„Sanato”
Marcina Szczygielskiego to stylowa powieść utrzymana w konwencji horroru.
Rozgrywa się w latach 1930. w sanatorium „Sanato” w Zakopanem, gdzie prowadzona
jest eksperymentalna terapia leczenia gruźlicy solami złota. Kuracja jest
skuteczna i wpływa na poprawę zdrowia pacjentów wybranych do doświadczeń, ale
też powoduje, że rozwijają się u nich niezwykłe zdolności paranormalne, co z
kolei jest powodem wielu dziwnych zdarzeń rozgrywających się w murach
sanatorium.
W
skrócie, powieść ta - to „Czarodziejska
góra” Thomasa Manna i „Lśnienie” Stephena Kinga w jednym! Kto czytał oba
dzieła, ten wie, o co chodzi!
W
pewnym stopniu książka ta oparta jest na faktach. W Zakopanem naprawdę istnieje
nieczynne już sanatorium o nazwie „Sanato”. Zostało założone na początku XX
wieku i w okresie międzywojennym rzeczywiście prowadzono tam terapię gruźlicy
solami złota. Po wojnie było tam sanatorium związku branżowego pocztowców, zaś
od kilkunastu lat, odkąd sanatorium zostało zamknięte, budynek stoi opustoszały
i jest ulubionym celem poszukiwaczy mocnych i nocnych wrażeń. Podobno jest tam
niezwykły i mroczny klimat grozy. Wśród mieszkańców Zakopanego panuje opinia, że
tam straszy.
Sama
nie byłam w „Sanato”, ale znam dziwną, pełną melancholii atmosferę dawnych górskich
sanatoriów przeciwgruźliczych, bo dwa razy przebywałam na kuracji w Akademickim
Centrum Rehabilitacji w Zakopanem. Było to w czasach tej strasznej komuny,
kiedy w każdym mieście wojewódzkim istniała poradnia przeciwgruźlicza, a każdy
obywatel co roku musiał zrobić sobie profilaktycznie zdjęcie płuc i w efekcie
gruźlica nie była już tak wielkim problemem społecznym jak wcześniej. W latach
1980., kiedy tam przebywałam, w ACR leczono całkiem inne schorzenia.
Ale
jednak w murach tego olbrzymiego budynku coś pozostało z tamtej epoki. Jeśli
ktoś przespacerował się nocą długim, ciemnym korytarzem do odległej łazienki,
mógł to i owo usłyszeć lub zobaczyć. Opowiadano o jakiś dziwnych szmerach i
głosach, ktoś tam widział jakieś blade cienie pod ścianami itp. W budynku zachowały
się takie wspomnienia po gruźlikach jak rozległe tarasy, na których niegdyś przez okrągły rok leżakowali
owinięci w ciepłe koce, czy specjalne podwójne drzwi, których celem
było nie przepuszczanie prątków Kocha na korytarz. Zwiedzałam także inne słynne
sanatorium przeciwgruźlicze na Chramcówkach zbudowane przez doktora Tytusa
Chałubińskiego. Niestety, nigdy nie byłam nawet w pobliżu „Sanato”, więc nie wiem,
czy tam faktycznie objawia się jakaś paranormalna aktywność. Właśnie czekam na
wrażenia koleżanki z Zakopanego, jak to tam jest z tym opuszczonym budynkiem…
Wracając
do powieści… W jednym z wywiadów Marcin Szczygielski wyznał, że jako tworzywo
do książki posłużyły mu autentyczne zapiski jednej z pacjentek leczonej w „Sanato”
w okresie międzywojennym. Nazywała się Nina Ostromęcka i zginęła w czasie wojny
zabita przez hitlerowców w ramach akcji T4 polegającej na likwidacji osób
psychicznie chorych. Pozostawiła po sobie obszerne notatki na temat tajemniczego
zakopiańskiego sanatorium, leczonych tam pacjentów oraz personelu. W książce
możemy oglądać zdjęcia zgromadzone przez Ninę Ostromęcką. Ocena, czy Nina
naprawdę przeżyła to, co w jej imieniu opisuje Szczygielski, czy też były to
tylko jej wizje i halucynacje wywołane solami złota – pozostaje w gestii
czytelnika.
W
każdym razie, jestem mile zaskoczona tą powieścią, bo spodziewałam się czegoś o
wiele gorszego. A tu, proszę! Jakie miłe
rozczarowanie! Jest to przyzwoicie i sprawnie napisana powieść w stylu „retro”,
całkiem niezła w sensie literackim. Autorowi udało się w niej utrzymać pewien
klimat grozy, aczkolwiek mnie ta historia za bardzo nie przestraszyła. Było tu
dla mnie za mało zaskoczenia, czyli tego co Anglosasi nazywają „suspens”. Może jestem zblazowana, bo w swoim czasie
czytałam horrory „na tony”? Byle co mnie nie przestraszy ;)))
Szczygielski
Marcin, „Sanato”, Instytut Wydawniczy „Latarnik”, Warszawa 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz