Translate

sobota, 18 listopada 2017

„Prowincja. Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Dolnego Powiśla i Żuław” i debiut literacki mojej mamy



Moja mama Halina Łukawska zadebiutowała literacko w piśmie „Prowincja. Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Dolnego Powiśla i Żuław” 2017/3 w wieku 87 lat. Na łamach tego pisma ukazała się właśnie pierwsza część jej wspomnień z okresu wojny. Następna część jest już oddana do redakcji, a kolejne są w przygotowaniu. Mama myśli też o książce! 

Podczas niemieckiej okupacji Polski mama została wywieziona na roboty przymusowe do Prus, a dokładnie do miejscowości Birkenfelde (Grzymała) w powiecie sztumskim w wieku 12 lat. To było jesienią 1942 roku. Wywieziono ją razem z jej matką Martą Kowalską i bratem Andrzejem Kowalskim, starszym o trzy lata. Wcześniej mieszkali w miejscowości Osiek nad Wisłą w Ziemi Dobrzyńskiej. Babcia była wdową i miała siedmioro dzieci, w tym pięciu synów. W czasie niemieckiej okupacji cała Ziemia Dobrzyńska została wcielona do Rzeszy (okręg Gdańsk-Prusy Zachodnie), którym zarządzał gauleiter Albert Forster. Niemcy chcieli zniemczyć całą tamtejszą ludność. Zmuszali Polaków do podpisywania volkslisty. Nasiliło się to zwłaszcza w czasie walk na froncie wschodnim z Rosjanami, pod Stalingradem. Niemcom potrzebni byli wtedy Polacy na froncie, jako mięso armatnie. 

Jednak moja babcia Marta Kowalska była polską patriotką i dumną Polką. Nie chciała zostać Niemką i posłać swoich synów do Wehrmachtu na front wschodni. Niemcy trzy razy przysyłali jej papiery na volkslistę, ale nie podpisała ich. W końcu Niemcy wysiedlili ją z domu, zabrali jej dom, gospodarstwo i cały dobytek i wysłali na roboty przymusowe do Prus. Pozostałe jej dzieci także już przebywały na robotach przymusowych u Niemców. 

Na tych robotach przymusowych moja babcia i moja mama przeżyły gehennę. Babcia miała przeszło pięćdziesiąt lat, a musiała ciężko pracować w polu, mama także. Jesienią 1943 roku zostały rozdzielone. Babcia musiała pojechać do pracy w fabryce amunicji w Hanau, w głębi Niemiec. A moja mama, 13-letnia dziewczynka, musiała zostać jako niewolnica w majątku Birkenfelde u takiego strasznego Niemca, który chodził wszędzie z grubą laską, był cholerykiem, wydzierał się na wszystkich i bił nią kogo popadnie. Do tego był niemieckim masonem, opowiadano o nim, że podpisał pakt z diabłem i miał kontakty z siłami nieczystymi. Mama strasznie się go bała. W tym majątku został też brat mojej mamy, Andrzej, ale on pracował z innymi chłopakami przy koniach i nie mieli prawie ze sobą kontaktu. Andrzej niewiele mógł jej pomóc.  

Moja mama pracowała w tym majątku do końca wojny, która – dla niej – skończyła się w styczniu 1945 roku, kiedy do Prus weszła Armia Czerwona. Można powiedzieć, że moją mamę z niemieckiej niewoli wyzwolili żołnierze Armiii Czerwonej. Krótko mówiąc, Sowieci ją wyzwolili od Niemców. Nie zabili jej, nie zgwałcili, w zasadzie nie zrobili jej nic złego. Zabili tylko jej złego właściciela, tego Radtkego. A potem kazali Polakom uciekać do domu, do siebie, bo tam był front i tylko im przeszkadzali. 

Tę historię moja mama opowiedziała mi dokładnie ze szczegółami zimą 2012 roku, ja to wtedy nagrałam, spisałam z taśmy i  zredagowałam. Leżała sobie ta historia i czekała, aż wykorzystam ją w swojej książce o naszej rodzinie. Aż tu nagle – zadecydował przypadek! I ta historia wypłynęła na światło dzienne.  

A było tak…

Poszłam sobie latem tego roku na spotkanie promujące nowy numer kwartalnika „Prowincja”, które odbywało się w naszym mieście. Ludzi było mało, posłuchałam, o czym mówią, a na koniec zapytałam, czy ktoś może wie, co się stało z dokumentami niemieckimi z Arbeitsamtu w Sztumie, bo ich szukamy z mamą i znaleźć nie możemy. Okazało się, że nikt nic nie wie na ten temat, ale nawiązała się rozmowa z redaktorem naczelnym pisma „Prowincja”, Leszkiem Sarnowskim, i obecnym na spotkaniu historykiem ze Sztumu, Andrzejem Lubińskim. I tak od słowa do słowa, obaj panowie namówili mnie, bym porozmawiała z mamą i dała im do druku jej wspomnienia. Pismo „Prowincja” drukuje bowiem teksty w tym stylu, jest tam trochę o historii, trochę o literaturze, o kulturze, szczypta poezji, prozy i plastyki. Kupiłam sobie na tym spotkaniu to pismo, by pokazać mamie. Wydało się nam bardzo porządne i wiarygodne. Urzekły nas też przepiękne okładki, trochę w duchu surrealistyczno-metafizycznym, których autorem jest Mariusz Stawarski z Malborka. 

Przyszłam do domu, mówię, jak jest i czy by chciała wypuścić te wspomnienia w świat. Mama się zgodziła, no to wydrukowałam cały tekst z komputera, dałam jej do przeczytania. Mama pilnie czytała, a nie było to łatwe, bo w obu oczach miała już operację na zaćmę, do tego ma tam jakieś „skrzenia”, które przeszkadzają w patrzeniu i różne inne dolegliwości. Oczy w wieku 87 lat to już ciężka sprawa. No, ale przeczytała całość, poprawiłyśmy błędy i niedomówienia. I wysłałam ten tekst do redakcji.  Ponieważ nie miałyśmy żadnych zdjęć mamy z tego okresu, jako ilustrację dałyśmy zdjęcie mojej babci Marty z czasów okupacji (ma ta przyszytą do ubrania literę „P”, którą musieli nosić polscy niewolnicy), dałyśmy zdjęcia części rodziny Kowalskich z czasów kiedy mieszkali w Osieku, no i współczesne zdjęcie pałacu w Birkenfelde, którego użyczył mi znajomy konserwator zabytków, Bernard Jesionowski z Malborka.

 No i poszło!

W druku wygląda to tak:




Nie macie pojęcia, jak bardzo wzruszona była moja mama, kiedy zobaczyła w druku swoją opowieść! Czytała parę razy, pochwaliła się też swojej starszej siostrze; w końcu wspólnie doszłyśmy do wniosku, że trzeba to skserować i wysłać niektórym krewnym i znajomym. Na razie wysłałam ten tekst do pewnej pani, która znała mamę jeszcze z Osieka. Ta pani przeczytała i zaraz zadzwoniła do nas z wrażeniami...

A teraz wysłałam już do kwartalnika „Prowincja” drugą część wspomnień mojej mamy. No i co? Mama nabrała apetytu na książkę! W sumie mamy już spisanych około 100 stron tych jej opowieści, dopiszemy do tego ciąg dalszy, ja to zredaguję, napiszę wstęp, zakończenie i przypisy. No i będzie! W tej sytuacji mój projekt pisania o rodzinie uległ zmianie. Muszę tylko teraz pisać do różnych archiwów po metryki urodzenia, ślubu i zgonu moich krewnych. Na razie (i to jest sukces!) udało się nam poznać treść metryki mojej babci Marty. Mama miała ją od 20 lat, ale metryka była pisana po rosyjsku, przedrewolucyjną ortografią i kaligrafią i nikt nie umiał jej odczytać. Aż tu – voila! Dobry człowiek z Odessy, to jest tamtejszy historyk Serge Kotelko, którego poznałam przez Internet jako autora bloga o historii, odczytał mi tę metrykę. Przysłał mi jej treść po rosyjsku, tzn. współczesnym rosyjskim, a ja sobie już ja przetłumaczyłam na polski.  To samo może być z metrykami innych członków mojej rodziny, bo  wszyscy rodzili się w dawnym zaborze rosyjskim.  Serge Kotelko prowadzi bloga po rosyjsku o polskich rezydencja na Ukrainie, tzn. o tym, co z nich zostało obecnie. Bardzo ciekawy blog, polecam!  Jest tutaj:


W każdym razie, dzięki tej publikacji moja mama odmłodniała i z chęcią zabiera się do dalszej pracy literackiej. Za parę dni jedziemy do jej starszej siostry (rocznik 1923), która mieszka w Elblągu i którą chcemy odpytać o różne ciekawe sprawy, m. in. dotyczące okresu, kiedy nasza rodzina osiadła na Żuławach zaraz po wojnie. Ja już z tą ciocią rozmawiałam i dowiedziałam się od niej wielu interesujących rzeczy. Szkoda, że z całego rodzeństwa Kowalskich zostały już tylko one dwie. Wszyscy bracia Kowalscy już dawno nie żyją, wcześnie powymierali na różne choroby, głównie na serce, kiedyś zawał to był przecież wyrok śmierci, nie było jeszcze stentów i różnych takich nowoczesnych metod leczenia. 

Jakby ktoś był zainteresowany kwartalnikiem „Prowincja” to można zajrzeć na stronę internetową:

PROWINCJA Kwartalnik

No i w ten sposób obie z mamą stajemy się literatkami! Bo ja właśnie skończyłam korektę mojej książki „Duchy kresów wschodnich” i odesłałam ją do wydawnictwa von borowiecky. Książka pewnie będzie już niedługo. Jak to fajnie być twórcą! Jaka frajda! 

Muszę jeszcze coś dopisać do tego postu.
Chodzi o sny. Mojej mamie dość często śniła się jej matka Marta, która nie żyje już od 1952 roku. Przychodziła w snach zwłaszcza w okresach jakichś nieszczęść, czy chorób w rodzinie. No i wyobraźcie sobie, że kiedy przygotowywałam do wysłania tekst wspomnień mojej mamy o tych robotach przymusowych i już, już miałam go wysłać do redakcji, to w noc poprzedzającą to wysłanie do mojej matki przyszła we śnie jej matka Marta, przyniosła jakieś papiery i położyła je na stole. 
- Więcej już nie przyjdę. Jestem tu ostatni raz - powiedziała babcia Marta i zniknęła. 
Czyżby jej dusza czekała na to, że historia jej wojennych przeżyć wyjdzie na światło dzienne? 
Tak sobie myślę... 
Być może ten tekst to są też takie wypominki za duszę mojej babci Marty Kowalskiej, dzielnej, niezłomnej Polki, która jest dla mnie wzorem prawdziwego bohaterstwa. Bo latać z pistoletem to każdy głupi potrafi, a zdecydować się na nie podpisywanie dokumentów o zniemczeniu... Oooo, to już była duża decyzja. Za to można było trafić do obozu w Potulicach albo w Stutthof. Moja babcia zaryzykowała. Została Polką mimo tak niesprzyjających okoliczności. 
A niektórzy mieli dziadka w Wehrmachcie i wcale się tego nie wstydzą. A przecież ich przodkowie sprzedali się Niemcom. Taka prawda!       

„Prowincja. Kwartalnik Społeczno-Kulturany Dolnego Powiśla i Żuław” 2017/3




18 komentarzy:

  1. Co za historia!
    Gratulacje dla Twojej Mamy. Niech pisze, takie wspomnienia to przecież zapis naszej historii. To może być też impuls dla innych starszych osób, by sięgnąć po przysłowiowe pióro i przekazać następnym pokoleniom wiedzę z pierwszej ręki, o tym jak było.

    Czekam też niecierpliwie na Twój debiut!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję w imieniu mamy!
      Takie wspomnienia seniorów są bezcenne. Ileż wspaniałych historii idzie do grobu razem z różnymi staruszkami. Ale nie zawsze i nie każdy ma sprzyjające okoliczności, aby to spisać.
      Mój debiut już wkrótce :)))

      Usuń
  2. Bardzo, bardzo gratuluję Wam obu :)
    Mój pradziadek też był na robotach przymusowych, gdzieś w Niemczech. Historia była taka, że gdy rozdzielali transporty do różnych przydziałów mój pradziadek powiedział, że jest górnikiem. Jednak zapisano go przez pomyłkę jako rolnika. I całe szczęście, bo górnicy wysłani bodajże do Zagłębia Ruhry wszyscy zginęli. A mój pradziadek przeżył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie!
      To bardzo ciekawe z tym pradziadkiem. Dobrze, że ta historia trwa chociaż w pamięci rodzinnej.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Moja babcia była na robotach pod Frankfurtem i mówiła, że szef był uczciwym człowiekiem. Jedzenia mieli tyle co w domu na Wołyniu, czyli różnie bywało, ale głodni nie byli. Dopiero wracając napotykała Wyzwolicieli - Krasnoarmieniec ukradł jej kuferek ze wszystkim. I tak miała szczęście. Ktoś mi opowiadał o swojej matce jak wracała z obozu koncentracyjnego i została zgwałcona przez żołnierza radzieckiego. To już jest barbarzyństwo. Co do Niemców, to byli też i przyzwoici - jak w każdym narodzie. Mój stryj z szewcem przeszedł Całe Niemcy. Ma Pani uraz do Niemców, może i słuszny, a może nie, nie mnie sądzić, ale Pani opinie są zawsze białe dla Rosjan i zawsze Czarne dla Niemców.

    Co do gwałtów Rosjan, to niech Ich pani nie broni, bo gwałcili. Dziadek opowiadał najstraszniejszą historię z okolicy, w której przebywał, że zgwałcona była dziewczynka, Hilda w gwałcie zbiorowym. Po 12 gwałcicielu zemdlała. A najgorsza była bezradność ludzi, w tym takich szarych ludzi jak mój dziadek, zwykły człowiek.
    Ja tam nie wiem, ale żadna kobieta nie powinna być krzywdzona w taki sposób. Uważam, że polityka mężczyzn nie powinna obciążać dzieci i kobiety. NAwet jeśli się nazywają Hilda, z niemiecka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo ciekawe, co piszesz o przeżyciach wojennych babci! Też by warto spisać takie wspomnienia!
      Nie wiem, czy to, co odczuwam w stosunku do Niemców można nazwać urazem. To nie uraz. Ja po prostu jestem kolejną ofiarą wojny. Niemcy zniszczyli dom i cały świat mojej babci i ich dzieci. Moi przodkowie przeżyli gehennę z powodu Niemców. Zostali wykorzenieni ze swojej wsi, ziemi, małej ojczyzny i tak dalej. Potem musieli wędrować na Ziemie Odzyskane, bo nie bylo już dla nich miejsca tam, gdzie mieszkali wcześniej. Potem też stale była bieda, tułaczka i wieczne przeprowadzki. Moja matka przeprowadzała się 17 razy w życiu. 17!!!! Ja odziedziczyłam to poczucie wykorzenienia i bezdomności. Pielęgnuję cnotę nie przywiązywania się do niczego i nikogo, bo wiem, że wszystko można stracić. Od dziecka zastanawiam się, co bym wzięła ze sobą, jakbym miałam 15 czy 20 minut na spakowanie się, jak przyjdą po mnie w nocy Niemcy. W sensie psychicznym jestem bezdomna, chociaż mam swojej mieszkanie. Ale wiem, że to zawsze można stracić.
      Straciłam na pewno możliwość mieszkania w Ziemi Dobrzyńskiej, gdzie mieszkali moi przodkowie od pokoleń. Dopiero teraz, jak zbieram materiały o historii rodziny, to się dowiaduję różnych rzeczy o tych terenach.
      To, co czuję do Niemców to jest to coś więcej niż nienawiść. Może to jest coś w rodzaju "hassliebe"? Nawet poszłam na niemiecki i uczyłam się go trzy lata, by poznać język i mentalność wroga.
      Natomiast do Rosjan czuję autentyczną sympatię jako do braci Słowian. Moi krewni z obu stron mieszkali pod zaborem rosyjskim, ale w pamięci rodzinnej nie przechowały się żadne zle wspomnienia o Rosji i Rosjanach. Brat mojej babci brał udział w wojnie rosyjsko-japońskiej w 1905 roku w Mandżurii i opowiadał o tym do konca życia. To była najdalsza podróż jaką odbyl i w ogóle chyba jego najważniejsze przeżycie w życiu.

      Usuń
    2. W sumie to rozumiem, ale uważam, że to trochę błędne przekonanie, bo człowiek nie żyje jedynie z uczuciami odziedziczonymi od przodków. Moi przodkowie zostali wypędzeni z Wołynia, dziadek miał uraz do Częstochowy, ale czy to oznacza, że mam na Jasną Górę nie jechać?
      Rosjanie, może nie wszyscy, ale wielu, nie byli dobrzy wobec Polaków, a Pani jakby ich nie widziała. I to mnie dziwi. Starsi ludzie mówili, że obie okupacje były straszne.

      Usuń
    3. Oj, chyba się nie rozumiemy!
      Zgadzam się z tym, że człowiek nie żyje tylko z uczuciami odziedziczonymi po przodkach.
      Ale to nie są tylko takie uczucia, choć o złych Niemcach słyszałam w domu odkąd tylko pamiętam. Ja żyłam całe życie jako wnuczka kogoś wydziedziczonego z majątku, który Niemcy zabrali mojej babci, wydziedziczonego z przeszłości, z tradycji ziemi przodków i tak dalej. I im bardziej zagłębiam się w historię mojej rodziny, bo zbieram materiały na ten temat, tym bardziej widzę, jak wielką krzywdę uczynili Niemcy mnie osobiście.
      Nie mam dla nich ani zrozumienia, ani wytłumaczenia.
      Co do Rosjan - to napisałam już o tym powyżej. Nie znam żadnych opowieści rodzinnych o złych Rosjanach. Moja matka została przez nich wyzwolona z niemieckiej niewoli, nikt jej nic nie zrobił, a po drodze do Polski, w jakiejś wiosce pod Iławą oddział radzieckiego wojska przez tydzień żywił ich (tę grupę Polaków, robotników przymusowych) ze swojego żołnierskiego kotła. Matka mówi, że tak dobrego kapuśniaku, jak tamten żołnierski, nie jadła nigdy w życiu. No, taka jest nasza pamięć rodzinna. A ja poruszam się teraz w tym kręgu.
      Oczywiście, wierzę w opowieści o złych Sowietach, bo niby czemu mam nie wierzyć. Ale to są dla mnie cudze historie, nie nasze, rodzinne.

      Usuń
    4. Aaa, jeszcze dopowiem! Ponieważ znam rosyjski, więc postanowiłam sprawdzić, co Rosjanie piszą o zachowaniach Sowietów w Prusach zimą 1945 roku. No i z ich strony to trochę inaczej wygląda. Krótko mówiąc, mają mocne emocjonalne uzasadnienie swojego zachowania. Po prostu - robili z ludnością cywilną dokładnie to, co robili Niemcy, jak weszli do ich kraju. Niemcy też gwałcili, mordowali ludzi, palili wioski i tak dalej. Proponuję obejrzeć filmy "Idż i patrz" albo nowszy "Franz i Polina". Większość radzieckich żołnierzy, którzy weszli do Prus, miała jakiś członków swojej rodziny pomordowanych przez Niemców. Niejeden pochodził z wioski spalonej przez Niemców. Oni pragnęli odwetu. To była wojna.

      Usuń
    5. Nie mówię, że Niemcy w Rosji byli OK, ale to co oni wyprawiali po drodze byli straszni. Jest Pani chyba jedyną osobą, która ma same dobre wspomnienia z Rosjanami.

      Usuń
    6. Szkoda, że ta dyskusja poszła w takim, nieprzewidzianym przeze mnie kierunku. Chciałam zainteresować zamiast tego wojennym losem mojej rodziny oraz debiutem mojej mamy w takim wieku! Szkoda :(

      Usuń
    7. Ależ zainteresowałam się losem Pani Mamy i gratuluję Jej debiutu. Moje uwagi nie miały być hejtem, ale merytorycznym sporem.

      Usuń
    8. Ależ ja wiem, że to nie jest hejt ;)
      Tylko, że co ja mam zrobić? Tłumaczyć się z naszej pamięci rodzinnej i naszych rodzinnych emocji? Tak wyszło, że te emocje są negatywne w stosunku do Niemców, a obojętne w stosunku do Rosjan.
      No, może z lekkim skrętem w stronę sympatii, a nawet rusofilii (ale to tylko w moim wykonaniu ;)))

      Usuń
  4. Jeszcze a'propos Niemców i tego, co zrobili naszej rodzinie.
    Taki oto cytat ze wspomnień mojej mamy:
    "W międzyczasie zaczęliśmy z Andrzejem chodzić do szkoły, bo ją już zorganizowali w Osieku. W naszej wsi nie było jednego budynku szkolnego, lekcje odbywały się w kilku domach prywatnych. Ja wtedy miałam już piętnaście lat, ale przed wojną skończyłam tylko dwie klasy szkoły podstawowej. W 1945 roku skierowano mnie do zbiorczej klasy, gdzie były różne roczniki. Na początku był egzamin, w czasie którego sprawdzano, co kto umie. Poziom uczniów był bardzo nierówny, bo w czasie okupacji niektórzy uczyli się, a inni nie mieli tej możliwości. Jedni chodzili do szkoły niemieckiej, bo ich rodzice zostali folksdojczami. Inni zaś uczyli się w domu na tajnych kompletach, jak na przykład dzieci nauczyciela Marycza. Wydawało mi się, że oni już wszystko umieli. A ja w tym czasie pracowałam w kuchni u Radtkego w Prusach i nie mogłam się uczyć. Umiałam tylko czytać, pisać i liczyć, bo tego nauczyłam się przed wojną."

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się Twoją radością :) Dopięłaś swego. Super!!! Dalszych planów, marzeń i ich spełnień!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Bogusiu! Dziękuję w imieniu swoim i mamy. Uparta jestem :)))
      Jakbyś chciała, to mogę Ci wysłać tę pierwszą część wspomnień mojej mamy mejlem.
      A moją książkę, to mam nadzieję, że przeczytasz! ;)

      Usuń
    2. Kiedy tylko się pojawi na ladach, natychmiast! Masz dobre pióro, a temat i czas dokładnie w moim kręgu zainteresowań. Pozdrawiam obie wspaniałe Kobiety :)

      Usuń