu religii katolickiej, którą za
wszelką cenę starali się zachować. Z tego powodu przez kilka pokoleń nie żenili
się z Rosjankami, bo wówczas musieliby przejść na prawosławie. Wybierali na
żony Polki-katoliczki, dzięki czemu mogli pozostać przy swojej religii. Mimo
to, na Kresach do końca nie byli uważani za prawdziwych Polaków, lecz za „Irlandczyków”.
Opowiedziana
w „Domu na Kresach” historia Heleny O’Briefne rozpoczyna się latem 1914 roku,
kiedy przebywa ona w gościnie w majątku Stanisława Brońskiego w Klepawiczach w
okolicy Grodna. Rodzina każe jej stamtąd wyjechać na wieść o wybuchu I wojny
światowej. I od tej pory Helena stale ucieka. Najpierw razem z rodziną ewakuuje
się przed nacierającym frontem niemieckim na wschód Rosji, do Sankt
Petersburga. Jest to ucieczka wozami konnymi, razem ze służbą, zwierzętami i
całym dobytkiem. Po drodze konwój uciekinierów odwiedza majątek stryja Mikołaja
O’Briefne w Drukowie oraz dwór w Pieskowie niedaleko Mińska, gdzie mieszkał
starszy wujek i dwie zdziwaczałe ciotki.
W
Sankt Petersburgu Helena jest świadkiem ostatnich dni dynastii
Romanowów i początku rewolucji październikowej. W czasie przerwy w
przedstawieniu w operze widzi w foyer cara Mikołaja II i jego rodzinę. Na ulicy
Petersburga ktoś pokazuje jej słynnego cudotwórcę Rasputina. Ona sama zajmuje
się wtedy uczeniem angielskiego grupy rosyjskich urzędników. Musi zarabiać na
życie, bo majątek został w rękach Niemców, za linią frontu.
A
potem znowu musi uciekać. Tym razem na zachód przed bolszewikami. Rodzina
wyjeżdża najpierw do Mińska, potem do Wilna, w końcu – w czasie wojny
polsko-bolszewickiej - do Warszawy. Okres wojny i utrata całego majątku nie
przeszkadza Helenie mieć adoratorów . Przeżywa kilka oczarowań rozmaitymi
mężczyznami, w końcu wychodzi za mąż za Adama Brońskiego, którego ojciec ofiarowuje
młodym majątek Mantuszki. Jej mąż odbudowuje tamtejszy dwór zniszczony w czasie
wojny, rodzą się dzieci. Zofia, przyjaciółka Marsdena, jest najstarsza z
rodzeństwa. Następuje kilkanaście lat pokoju. Ale już we wrześniu 1939 roku
Helena znowu musi ładować rodzinę na wozy konne i uciekać przed bolszewikami.
Tym razem w kierunku granicy z Litwą.
Na
przykładzie życiorysu Heleny Brońskiej autor bardzo dobrze uchwycił to, że życie
polskiego ziemiaństwa na Kresach to nie była sama sielanka i wiejska idylla, jak się niektórym dzisiaj zdaje, ale
niebezpieczne siedzenie na beczce prochu i wieczne oczekiwanie na to, z której
strony nadejdzie wróg. Przedstawił także wiele szczegółów z życia we dworze
szlacheckim w okresie międzywojennym. Kto lubi takie klimaty, znajdzie tu coś
dla siebie. Poza tym, Marsdenowi udało się nadać pewien uniwersalizm tej typowo
polskiej, kresowej historii. Podczas lektury „Domu na Kresach” przychodziła mi
na myśl dzielna Scarlett O’Hara z „Przeminęło z wiatrem” i jej odbudowywanie
zniszczonej rodzinnej plantacji po wojnie secesyjnej.
A
teraz – niespodzianka! Marsden pozmieniał w swojej książce nazwiska i nazwy
miejscowości. Odkryłam to, szukając w sieci wiadomości o opisanych majątkach.
Szukałam i nie znalazłam. Szukałam biskupa Rygi Augusta O’Briefne i także nie
znalazłam. Dzięki dedukcji odkryłam, że rodzina O’Briefne naprawdę nazywała się
O’Rourke. To był ich herb:
Helena
wspomina, że w 1918 roku jej stryj został biskupem Rygi na Łotwie. Wpisałam w
Google „biskupi Rygi” i dowiedziałam się, że w latach 1918-1920 biskupem Rygi
był Edward O’Rourke. Imię i nazwisko inne niż w „Domu na Kresach”, ale poza
tym, wszystko się zgadza. Rodzina O’Rourke miała irlandzkie korzenie, ich
przodkowie władali niegdyś królestwem Breifne w Irlandii, a w XVII wieku
uciekli do Rosji. Mimo, że potem mieszkali wśród Polaków, ich odrębność
narodowa była zauważalna. Edmund (a nie August) O’Rourke został w 1920 roku
biskupem Wolnego Miasta Gdańska i wytrwał na tym stanowisku kilkanaście lat,
mimo niechęci ze strony Niemców.
Znalazłam
w sieci informacje o innych członkach tej rodziny. Najbardziej znanym z nich był
generał Józef Korneliusz O’Rourke, rosyjski wojskowy, zasłużony w walkach z
Napoleonem. Jego portret można oglądać w Ermitażu. O tym portrecie czytamy
także w „Domu na Kresach”. Był to w prostej linii praprapradziadek Heleny:
Rodzina
ta miała wiele majątków na Kresach, jednym z bardziej znanych był Wsielub
(dzisiaj Usielub na Białorusi) należący przed II wojną światową do Karola O’Rourke,
kuzyna biskupa. Pałac we Wsielubiu był drewniany, przetrwał wojnę, ale w 2012
roku został podpalony przez nocujących tam bezdomnych. Tak wyglądał w 1930
roku:
Nie
udało mi się namierzyć wymienionych w książce majątków o nazwach: Klepawicze, Płatkowo,
Drukowo i Mantuszki. Może ktoś będzie miał więcej szczęścia i je znajdzie? Lub
zidentyfikuje…
Aaa,
hotel „Braganza” w Kornwalii też znalazłam! To pensjonat typu „B+B” pięknie
położony na wybrzeżu. Można tam pojechać, choć Zofii Ilińskiej-Moseley już tam
nie ma. Zmarła w trakcie pisania „Domu na Kresach”. Marsden ustalił, że
dokładnie w momencie jej śmierci piorun trafił w modrzew posadzony w
Mantuszkach przez jej matkę.
Marsden
Philip, „Dom na Kresach. Powrót”, tłum. Agnieszka Soznańska, wyd. W. A. B.,
Warszawa 1995
Co za historia! Jakie symboliczne zakończenie...Muszę koniecznie poszukać tej książki. Opowieści z Kresów są czasem lepsze niż niejeden film, gdzie scenarzysta głowi się nad uatrakcyjnieniem akcji. Na Kresach takie wydarzenia pisało samo życie i historia.
OdpowiedzUsuńPoślę na nasz kresowy blog.
W ogóle cała historia tej rodziny to gotowy materiał nie tylko na film, ale i na serial historyczny. Dramatyczne były także dalsze losy Zofii i Heleny już po ucieczce z Polski do Anglii. Szukałam książki Marsdena, bo wszędzie czytałam same dobre opinie o niej. Wiem, że kilka lat temu była wznowiona, może uda mi się ją kupić? Czytałam wydanie biblioteczne, mocno już zniszczone.
UsuńJasne, że poślij na blog kresowy, z tą właśnie myślą czytałam i pisałam o tej książce ;)))
Dzięki wielkie, jesteś naszą nieocenioną Współpracowniczką. Tak tworzy się pomału Biblioteczka Kresowa.
UsuńCzytałam parę lat temu (wydanie z inną okładką), ale raczej nie tak wnikliwie jak ty! Poza tym książkę tę ofiarowałam zwycięzcy mojego konkursu, więc już jej nie mam w domu:) Zaczynam po przeczytaniu Twojej jakże wyczerpującej recenzji żałować, iż ją oddałam...
OdpowiedzUsuńW moim osobistym rankingu literatury kresowej Philip Marsden triumfalnie wkroczył do czołowki tekstów. W ogóle na temat Kresów - ever!
UsuńOn napisał jeszcze kilka książek podróżniczych, w tym na temat Armenii i Rosji, chęnie bym je przeczytała, bardzo podoba mi się jego sposób narracji i pisania o Europie wschodniej. Od razu porównywałam go z Colinem Thubronem, który także tu u nas się kręcił. Ale Marsden jest lepszy, moim zdaniem.
Uwielbiam tę książkę, więc Pani ciekawostki, takie jak herb rodziny to dla mnie wspaniały prezent! Dziękuję za tytaniczną pracę.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa!
UsuńJa też uwielbiam tę książkę ;)))
Mam nadzieję, że moja dedukcja poszła w dobrym kierunku! Praca nie była taka znów tytaniczna, wystarczyło troszkę pogrzebać.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitam , opowieść z książki wedle słów samej autorki jest trochę prawdziwa i trochę nieprawdziwa, większośc nazwisk, imion i nazw miejscowości została zmieniona. Opisana jet tu moja daleka rodzina - główna bohaterka to Helena z domu O'Rourke Brochocka, zamężna za Andrzejem Brochockim Babka Heleny Amelia z Bochwiców Michałowa O'Rourke była siostrą mojego prapradziadka Lucjana Bochwica.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńO, bardzo ciekawy komentarz! Dziękuję za informacje! też pozdrawiam!
UsuńCo za nieprawdopodobny zbieg okolicznści..
OdpowiedzUsuńPoszukiwałem akurat dzisiaj herbu rodziny Brońskich który chcemy
umieścić na głównym budynku projektu p.t. Zamek ,Stara Baśń, Rekonstrukcja Grodu Warownego w Grybowie i trafiłem na pani blog,dziwne.
Krzysztof,Bronko,Broński
W takim razie - dziękuję za wizytę. I pozdrawiam!
Usuń