Translate

czwartek, 13 listopada 2014

On, Ona i „Polesia Czar”, czyli „Czahary” Marii Rodziewiczówny




Mieliśmy i my swoją Hedwig Courths-Mahler. Nasza królowa romansów z myszką nazywała się Maria Rodziewiczówna i w tym samym okresie, co jej niemiecka koleżanka,  produkowała podobne w treści prościutkie romanse, w których On i Ona po długich perypetiach pobierają się i pracują razem ku chwale Ojczyzny.

Rodziewiczównę i Courths-Mahlerową łączy także sposób opisywania postaci, które w większość są płaskie i jednowymiarowe, a także lekka skłonność do emancypacji. Jest jednak między obu autorkami zasadnicza różnica: Courths-Mahlerowa skupiała się głównie na tym, by doprowadzić zakochaną parę do ołtarza, Rodziewiczówna dorzuciła jeszcze do tego problemy związane z trudnym bytowaniem Polaków pod zaborami, jak również ciekawy koloryt lokalny. I właściwie dla tego ostatniego warto jeszcze wracać do tych „romansów prababci”, bo chyba głównie koloryt lokalny, zwłaszcza związany z Kresami wschodnimi, decyduje o tym, że powieści Rodziewiczówny wciąż są jeszcze znane i czytane.

Ten przydługi wstęp służy do tego, by wytłumaczyć mój stosunek do Rodziewiczówny. Jakoś tak wyszło, że  nie dorastałam z jej książkami, bo w głębokim PRL-u, za wyjątkiem paru tytułów, były zakazane. Zaczęto je masowo drukować dopiero w latach 80., jednak wówczas, jako ambitna studentka z pretensjami,  odrzuciłam je ze względu na niewielkie – moim zdaniem – wartości artystyczne. Śmiałam się wtedy z naiwnych i przewidywalnych fabuł, a także mało skomplikowanych psychologicznie, papierowych bohaterów. Dopiero z wiekiem zrozumiałam, że powieści Rodziewiczówny należy traktować tak, jak umoralniające czytanki, które uczą, bawiąc.

I tak jakoś – poprzez równie czytankowe romanse Courths-Mahlerowej – trafiłam znowu do Rodziewiczówny. „Czahary” to pierwsza powieść tej autorki, przy której nie parskałam ze śmiechu.
  
No więc, tak: w powieści jest Ona. Zofia Janicka. Taka bardziej wyemancypowana Justyna Orzelska („Nad Niemnem” Orzeszkowej). Skończyła gimnazjum w Warszawie, chciała się kształcić w Paryżu, ale rodzina nie pozwoliła, siłą ją przywieźli z tego Paryża. Przez siedem lat mieszkała w majątku ojca i pomagała mu nim zarządzać. Powieść zawiązuje się w momencie, kiedy umiera stary Janicki, a jego dzieci walczą ze sobą o majątek. Zofia nie chce spłaty spadku w gotówce, nie chce być też na łaskawym chlebie u brata. Żąda dla siebie niewielkiej posiadłości  o nazwie Czahary leżącej wśród poleskich błot i bagien.  Sprawa opiera się o sąd. W staraniach o spadek pomaga Zofii jej dawny znajomy, niejaki Motold. I to jest właśnie On! Między nimi od początku powieści jest chemia! Niestety, coś im kiedyś nie wyszło, więc On ożenił się dla pieniędzy z bogatą Niemką. Zofia dostaje to, co chciała, czyli Czahary, a nawet więcej, bo udaje się jej wywalczyć jeszcze jeden mająteczek dla nieobecnego brata, którego reszta rodzeństwa chciała pominąć w działach spadku.
  
Odważna dziewczyna osiada na pustkowiu i tutaj właśnie zaczyna się „Polesia czar”. I to właśnie jest największy atut tej powieści. Rodziewiczówna pięknie i bardzo plastycznie opisuje rozlewiska Polesia, tamtejszą przyrodę, specyficzną, dość prymitywną gospodarkę opartą na wymianie towarowej, a także tamtejszy lud, którego najwspanialszym przedstawicielem jest niejaki Kasjan, trochę rzezimieszek, chłop po przejściach, sprytny, odważny i rezolutny, którego Zofia zatrudnia jako swego pomocnika. Warto tę powieść przeczytać dla samego Kasjana, który jest w niej w ogóle najbardziej barwną i najlepiej uchwyconą postacią.

Polesie latem to wielkie rozlewiska wodne, po których można poruszać się tylko łodzią. Polesie zimą to zakute lodem przestrzenie, po których można nawet jechać wozem, choć nie zawsze jest to bezpieczne. Polesie to malownicza kraina, pełna skarbów natury, niegościnna dla tych, którzy jej nie lubią, ale hojna i otwarta dla swoich mieszkańców.



Kasjan porusza się wszędzie bez trudu, niestraszna mu żadna pora dnia czy roku: „Wnet się zebrał, ozuł w chodaki, wziął siekierę, piesznię do próbowania lodu, worek z rybami i poszedł. Rad był wycieczce, bo Poleszuk każdy lubi wędrówkę po swych błotach i lodach, a przy tym Kasjan postanowił w drodze powrotnej skręcić do ziemianki i zabrać na święta zapas spirytusu z jednej ze schowanych tam beczek. Szedł lekko i bezpiecznie przez znane sobie przesmyki i prostki, i przemachawszy pewnie mil siedem, wieczorem przystawił się do Wilszyców.”

Wracając do Nich… Zofia radzi sobie w Czaharach doskonale, jest pracowita do bólu, niczym bohaterka powieści socrealistycznej, a także do bólu dobra dla całego otoczenia. Jak również do bólu patriotyczna, o czym świadczy fakt, iż odrzuca oświadczyny obrzydliwie bogatego niemieckiego barona, szwagra Motolda, który, to znaczy ten baron, zakochał się w niej bez pamięci i gotów był stanąć przy ołtarzu z panną bez posagu. Rodziewiczówna, podobnie jak inni pisarze tej epoki (powieść ukazała się w 1905 roku) była wrażliwa na ówczesne próby germanizacji ludności polskiej mieszkającej pod zaborem pruskim. Przypomnijmy, że wówczas miały miejsce tzw. rugi pruskie, czyli przymusowe wysiedlanie Polaków z terenów Prus. To wtedy właśnie odbył się słynny strajk dzieci w wielkopolskiej Wrześni, kiedy to polscy uczniowie odmówili uczenia się religii po niemiecku. Wtedy też powstała słynna „Rota” Marii Konopnickiej z pamiętnymi słowami „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz i dzieci nam germanił”. 

Twórczość Rodziewiczówny wpisuje się więc doskonale w ówczesny nurt walki z niemczyzną. Wobec czego niemiecki baron w „Czaharach”, choć okrutnie bogaty, jest jednak postacią do szpiku kości zepsutą moralnie i jednoznacznie negatywną. Polska patriotka Zofia Janicka w życiu nie wyszłaby za pruskiego barona, nieważne, jak zamożnego! 

No i tak… On i Ona po wielu perypetiach w końcu pobierają się i żyją długo i szczęśliwie, wśród poleskiego ludu, który posługiwał się językiem białoruskim, na Polaków mówił „Lachy”, a siebie określał jako miejscowych.  

Po prostu – Polesia czar… Szkoda, że ta kraina już do nas nie należy…



Rodziewiczówna Maria, „Czahary”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989

9 komentarzy:

  1. Polesia czar... Jak dobrze, że przypominasz książkę Rodziewiczówny i jej bohaterów, którzy mieli zasady i tzw. "kręgosłup moralny" (chyba nie lubię tego określenia, ale niech będzie).
    Muszę poszukać dobrze w moich zakamarkach, bo kupiłam kiedyś na wyprzedaży dwa tytuły Rodziewiczówny i ... schowałam tak dobrze, że znaleźć nie mogę.
    Twoja recenzja pięknie wpisuje się w tematykę bloga - "Kresy zaklęte w książkach", gdzie jak wiesz gromadzimy opinie o kresowych książkach. Mam nadzieję, że i tym razem wyrazisz zgodę, by Twoja recenzja tam się pojawiła? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magdo, oczywiście, że wyrażam zgodę! Będzie mi bardzo miło :)))
      Cieszę się, że zbieracie w jednym miejscu te wszystkie kresowe lektury. Robi się z tego ciekawa biblioteka Kresovianów.
      Ja też pod tym kątem zaczęłam czytać. Mam jeszcze w domu do przeczytania "Błękitnych" Rodziewiczówny, a także - na warsztacie - wspaniałe lwowskie wspomnienia Szolgini. Próbowałam nawet czytać Vincenza, ale poległam na języku. Może zrobię jeszcze jedno podejście, bo "Na wysokiej połoninie" to piękna i magiczna książka.

      Usuń
    2. Jestem właśnie w czasie lektury "Błękitnych".

      Usuń
  2. Czytałam i mam. Może od czasu do czasu uda mi się wrócić do jej książek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam jeszcze w domu "Macierz", może się odważę.

      Usuń
    2. A ja Dewajtisa, Wrzos, i chyba coś jeszcze....

      Usuń
  3. "Romanse prababci" wydają mi się bardzo krzywdzącym określeniem. Zaczytywałam się nimi jako nastolatka i wciąż staram się do nich wracać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Maria Rodziewiczówna nie była zakazana w PRL-u , lecz trudno dostępna. Kto chciał dotrzeć to docierał. Ja przeczytałam w tamtym okresie wszystkie jej dzieła. Mam wrażenie , że opis Zośki Janickiej jest trochę protekcjonalny.(zachciało się dziewczynce samodzielności). A może warto spojrzeć na nią jako przedstawicielkę, coraz bardziej rozrastającej się w tamtych czasach grupy młodych kobiet, które chciały być wykształcone i prowadzić samodzielne życie, a nie być tylko ozdobą salonów, dopóki tatuś lub mąż nie przetracą majątku w karty.

    OdpowiedzUsuń
  5. Motold to niemiecki Żyd łódzki baron. Nieuważnie czytałaś. A książka jest równa Nad Niemnem, tyle tam smaczków i żlośliwości.

    OdpowiedzUsuń