Ogarnął
mnie paraliż decyzyjny w związku z chęcią zakupu elektronicznego czytnika do
książek. Nie chcę wiele. Chciałabym w końcu na czymś przeczytać te wszystkie nagromadzone
przez lata pliki PDF i DjVu (tylko takie pliki są w bibliotekach cyfrowych, oni
wciąż używają DjVu i koniec, chcesz czytać wspomnienia dawnych arystokratów
albo stare, przedwojenne gazety – to się dostosuj i używaj DjVu). Potrzebne mi jest jakieś przyjazne dla oczu ustrojstwo, by
nie męczyć oczu czytaniem z ekranu.
Nie
chcę kupować żadnych książek w postaci elektronicznej, bo po co, skoro mam już tyle
do czytania. Na chłopski rozum potrzebne mi jest mniej więcej takie urządzenie,
które jest elektronicznym odpowiednikiem magnetofonu – tylko, że zamiast kasety
z muzyką, chcę tam włożyć plik PDF lub DjVu i przeczytać go bez męczenia oczu
na komputerze. I żeby to było proste w obsłudze, bo naprawdę szkoda mi czasu na
uczenie się obsługi jakiś skomplikowanych urządzeń. Taka głupia, żeby się nie
nauczyć to ja nie jestem. Nauczę się. Ale po co?
A
więc - potrzebuję czegoś, co przypomina prosty magnetofon Grundig! Do czytania
plików! Ale nie ma! Nawet jak chcę wydać na to trochę kasy, to nie ma i już. Producenci
uważają bowiem, że to ustrojstwo musi być popierdolone. To znaczy
skomplikowane. To tak, jakby twórcy tych urządzeń chcieli, żebym ja zamiast
czytać książki, czytała te ich durne, napisane okropnym językiem instrukcje!
Oto,
czego się dowiedziałam, w trakcie
zdobywania wiedzy z różnych stron. Że najlepszy jest Kundel, że tego Kundla
sprzedaje się najwięcej, i że tylko Kundel! A ja, excuse moi, mam gdzieś Kundla,
bo on nie ma polskiego menu (znam angielski literacki, nie techniczny,
technicznego języka nie rozumiem po polsku, a co dopiero po angielsku), a do
tego jest tylko elektroniczną końcówką księgarni i służy czytelnikom tejże księgarni.
No i nie jest urządzeniem do czytania WSZYSTKIEGO! Bo jak chcę czytać wszystko
na Kundlu, to muszę te moje pliki zamieniać na kundlowe za pomocą jakiegoś tam
programu, mam go teraz jeszcze szukać, uczyć się, zamieniać… O, w mordę, szkoda
czasu!
Acha,
można też przesłać plik z mojego kompa na mejla Kundla i PODOBNO (ale tylko,
podobno) ten Kundel to pozamienia na swoje pliki. Ale – może ja nie chcę by
jakiś Kundel i jego producent wiedzieli,
co ja sobie czytam? Kontrolowanie czytelników jakoś niebezpiecznie przypomina
mi powieść Orwella „1984”. Obowiązkowy mejl na Kundlu to mi się stanowczo nie podoba. Na
ch.. (tak, tak, w tym miejscu chodzi o ten brzydki wyraz, co to – jak mawiała
moja koleżanka lepiej pisać przez „ch”, bo… dłuższy :)))
mam zakładać tam mejla i przesyłać pliki
za pomocą Internetu? Skandal! Takiej ingerencji w moją prywatną lekturę
stanowczo sobie nie życzę. Ja chcę, by
pliki z kompa do czytnika przekładać za pomocą mojego pendrive’a i żeby nikt
nie wiedział, co przekładam. Ale np. takiego DjVu nie przełożę na Kundla, bo
Kundel go nie przeczyta. Bo on czyta tylko ten jeden rodzaj plików, do czego
został stworzony. To jaki on najlepszy, ja się pytam? Quod erat demonstrandum
powyżej.
Dalej – właściwie to przypadł
mi do gustu Łonyks. Łon bowiem czyta PDF i DjVu. Do tego jest też w wersji
dużej, większej niż 6 cali. Przy 6 calach to ja bym miała poczucie
klaustrofobii, ja lubię wszystko duże… Więc ten czytnik jest w wersji 9 cali. Sporo
wprawdzie kosztuje, ale ja nie niszczę rzeczy. Więc może by mi posłużył?
Ale?
Ale – z tego, co wyczytałam w sieci - łon jest
tak trudny dla czytelnika, że wątpię szczerze, by starczyło mi całych wakacji,
by się z tym urządzeniem zapoznać i nauczyć obsługi. Sama instrukcja (jest w
sieci) ma kilkadziesiąt stron.
A, jeszcze coś
absolutnie absurdalnego… Otóż,
dowiedziałam się właśnie, że czytniki są sprzedawane OSOBNO i pokrowce (okładki
do nich) też są sprzedawane OSOBNO. I przeważnie w jednym sklepie ich nie ma,
tylko są w różnych. Boże, to ja mam zamawiać sobie w jednym miejscu czytnik, a
w innym okładkę??? Nie dość, że uważam to za wyciąganie kasy od klientów, to
jeszcze dużo kłopotu. Dlaczego te czytniki nie mają okładki W KOMPLECIE? I nie
gadać mi tu o demokratycznym wyborze okładki, że jeden chce taką, inny owaką.
Owakie też mogą być. Dla wybrednych. Ale normalny model czytnika powinien mieć
WSZYSTKO w komplecie!
No i tak.
I stoję na rozdrożu…
No, nie rozumiem,
naprawdę nie rozumiem, po co to wszystko tak komplikować? Nie może być jednego
PROSTEGO urządzenia, co by czytało WSZYSTKO???
Ja jestem prosty
człowiek i dziecko PRL-u, kiedy pralka – to była pralka, radio – radio,
telewizor – telewizor. I wszystko było OK. Wszyscy byli zadowoleni. Te
urządzenia nie miały żadnej elektroniki, były mechaniczne. Włączało się je za
pomocą paru guziczków, a jak się zepsuły, to je naprawił mąż śrubokrętem. W
ostateczności, wołało się jakiegoś bardziej rozwiniętego technicznie sąsiada,
który puknął, stuknął i grało. Radio w
domu było 40 lat. Pralkę Wiatkę miałam 20 lat. Pierwszy czarno-biały telewizor
– 20 lat. Lodówkę pierwszą – 20 lat. Odkurzacz „Elektroluks” był w mojej
rodzinie (u rodziców) od 1965 roku i
używało się go do 2012 r. Trzeba było w końcu kupić nowy, bo się kabel
zdewastował i nie można było wymienić. To kupiłam nowy. Jeden Pan Bóg wie, ile
wytrzyma, bo strasznie delikatny…
Robot kuchenny wystany
w kolejce za Gierka służył w rodzinie do 2010 roku, kiedy kupiłam nowy, co się
rozwalił po zrobieniu dwóch czy trzech serników. Następnego już nie kupiłam.
Dwa razy do roku robię sernik i ucieram go drewnianą kopyścią jak za króla
Ćwieczka. Nie kupię już nowego! Nie dam zarabiać złodziejom!
Wystarczy, że pralkę
automatyczną muszę wymieniać co 2 lata, bo obecne modele są przeważnie tak
ustawione FABRYCZNIE, że po 2 latach gwarancji wysiada programator. Naprawa i
wymiana kosztuje tyle, co ¾ nowej pralki, więc nie opłaca się naprawiać, tylko
trzeba kupić nową. Na szczęście - lodówkę
mam typu „Mińsk” (pozdrawiam zacnych radzieckich producentów, jeśli jeszcze
żyją), służy mi 20 lat i modlę się, by się nie zepsuła, bo jak kupię nową
lodówkę to też będę zaraz ją wymieniać
po okresie gwarancji. Wciąż jeszcze działa mój młodzieńczy radiomagnetofon
Grundig z 1979, na którym słuchałam piosenek ABBY.
Stary system produkcji
sprzętu AGD służył ludziom. Ten nowy jest do niczego!!! Służy tylko
kapitalistycznym złodziejom, co chcą wyciągać ludziom pieniądze z kieszeni. A
ja się pytam, czy nie można robić, tak jak kiedyś, prostych urządzeń. Drogich,
ale trwałych? Już nawet mogłabym stać po nie w kolejkach po nocy. Byle mi
służyły dobrze przez kilkadziesiąt lat! Ale nie. Teraz robią urządzenia do
niczego, ot, tak, aby wyciągnąć od ludzi pieniądze i żeby wciąż kupować nowe.
Jestem
sfrustrowana. A zakup czytnika miał być przyjemnością. Ładna mi przyjemność!!!
Chyba ją odłożę do świętego Nigdy. Zawsze można przecież pójść z pendriv’em do
punktu ksero i wydrukować to, co mam w tych plikach PDF i DjVu. I czytać to
sobie na papierze.
I mieć gdzieś te Kundle
i inne czytniki.
Na wszelki wypadek wyłączam
komentarze pod tym postem, bo nie mam ochoty na żadne reklamy takich lub
owakich czytników.
Użyta tu fotka jest z Wikipedii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz