.
„Na skraju imperium” Mieczysława Jałowieckiego
to lektura obowiązkowa dla wszystkich miłośników polskich Kresów. Jest to
barwny i zajmujący opis końca polskiej cywilizacji na naszych dawnych wschodnich
rubieżach, a także końca carskiej Rosji. Książkę tę można postawić na jednej półce z „Nadberezyńcami”
Floriana Czarnyszewicza i wspomnieniami Michała K. Pawlikowskiego.
Pełne
nazwisko autora „Na skraju imperium” brzmiało Pieriejasławski-Jałowiecki.
Kniaź Pieriejasławski. - Według starych kronik i „Księgi Atłasowej Bojarstwa
Rosyjskiego” protoplastą rodu Jałowieckich był potomek wielkiego księcia
Ruryka, książę udzielny Michaił Dawidowicz Pieriejasławski. Jego prawnuk, który
objął na Rusi Wołyńskiej włości jałowieckie, zaczął się mianować Pieriejasławskim-Jałowieckim.
Ja z takim nazwiskiem, w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych nie dostałbym
się na studia – pisze we wstępie Michał Jałowiecki, wnuk autora, który zredagował te wspomnienia. –
Nasza rodzina należała do Rurykowiczów, a to w Rosji znaczyło bardzo dużo –
dodaje.
Babka
Mieczysława Jałowieckiego (ze strony ojca) była z pochodzenia Szkotką z rodu
McDonaldów i wywodziła się ze Szkotów osiadłych w Rzeczpospolitej po wojnach
klanów szkockich z Anglią. Babka ze strony matki to Elwira z Szemiothów
Witkiewiczowa, marszałkowa szawelska, która po powstaniu styczniowym została
skazana przez carskie władze na karę śmierci, zamienioną potem na pięć lat
zesłania na Syberię. Wujem autora był Stanisław Witkiewicz, znany malarz i
pomysłodawca stylu zakopiańskiego w architekturze. Witkiewiczowie byli także
jakoś spokrewnieni z Piłsudskimi. Rodowym majątkiem rodziny były Syłgudyszki w
powiecie święciańskim na Litwie.
Ojciec
autora Bolesław Jałowiecki (na zdjęciu z Wikipedii) zajmował się jednak nie
tylko rolnictwem. Był prężnie działającym biznesmenem i politykiem. - Ojciec
był dyrektorem naczelnym Towarzystwa Kolei Dojazdowych, prezesem zarządu
kopalni i hut Belgijsko-Rosyjskiego Towarzystwa Metalurgicznego, dyrektorem
największej w Rosji fabryki wagonów
kolejowych, członkiem Rady Ministerstwa Dróg i Komunikacji – czytamy w książce.
Prócz tego, pełnił funkcję posła do Dumy rosyjskiej. Mimo międzynarodowych
korzeni (część rodziny była rosyjska) i pochodzenia od kniaziów Rurykowiczów,
rodzina Jałowieckich to zwyczajni Polacy-katolicy z Kresów.
Mieczysław Jałowiecki
urodził się w 1876 roku w Rostowie nad Donem. Dzieciństwo spędził w Sankt
Petersburgu, gdzie pracował ojciec, zaś na lato cała rodzina wyjeżdżała do
Sylgudyszek, gdzie gospodarował dziadek. Uczył się w angielskiej szkole
średniej i w liceum cesarskim w Petersburgu, potem studiował agronomię na
uniwersytecie w Rydze. Wyjeżdżał na praktyki do majątków niemieckich baronów w
Inflantach i na Pomorzu Zachodnim. W Niemczech pisał doktorat na temat uprawy i
melioracji łąk i torfowisk, potem pracował jako attache rolniczy w rosyjskiej
ambasadzie w Berlinie, jeszcze później był radcą Ministerstwa Rolnictwa w
stolicy Rosji, dyrektorem różnych towarzystw akcyjnych, marszałkiem szlachty
powiatu święciańskiego i pracownikiem Wileńskiego Banku Ziemskiego. To ostatnie
zajęcie polegało na tym, że na zlecenie banku wyceniał majątki rolne, których
właściciele zamierzali wziąć kredyt pod hipotekę. Wiązało się to z licznymi
wyjazdami, w czasie których poznał od podszewki polskie dwory na Kresach. Część tych podróży opisał nieco humorystycznie w duchu gogolowskim
(niektóre z jego przygód na prowincji były jakby żywcem wzięte z „Martwych
dusz”, a nawet z „Rewizora”,
przezabawne np. było starsze małżeństwo Wołłodkowiczów z Iwańska, których
oryginalność polegała na tym, że szli spać o dziesiątej rano, a wstawali o
siódmej wieczorem, wszystkie sprawy urzędowe załatwiając w nocy, o czym
wiedziała cała okolica).
Pierwszą
wielką miłością autora była niemiecka baronówna Cecylia von Wangenheim, córka
barona von Wangenheim, właściciela majątku Klein Spiegel z Pomorza, gdzie
odbywał praktyki zawodowe. Jak się zdaje, uczucie było obopólne, jednak ostatecznie do
niczego nie doszło i Jałowiecki w 1910 roku ożenił się z Julią Wańkowiczówną,
poznaną w czasie zimowego karnawału w Wilnie. Wkrótce urodziło im się dwoje
dzieci: syn Andrzej i córka Krystyna. Za
pieniądze z posagu Julii kupili majątek Otulany na Litwie, w którym spędzali lato. Zimą
zaś mieszkali w Wilnie. Wszystko zmieniło się wraz z wybuchem I wojny
światowej. Jałowiecki nie wstąpił do wojska, ale wraz z żoną pracował w
rosyjskim Czerwonym Krzyżu. Później oboje wyjechali do Petersburga. W czasie
wojny u jego żony pojawiły się oznaki poważnej choroby psychicznej, jakoby
odziedziczonej po Moniuszkach, z którymi była spokrewniona. Umieścił ją wiec w
sanatorium w Finlandii, zaś dla dzieci najął angielską guwernantkę, która
zajęła się ich wychowaniem aż do wieku dorosłego.
Całą
pierwszą wojnę światową i okres rewolucji bolszewickiej spędził w stolicy Rosji,
potem przedostał się stamtąd do strefy niemieckiej. Udało mu się wywieźć dzieci
z guwernantką, ale obłąkana żona pozostała wraz ze swoją matką w zagarniętym
przez bolszewików Mińsku. Książka kończy się w momencie, kiedy Niemcy
opuszczają już Kresy i wracają do siebie. I nie wiadomo, co będzie dalej. Czy
Litwa będzie samodzielna, czy też przyłączy się do Polski?
Interesujące
było zarówno życie autora, jak i ludzie, których spotykał. Pisał o nich krótko
i anegdotycznie, często z zachowaniem pewnego arystokratycznego dystansu. Obracał się w znakomitym towarzystwie, znał nie tylko polskie ziemiaństwo, ale i
rosyjskie, a także najwyższe sfery dworskie, w tym damy dworu carskiego (m. in.
Annę Wyrubową), spotkał także parę razy parę cesarską oraz ich dzieci.
Tu
parę cytatów…
O Rasputinie spotkanym w jakimś petersburskim lokalu:
„Rasputin był milczący, jadł mało, pił tylko kieliszek po kieliszku
madery, którą służący dolewał mu skwapliwie. Od czasu do czasu zatrzymywał swój
wzrok na którejś z pań z takim spojrzeniem, jakie zazwyczaj wywołuje rumieńce
na twarzach kobiet.
- Kto eto takoj? – spytał ordynarnie.
- Eto Polak – odpowiedział gospodarz.
- A kak jego imia otczestwo? – spytał ponownie.
Pośpieszyłem z pomocą gospodarzowi, podając przekręcone imię: Michaił
Borysowicz.
- Nu, Misza, nie tużi (nie martw się) – krzyknął w moją stronę – Polsza
budiet… Chitryj że wy narod, Polaki – dodał, po czym zwrócił się do swego
muzykanta: - Nu, Sasza, zaigraj.”
O biskupie O’ Rourke:
„Pewnej soboty, a były to urodziny
profesora, pozostawiłem konia na łące i wypłynąłem w kierunku młyna. Będąc na
środku rzeki, usłyszałem z brzegu wołania i tętent kopyt końskich. To mój
kolega, chcąc mi zrobić niespodziankę, wskoczył na oklep na ko (s. 69) nia i
kłusował po łące kierując szenklami. Nie miał na sobie dosłownie nic. Zacząłem
do niego krzyczeć, że zaraz przyjdą tutaj dziewczyny. Koń musiał się widocznie
wystraszyć mojego wołania lub leżących na trawie kolorowych ręczników, bo zawróciwszy
pognał wyciągniętym galopem w stronę stajni unosząc na sobie bezradnego,
nagiego jeźdźca.
Potem usłyszałem z daleka pisk głosów niewieścich i tubalne wołanie
panów. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności droga do stajni wiodła tuż koło
domu profesora, gdzie zebrali się już goście: panowie z miejscowym pastorem na
czele, w długich, czarnych surdutach oraz barwne grono podlotków w letnich,
kolorowych sukienkach. Na werandzie powstało zamieszanie. Raptem coś różowego
oderwało się od konia, zatoczyło krąg w powietrzu i zrulowało na ziemię. W
chwilę potem, utarzana w pyle, niewiadomego koloru postać biegła rozpaczliwie w
moją stronę. Moim nagim kolegą był Edward hr. O’Rourke, późniejszy biskup
gdański.” A rzecz zdarzyła się w majątku ziemskim Peterhof pod Rygą długo przed wybuchem I wojny światowej.
O swym kuzynie Witkacym:
„Staś Witkiewicz, syn wuja Stanisława, znakomitego malarza i ukochanego
brata mamy, pojawił się niespodziewanie w domu mego ojca, jeszcze w roku 1915.
Okazało się, że wojna zastała Stasia gdzieś w drodze do Australii i stamtąd
jako obywatela rosyjskiego odesłano go etapami do Petersburga. Był w wieku
poborowym, więc zmuszony był do stawienia się do wojska.
Obaj z ojcem nie lubiliśmy Stasia Witkiewicza. Uważaliśmy go za
skończonego trutnia, uwodziciela, człowieka bez najmniejszych podstaw
moralnych, pijaka, który marnował swoje olbrzymie talenty.
Matka moja, ze względu na miłość do brata, była bardzo dla Stasia
wyrozumiała i miała dużą słabość do niego. Z jej oczywistej strony rozpoczęły
się starania, by biednego Stasia uwolnić od wojska, tym bardziej, że wuj
Stanisław przebywał wówczas w Londynie ciężko chory na płuca. Wuj Stanisław
nienawidził Moskali i był nie tylko krewnym, ale i serdecznym przyjacielem
Józefa Piłsudskiego.
Staś, który nie ukończył żadnych studiów, musiał odsługiwać służbę
wojskową jako prosty żołnierz. Mama naciskała więc mojego ojca i szwagra (Piotr
Wańkowicz, daleki kuzyn Melchiora), aby swoimi wpływami ulokowali go gdzieś w
bezpiecznym miejscu. Ale ani ojciec, ani szwagier, ani wreszcie ja nie mieliśmy
najmniejszego sentymentu dla Stasia i nie byliśmy skłonni do ukrywania go jako
dezertera.
Skończyło się wreszcie na tym, że ojciec ulokował go jako szlachcica na
możliwie najlepszych warunkach w Pułku Pawłowskim Lejbgwardii.
O zdolnościach Stasia i jego wybitnej inteligencji może świadczyć fakt,
że już po sześciu miesiącach został awansowany na oficera i wysłany do pułku na
front. Teraz jego pułk był dziesiątkowany, a Staś walczył przeciwko Niemcom i
Austrii, pod której rządami się wychował.”
O Melchiorze Wańkowiczu (daleki kuzyn Julii Wańkowiczówny, żony autora,
Wańkowiczowie należeli wtedy do najbardziej majętnych rodów na Kresach, zaś
rodzina Melchiora z Kałużyc zaliczała się do tych uboższych Wańkowiczów).
Jałowiecki nie lubił Melchiora, bo ten działał mu na nerwy. Tak pisał o ich
nieoczekiwanym spotkaniu w Petersburgu podczas I wojny:
„Ktoś pociągnął mnie za rękaw. Ujrzałem twarz Melchiora Wańkowicza.
- Co ty tu robisz, „ziemgusarze”? – zadowcipkował Mel.
- Spójrz na moje epolety, bałwanie – odpaliłem ostro. – Nie cierpię, jak
tacy durnie mnie zaczepiają.
(…) Nie znosiłem również Mela. Był on zaprzeczeniem Wańkowiczów.
Studiował na uniwersytecie, oczywiście nic nie robiąc, a zbijając bąki.”
O Józefie Piłsudskim, który kojarzył mu się przede wszystkim z napadem
na pociąg w Bezdanach: „Komendanta Piłsudskiego znaliśmy bardzo mało i my,
ziemianie litewscy, nie mieliśmy do niego zaufania. Pamiętaliśmy wciąż Bezdany,
a opinia socjalisty dla nas, którzy przeszliśmy przez rewolucję bolszewicką,
wzbudzała raczej wrogość. Na tym zebraniu niejeden z nas wzdrygał się na samą
myśl, co stanie się z Polską, jeśli Piłsudski dojdzie do władzy. Czy będzie to
nowa epoka polskiej kiereńszczyzny prowadzącej do bolszewickiego przewrotu?
Mimowolnie zaczęły budzić się w nas tendencje do separatyzmu litewskiego.”
O Feliksie Dzierżyńskim, szefie Czeka, pisze autor wyjątkowo dobrze, bo
kiedy został aresztowany Bolesław Jazłowiecki, ojciec autora, to Dzierżyński
kazał go uwolnić. – Mam zwolnienie dla ojca – powiedziała siostra
Jałowieckiego, gdy wyszła z gabinetu krwawego Feliksa.
Autor zmarł na
emigracji w angielskim domu starców.
Pozostawił po sobie cały kufer papierów, za którego opracowanie zabrał
się wnuk Michał. W Polsce wyszły najpierw trzy części wspomnień, to jest: „Na
skraju imperium”, „Requiem dla ziemiaństwa” (dotyczy okresu międzywojennego,
kiedy Jałowiecki wraz z drugą żoną gospodarował w Wielkopolsce) i „Wolne
Miasto” (kiedy był przedstawicielem polskiego rządu w Wolnym Mieście Gdańsk).
Niedawno wszystkie trzy części zostały wydane w jednym tomie pod wspólnym
tytułem „Na skraju imperium”. Zapewniam, że czyta
się to naprawdę znakomicie, bez chwili nudy. Ta książka to nie tylko kopalnia
wiadomości o Kresach i dawnej Rosji, ale także rzecz dopracowana pod względem
literackim.
Na YT można sobie jej
posłuchać:
Jałowiecki
Mieczysław, „Na skraju imperium”, wybór i układ tekstu Michał Jałowiecki, wyd.
Czytelnik, Warszawa 2000
Źródło
zdjęcia: Wikipedia, File:Jalovecki Boleslav.jpg
Wyszukuje pani wspaniałe perełki o których wcześniej nie słyszałam. Muszę pozapisywać tytuły. Ciekawa anegdota z Rasputinem, zawsze intrygował mnie ten człowiek
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
M.M
Dziękuję bardzo za wizytę i za miłe słowa. Życzę przyjemnej lektury!
UsuńTakże pozdrawiam!
Ta książka wpadła mi w oko już jakiś czas temu, a niedawno moja koleżanka ją przeczytała i bardzo chwaliła. Chyba więc nie mam wyjścia i muszę ją przeczytać. :)
OdpowiedzUsuńJałowiecki naprawdę jest interesujący. Warto! Z tym, że późniejsze wydanie jest obszerniejsze. Przymierzam się do kupna.
Usuń