Translate

sobota, 25 lipca 2015

Marcin Szczygielski, „Sanato”



„Sanato” Marcina Szczygielskiego to stylowa powieść utrzymana w konwencji horroru. Rozgrywa się w latach 1930. w sanatorium „Sanato” w Zakopanem, gdzie prowadzona jest eksperymentalna terapia leczenia gruźlicy solami złota. Kuracja jest skuteczna i wpływa na poprawę zdrowia pacjentów wybranych do doświadczeń, ale też powoduje, że rozwijają się u nich niezwykłe zdolności paranormalne, co z kolei jest powodem wielu dziwnych zdarzeń rozgrywających się w murach sanatorium. 

W skrócie,  powieść ta - to „Czarodziejska góra” Thomasa Manna i „Lśnienie” Stephena Kinga w jednym! Kto czytał oba dzieła, ten wie, o co chodzi!

W pewnym stopniu książka ta oparta jest na faktach. W Zakopanem naprawdę istnieje nieczynne już sanatorium o nazwie „Sanato”. Zostało założone na początku XX wieku i w okresie międzywojennym rzeczywiście prowadzono tam terapię gruźlicy solami złota. Po wojnie było tam sanatorium związku branżowego pocztowców, zaś od kilkunastu lat, odkąd sanatorium zostało zamknięte, budynek stoi opustoszały i jest ulubionym celem poszukiwaczy mocnych i nocnych wrażeń. Podobno jest tam niezwykły i mroczny klimat grozy. Wśród mieszkańców Zakopanego panuje opinia, że tam straszy. 

Sama nie byłam w „Sanato”, ale znam dziwną, pełną melancholii atmosferę dawnych górskich sanatoriów przeciwgruźliczych, bo dwa razy przebywałam na kuracji w Akademickim Centrum Rehabilitacji w Zakopanem. Było to w czasach tej strasznej komuny, kiedy w każdym mieście wojewódzkim istniała poradnia przeciwgruźlicza, a każdy obywatel co roku musiał zrobić sobie profilaktycznie zdjęcie płuc i w efekcie gruźlica nie była już tak wielkim problemem społecznym jak wcześniej. W latach 1980., kiedy tam przebywałam, w ACR leczono całkiem inne schorzenia. 

Ale jednak w murach tego olbrzymiego budynku coś pozostało z tamtej epoki. Jeśli ktoś przespacerował się nocą długim, ciemnym korytarzem do odległej łazienki, mógł to i owo usłyszeć lub zobaczyć. Opowiadano o jakiś dziwnych szmerach i głosach, ktoś tam widział jakieś blade cienie pod ścianami itp. W budynku zachowały się takie wspomnienia po gruźlikach jak rozległe tarasy, na których niegdyś przez okrągły rok leżakowali owinięci w ciepłe koce, czy specjalne podwójne drzwi, których celem było nie przepuszczanie prątków Kocha na korytarz. Zwiedzałam także inne słynne sanatorium przeciwgruźlicze na Chramcówkach zbudowane przez doktora Tytusa Chałubińskiego. Niestety, nigdy nie byłam nawet w pobliżu „Sanato”, więc nie wiem, czy tam faktycznie objawia się jakaś paranormalna aktywność. Właśnie czekam na wrażenia koleżanki z Zakopanego, jak to tam jest z tym opuszczonym budynkiem…  

Wracając do powieści… W jednym z wywiadów Marcin Szczygielski wyznał, że jako tworzywo do książki posłużyły mu autentyczne zapiski jednej z pacjentek leczonej w „Sanato” w okresie międzywojennym. Nazywała się Nina Ostromęcka i zginęła w czasie wojny zabita przez hitlerowców w ramach akcji T4 polegającej na likwidacji osób psychicznie chorych. Pozostawiła po sobie obszerne notatki na temat tajemniczego zakopiańskiego sanatorium, leczonych tam pacjentów oraz personelu. W książce możemy oglądać zdjęcia zgromadzone przez Ninę Ostromęcką. Ocena, czy Nina naprawdę przeżyła to, co w jej imieniu opisuje Szczygielski, czy też były to tylko jej wizje i halucynacje wywołane solami złota – pozostaje w gestii czytelnika. 

W każdym razie, jestem mile zaskoczona tą powieścią, bo spodziewałam się czegoś o wiele gorszego.  A tu, proszę! Jakie miłe rozczarowanie! Jest to przyzwoicie i sprawnie napisana powieść w stylu „retro”, całkiem niezła w sensie literackim. Autorowi udało się w niej utrzymać pewien klimat grozy, aczkolwiek mnie ta historia za bardzo nie przestraszyła. Było tu dla mnie za mało zaskoczenia, czyli tego co Anglosasi nazywają „suspens”.  Może jestem zblazowana, bo w swoim czasie czytałam horrory „na tony”? Byle co mnie nie przestraszy ;)))

Szczygielski Marcin, „Sanato”, Instytut Wydawniczy „Latarnik”, Warszawa 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz