W
niedzielę po południu byłam na spotkaniu autorskim z dziennikarzem śledczym i
pisarzem, autorem takich książek jak „Niebezpieczne związki Bronisława
Komorowskiego”, „Czego nie powie Masa o polskiej mafii”, „Niebezpieczne związki
Andrzeja Leppera”, „Niebezpieczne związki Sławomira Petelickiego”, a także
innych książek i publikacji poruszających trudne tematy, których normalnie nie
ruszają dziennikarze głównego ścieku.
Nie
chodzę często na spotkania autorskie z pisarzami. Odkąd mieszkam na prowincji
byłam tylko na jednym takim spotkaniu, z podróżnikiem Romualdem Koperskim, bo
interesowało mnie, co opowie o swoich podróżach po Rosji. Inna rzecz, że nie
przyjeżdża tutaj do nas wielu ciekawych pisarzy, więc nie ma możliwości bywania
na takich imprezach autorskich. Nie mam też możliwości jeżdżenia gdzieś dalej,
bo zdrowie mi nie pozwala. Przeważnie siedzę w domu, śledząc świat za pomocą
Internetu. Dzisiaj też marnie się czuję, znowu mam atak choroby. Silne bóle
zaczęły się już wczoraj wieczorem, więc pewnie już po południu będzie „leżing
and reading” na mojej otomanie. Przeważnie rano czuję się trochę lepiej, ale po
obiedzie to już może być tylko gorzej z moim samopoczuciem.
No,
ale kiedy w zeszłym tygodniu dostałam mejla z zaproszeniem na spotkanie z panem
Sumlińskim, powiedziałam sobie: idę! Wybrałam się, chociaż to spotkanie miało
być o godzinie 17.00, kiedy to na ogół leżę sobie w domu pod kocykiem. Zwykle
nie wychodzę z domu, jak jest już ciemno. A tu było do tego zimno, wietrznie,
popadywał deszcz, a ja miałam do
przejścia o kulach spory kawałek przez puste miasteczko (wiecie, że miasteczka
na prowincji pustoszeją po zmroku? Pełne są tylko supermarkety i centra
handlowe, a po mieście snują się tylko menele i bezdomni.)
Do
tego nie czytałam jeszcze książek Sumlińskiego, ale myślę, że to wkrótce nadrobię,
bo jakieś jego tytuły znajdują się w naszej bibliotece miejskiej. Miałam jednak
wielką ochotę zobaczyć człowieka-legendę, odważnego faceta, którzy kilka lat
temu, w okresie panowania PO, rzucił się z atakiem na cały przegniły system
polityczny w Polsce. Zapragnęłam na własne oczy zobaczyć i na własne uszy
posłuchać kogoś, kto niezłomnie głosi prawdę i odkrywa to, co rządzący Polską
starają się ukryć przed obywatelami. Z autopsji wiem, jak jest trudno być dziennikarzem
piszącym o błędach rządzących, kiedy byle jaki urzędnik, jakiś burmistrz
czy starosta, rzuca człowiekowi kłody pod nogi, a nawet zastrasza. A co dopiero
robić to na poziomie ogólnopolskim. Przed dziennikarzami śledczymi chylę nisko
głowę!
Na
miejscu okazało się, że dobrze, że tam poszłam, bo spotkałam znanych mi, a
dawno nie widzianych sympatycznych ludzi. Taka wartość dodana do tego
Sumlińskiego, którego jeszcze nie było i wszyscy na niego czekali. Okazało się,
że w zabytkowym budynku dawnej Fabryki Cygar w Malborku moi znajomi urządzili Spółdzielnię
Socjalną „Fabryka Inicjatyw”, jest tam fajna klimatyczna kawiarnia (Boże, jak
mi brakowało takich miejsc po wyprowadzce z Bydgoszczy!) i w ogóle jest bardzo przyjemnie i miło. Na sali
widowiskowej usiadłam sobie w kąciku, blisko wyjścia. Zawsze tak siadam, by w
razie czego móc wcześniej wyjść po angielsku, jak się źle poczuję, albo jak mi
się znudzi. Zdaje się, że był to taki „kącik niepełnosprawnych”, bo zaraz za
mną siedziała pani na wózku inwalidzkim, która dotarła tam, mimo, że
spotkanie odbywało się na pierwszym piętrze, a w budynku nie było windy. To
jest dopiero determinacja!
Byłam zdziwiona, że jest aż tyle osób na tym
spotkaniu. Policzyłam, że było przeszło 60 (słownie: sześćdziesiąt) osób, co na
nasze warunki (miasto ma około 38 tysięcy mieszkańców, z tego połowa mieszka i
pracuje w Londynie albo gdzie indziej za granicą), to są po prostu wielkie tłumy! A mówi się, że ludzie w Polsce nie czytają książek!
Pan
Sumliński zjawił się punktualnie i zaczął swoją opowieść. Zdziwiło mnie, że
człowiek po takich przeżyciach (wieloletnie procesy i aresztowania za głoszenie
prawdy w mediach) jest tak spokojny i wyciszony. Słuchałam i wydawało mi się,
że oto przyjechał człowiek z innej rzeczywistości, który odkrywa przed nami to,
co zwykle jest celowo ukrywane. Ludzie słuchali go w milczeniu, dosłownie z otwartymi
gębami. Opowiadał o różnych rzeczach, nie tylko o swoich książkach, ale też o
różnych politycznych tajemnicach oraz – co mnie najbardziej ujęło – dosłownie wzruszająco
mówił o swoim znajomym księdzu Stanisławie Małkowskim z Warszawy, który był prześladowany
za czasów PRL, a i jest nadal (jak to wyglądało z kontekstu sytuacji). Nadzieją
napawało to, co mówił o różnych personach z pierwszego szeregu polityki, że
może będą siedzieć za swoje większe i mniejsze grzeszki.
Zabawnie zrobiło się w
fazie zadawania pytań, kiedy to na chwilę całe show ukradła pewna przebojowa pani,
która dotarła na to spotkanie z Nowego Dworu Gdańskiego i próbowała wręczyć
panu Sumlińskie,mu jakieś dokumenty dotyczące jej sprawy. Pani chciała, by
przekazał je Anicie Gargas z Telewizyjnego Magazynu Śledczego.
- Nie mogę tego wziąć. Ja
nie jestem Anita Gargas – bronił się pan Sumliński.
- Nie szkodzi! –
odparowała pani i nie ustępowała, wciskając mu jakieś papiery w plastykowych
koszulkach.
Trwało to jakiś czas. W
końcu wobec tych nacisków pan Sumliński ustąpił, zarzekając się, że nie
reprezentuje żadnej instytucji pomocowej i żeby dała mu kopie, a nie oryginały
dokumentów. Obiecał, że pokaże je swoim znajomym prawnikom.
Nie wiem, co by się
działo, gdyby na tym spotkaniu była pani Anita Gargas!
Strach się bać!
Niesamowita jest ta
wiara ludzi w moc telewizji. Jak widać, Anita Gargas zastąpiła Elżbietę
Jaworowicz w roli Sądu Ostatecznego :)))
Dzięki uprzejmości
prowadzącego to spotkanie Waldka Klawińskiego mogę pokazać Wam parę zdjęć z
tego spotkania. Niniejszym bardzo dziękuję mu za to użyczenie tych fotografii.
Podziwiam tego człowieka za odwagę pisania i docierania do prawdę mimo tego, co go spotyka.
OdpowiedzUsuńJa też podziwiam! To naprawdę jest ciężki kawałek chleba być dziennikarzem śledczym. Trzeba być niezwykle odpornym i silnym.
Usuń