Ta książka to
wywiad-rzeka z Albinem Tybulewiczem, człowiekiem zasłużonym dla historii
Polski, jednak raczej mało znanym szerokiemu ogółowi. Tak się bowiem złożyło,
że w swoim czasie zrobiono ogromną reklamę opozycjonistom pochodzącym z innych
środowisk, zwłaszcza z grupy KOR-u. A
Tybulewicz to endek, a raczej „twardy endek” – jak sam o sobie mówił. Endecy
zaś od wielu lat mają złą prasę w naszym kraju, pokazywani są często w
negatywnym świetle, krytykowani, wyśmiewani, a w najlepszym przypadku
przemilczani.
Tym razem napiszę
raczej o człowieku, niż o książce, bo książka jest tutaj nośnikiem jego
historii.
Albin
Tybulewicz to człowiek z Kresów wschodnich. Wołyniak. Jego dziadek miał spore
gospodarstwo pod Łuckiem. Ojciec zajmował się rolnictwem oraz handlem. Tuż
przed wybuchem wojny rodzina Tybulewiczów mieszkała w Łucku, Albin chodził tam
do szkoły. Mimo, że w 1939 r. miał zaledwie 10 lat, był bystrym obserwatorem.
Zapamiętał, że w skład wielonarodowościowego społeczeństwa zamieszkującego
Wołyń, obok Polaków wchodzili także Żydzi i Ukraincy, a polskie dzieci - z
nakazu wojewody wołyńskiego - musiały obowiązkowo uczyć się języka Rusinów.
Po zajęciu polskich Kresów przez Sowietów to
właśnie Żydzi współpracowali z NKWD. W ekipie, która pamiętnego
10 lutego 1940 r. przyszła do domu Tybulewiczów, by wywieźć ich na daleką północ, był „dobry
policjant” i „zły policjant”. Rolę tego pierwszego spełniał oficer NKWD, który
poradził rodzinie Tybulewiczów, by wzięli ze sobą jak największą ilość nie
psującej się żywności oraz pościel i ciepłą odzież. Tym „złym” okazał się
polski Żyd, ubrany po cywilnemu, z czerwoną opaską na rękawie, który
powiedział, że władza Polaków na Wołyniu już się skończyła.
Wywieziono
ich na pustkowie, w okolice Archangielska, gdzie dorośli musieli ciężko pracować,
a dzieci zbierały w lesie wszystko, co nadawało się do jedzenia. Ludzie masowo
chorowali i umierali. Rodzina Tybulewiczów przeżyła dzięki paczkom od krewnych
z Wołynia. W 1943 r. to właśnie ci krewni, którzy nie zostali wywiezieni przez
Sowietów, stali się ofiarami Ukraińców. Jeden z kuzynów Albina został
zamordowany przez Upowców, którzy przecięli go za życia piłą na pół.
Po
napaści Niemiec hitlerowskich na Związek
Radziecki i podpisaniu układu Sikorski-Majski Tybulewiczom udało się opuścić pasiołek na dalekiej
północy ZSRR i dotrzeć do tworzącej się armii Andersa. Potem było już typowo:
statkiem z Krasnowodzka do Pahlevi w Iranie, potem do Teheranu. Następny
przystanek to Indie, a po wojnie – Wielka Brytania, gdzie Albin ukończył studia
w dziedzinie nauk ścisłych. Później - jako znający doskonale język rosyjski – zajął
się tłumaczeniem naukowych tekstów rosyjskich na angielski. Całe życie pracował
jako tłumacz, mówi, że to była ciężka praca, ale przynosząca takie dochody, że
zaczął zaliczać się do brytyjskiej klasy średniej. Poza tym, związał się z
nurtem narodowym na emigracji. Przed wojną był za młody, by zajmować się
polityką, jednak, jak twierdzi, w latach 30. na Wołyniu to właśnie narodowcy
byli najważniejsi. Organizacje społeczne, kościelne, kupieckie, rzemieślnicze
związane z ruchem narodowym miały wtedy duże wpływy.
„Obóz narodowy traktowano szerzej aniżeli jedynie
stronnictwo – partię – to był ruch składający się z wielu segmentów, sięgający
do różnych dziedzin życia, od szkolnictwa, oświaty, gospodarki, po rywalizację
o wpływy polityczne…” Tybulewicza
przygoda z narodowcami zaczęła się od przeczytania, jeszcze w czasie wojny, „Myśli
nowoczesnego Polaka” Romana Dmowskiego, tej słynnej „biblii” narodowców.
Tybulewicz:
„Wiem, że poglądy Dmowskiego dziś nie są modne. Ale czy kiedyś były? Narodowcy
zawsze byli trędowatymi. Oskarżano ich zawsze o antysemityzm, faszyzm,
szowinizm. Wszystkich wrzucano do jednego worka. Zarówno zradykalizowanych,
młodych działaczy (…) z mądrymi, roztropnymi profesorami (…), którzy tworzyli
trzon polskiej elity, polskiej inteligencji, która nie jest przecież ani
lewicowa, ani prawicowa. Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie: są one
tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ
człowieka – te słowa Romana Dmowskiego są ponadczasowe, uniwersalne. Tak
odczuwam, tak myślę. Jestem „twardym endekiem”. Interes narodowy, wspólnotowy
traktowałem zawsze ponad interesem moim, osobistym. Tu chodzi o najwyższą
wartość – o naród, o dobro wspólne wszystkich obywateli, nie tylko „etnicznych”
Polaków. Naród to przede wszystkim wspólnota kulturowa, to historia, tradycja,
to – jak pisał Dmowski – wspólnota przeszłych, teraźniejszych i przyszłych
pokoleń.”
Dzięki
opowieści Tybulewicza można poznać rozmaite sekrety polskiej endecji na
emigracji (był bowiem wiceprzewodniczącym Stronnictwa Narodowego), a także
dowiedzieć się o jego kolejnej działalności, czyli pracy w charakterze „kuriera
z Londynu”. W latach 70. i 80. przyjeżdżał bowiem wielokrotnie do Polski, pełniąc funkcję łącznika londyńskiej emigracji
z PRL-owską opozycją, a potem wspierał podziemny Ruch Młodej Polski, zaś w
trudnych latach stanu wojennego organizował pomoc żywnościową i rzeczową dla
Polaków.
Tego
się nie da opowiedzieć, to trzeba przeczytać! Ja po prostu pochłonęłam ten
wywiad jednym tchem z przerwami na robienie notatek na marginesach i
podkreślanie co ciekawszych fragmentów. Czyta się to bardzo dobrze, widać, że Tybulewicz
miał zdolności gawędziarskie. Podobno był niezwykle sympatycznym człowiekiem, w
typie „wujka z Ameryki”, jak go nazwał jeden z polskich znajomych.
Muszę przyznać, iż mimo
mojego zainteresowania historią najnowszą, nie miałam pojęcia o istnieniu
Albina Tybulewicza, ba, o wielu sprawach przedstawionych w tej publikacji,
zwłaszcza tych związanych z niuansami londyńskiej polityki, nie miałam pojęcia
i podczas lektury moja szczęka opadała coraz niżej i niżej. Ze zdziwienia,
oczywiście!
Ptaszyński
Radosław, Sikorski Tomasz, „Albin z Albionu. Z Albinem Tybulewiczem – działaczem
polonijnym, społecznym, politykiem, filantropem i przyjacielem Polski:
rozmawiali Radosław Ptaszyński i Tomasz Sikorski, wyd. von Borowiecky, Radzymin
2014
Zachęciłaś. Jak mogłam go nie znać? Tak zazębiają mi się ostatnie lektury i tworzą sieć połączeń! Rzezie wołyńskie, Kazachstan, Londyn, endecy...
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Ciebie zachęcę! :)))
UsuńA mnie jest wstyd, że nie wiedziałam o istnieniu tego ciekawego człowieka za jego życia. Zmarł w tym roku.
Usuńmnie tez, mnie tez! zamowilam http://www.ksiegarnia.vb.com.pl/sklep/biografistyka/205-albin-z-albionu
Usuńa przy okazji kilka innych ksiazek :)
No i dobrze :)))
Usuń