Translate

piątek, 3 listopada 2017

Boris Gorbaczewski, „Przez wojenną zawieruchę. Wojna żołnierza Armii Czerwonej na froncie wschodnim: 1942-1945”



Po raz kolejny przeczytałam „Przez wojenną zawieruchę” Borisa Gorbaczewskiego i muszę stwierdzić, że to naprawdę znakomicie napisana książka. Wspomnienia wojenne, ale beletryzowane, z dialogami. Czyta się to niczym dobrą powieść – łatwo i szybko.

Autor, Boris Gorbaczewski, to radziecki Żyd, komunista i ateista w drugim pokoleniu. Jego matka w wieku 17 lat walczyła w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r. Ojciec, choć szczery komunista, był ofiarą stalinowskich czystek w latach 30. i spędził kilka lat w łagrze. Mimo takich rodzinnych przejść, syn nie stracił wiary w Stalina i szczytne idee komunizmu. Kiedy czytałam jego wspomnienia wojenne, stawał mi przed oczami także wierzący w czerwoną ideologię żydowski komisarz z filmu „Wróg u bram” (reż. Jean-Jacques Annoud), który lansował we frontowej gazetce wyborowego strzelca Zajcewa koszącego Niemców pod Stalingradem.

Boris Gorbaczewski był przez większość część swojej wojskowej kariery takim właśnie politrukiem. I to jest właśnie niebywała okazja – zobaczyć II wojną światową oczami radzieckiego komisarza, młodego i naiwnego chłopaka, którego frontowe przemyślenia niebezpiecznie zbliżają się do tego, co zaprezentował Sergiusz Piasecki w „Zapiskach oficera Armii Czerwonej”. Tyle tylko, że wspomnienia Gorbaczewskiego, niestety, nie są parodią myślenia sowieckiego sołdata, ale szczerym do bólu przedstawieniem życia w Związku Radzieckim i radzieckiej armii. Pokazują także, jaki był stosunek sowieckich politruków do Polaków, bo tu i ówdzie autor wypowiada o nas takie sądy, od których włosy stają dęba na głowie.

Już pierwszy kontakt z Polakami na Litwie wzbudził podejrzenia Gorbaczewskiego, bo polski chłopak, który podjął się roli przewodnika dla Armii Czerwonej - wyprowadził ją wprost na stanowiska niemieckie, po czym zniknął. Gorbaczewski dziwi się i nie rozumie, dlaczego tak się stało. Nie domyśla się nawet, że Litwa to już nie Sowiety, czemu daje wyraz przy emocjonalnych opisie niemiecko-sowieckiej granicy z 1939 r. Dziwi go także działalność naszej Armii Krajowej, która – według niego - całkiem niepotrzebnie uaktywniła się właśnie wtedy, kiedy do Polski weszły wojska radzieckie. A już w ogóle nie mieści mu się w głowie, że Sudety i Dolny Śląsk po wojnie Stalin przyznał Polsce w zamian za zabrane ziemie na wschodzie. A to były – jak pisze - takie ładnie zagospodarowane niemieckie okolice i on miał tam taką śliczną, niemiecką kochankę, zaś przybycie Polaków repatriowanych z Kresów skończyło jego powojenną sudecką idyllę.

Młody Boris na początku wojny trafia do szkoły oficerskiej w Tiumeniu, ale nie kończy jej, gdyż kursanci są potrzebni na froncie. Od lata 1942 r. walczy na bardzo trudnym odcinku - w okolicy miasta Rżew na Białorusi, gdzie ze zdziwieniem dowiaduje się, jak wygląda w praktyce słynny rozkaz Stalina „ani kroku w tył”. Po prostu, żołnierze zostają wzięci w mordercze kleszcze: z przodu - Niemcy, z tyłu – własne oddziały NKWD strzelające do uciekinierów z pola bitwy.

Walki w okolicach Rżewa przeszły do historii wojskowości jako „rżewskaja miasorubka”, czyli rżewska jatka. Życie żołnierza na tym froncie nie było długie. Statystyczny sołdat przeżywał tam około 7 dni, a potem trzeba było zastąpić go innym żołnierzem. Autor nie szczędzi szczegółów życia frontowego. Przedstawia portrety żołnierzy i dowódców, pisze o kłopotach z wyżywieniem i umundurowaniem, o ciężkich warunkach życia w okopach, nocnych wyprawach na zwiad, masowej dezercji żołnierzy na stronę niemiecką, snajperach i snajperkach, a nawet o objazdowym frontowym burdelu, w którym „służyły” Rosjanki, które uciekły z niemieckiej niewoli i przekradły się przez front do swoich. W nagrodę zrobiono z nich prostytutki wyposażone w książeczki wojskowe.  

Później Gorbaczewski awansuje i zostaje politrukiem, a dokładnie obejmuje stanowisko komsorga, czyli zawodowego działacza Komsomołu w wojsku. Jako komsomolec walczy z Niemcami i uświadamia politycznie sołdatów na Białorusi, Litwie, w Prusach Wschodnich i dochodzi aż do Bałtyku. Wiosną 1945 r. zostaje przerzucony w Sudety, do miasteczka Friedeberg, gdzie przeżywa trwający kilka tygodni upojny romans z piękną Niemką imieniem Lotta, staje się dumnym właścicielem zarekwirowanego poniemieckiego motocykla i w ogóle bawi się świetnie. Ze wzruszeniem pisze, że choć był później trzy raz w Polsce, nigdy nie pojechał w tamte strony, gdzie przeżył młodzieńczą miłość zakończoną tak nieszczęśliwie, bo byłoby to dlań zbyt bolesne. Przy okazji, opisuje działalność sowieckich oddziałów trofiejnych, które latem 1945 r. zbierały wszystko, co się dało z Niemiec i wysyłały do ZSRR. Jak wszystko w Sowietach, takie oddziały działały planowo, gdyż miały z góry napisane, ile maszyn do pisania, do szycia, rowerów, radioodbiorników i innego dobra miały zabrać od Niemców i wysłać do ojczyzny.

Po wojnie Gorbaczewski został  dziennikarzem, w latach 90. wyemigrował do USA, gdzie wydawał pismo dla rosyjskich emigrantów „Wiestnik Rod Ailenda”. Jego pamiętnik wojenny nie był pisany na bieżąco, bo sowieckim żołnierzom nie wolno było prowadzić takich notatek. Pisał go po latach, początkowo dla krajowego odbiorcy. Większa część tej książki została wydana wcześniej po rosyjsku jako „Rżewskaja miasorubka. Wriemja otwagi”. Będąc już w Ameryce, Gorbaczewski dopisał ciąg dalszy, obejmujący przygody w Prusach Wschodnich i Sudetach. Wersja rosyjska została przetłumaczona na angielski, „Rebis” wydał tłumaczenie z tłumaczenia, czyli z wersji angielskiej, która nazywa się „Through the Maelstrom”.

Na koniec mała próbka stylu Gorbaczewskiego, tu kawałek o wyzwoleniu Treuburga (Olecka) i o tym, jak działała tam niemiecka propaganda: „„Prawie na każdym skrzyżowaniu wkopano słupy z napisami: „Dobrze się przyjrzyjcie, co bolszewicy zrobili z pierwszym miastem (s. 432) zajętym w Prusach Wschodnich. Oto, jak potraktują wszystkie miasta i wsie naszej ukochanej ojczyzny i Niemów. Brońcie Wielkiej Rzeszy przed czerwonymi barbarzyńcami.” Później z zeznań jeńców dowiedzieliśmy się, że kiedy walczyliśmy jeszcze z wrogiem na podejściach do miasta, sami Niemcy na rozkaz Josepha Goebbelsa wygnali mieszkańców, a potem wysadzili i spalili najbardziej reprezentacyjne budynki: kościół, wodociągi, kinoteatr i bank. Przez kilka godzin zwozili ludzi z okolicy, a następnie ekipy filmowe i dziennikarzy, żeby na filmie i w gazetach pokazali ruiny miasta oraz rzekomo przestraszonych i smutnych mieszkańców. Zniszczyli nawet park z przepięknymi łabędziami, spalili prawie wszystkie drzewa, zastrzelili łabędzie i rozpuścili pogłoskę, że „azjatyckie hordy” wybiły i zjadły ptaki.
Kiedy nasza kolumna maszerowała główną ulicą, miasto było opustoszałe. Nie pojawił się ani jeden człowiek. Rozpaczliwie muczały krowy, w oddali szczekały psy.”

Książka Gorbaczewskiego była wydana najpierw po rosyjsku w wydawnictwie „Eksmo”, z rosyjskiego przetłumaczona na angielski (to wydanie zostało uzupełnione o pewne rozdziały), a potem przetłumaczona z angielskiego na polski. Wydawnictwo Rebis wydało tłumaczenie z angielskiego.

A oryginał po rosyjsku można czytać tu:

Gorbaczewski Boris, „Przez wojenną zawieruchę. Wojna żołnierza Armii Czerwonej na froncie wschodnim: 1942-1945”, tłum. z ang. Katarzyna Bażyńska-Chojnacka, Piotr Chojnacki, wyd. Rebis, Poznań 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz