Translate

poniedziałek, 5 października 2015

Marina Achmedowa, „Musiałam umrzeć”




Powieść „Musiałam umrzeć” Mariny Achmedowej to fikcyjny pamiętnik dziewczyny z Kaukazu, dzięki któremu dowiadujemy się, co może siedzieć w głowie muzułmańskiej samobójczyni powodującej wybuch w zatłoczonym metrze. 

W oryginale ta książka nosi tytuł „Dniewnik smiertnicy. Hadidża”, co jest bardziej wymowne niż tytuł polski, bo „smiertnica” to rosyjskie określenie szahidki, kobiety-zamachowca idącej na śmierć w pasie szahida wyładowanym materiałami wybuchowymi. Takie terrorystki nazywa się też w Rosji „czarnymi wdowami”. Zakutane w muzułmańskie szaty, trudne do rozpoznania, sieją śmierć i zniszczenie w środkach komunikacji miejskiej, zwłaszcza w metrze, na dworcach wszelkiego rodzaju, w środkach masowej komunikacji, na koncertach. Najwięcej ofiar wywołał terrorystyczny atak muzułmanów na Teatr na Dubrowce w Moskwie w 2002 roku, który zaczął się od tego, że na widowni zasiadły zakutane kobiety w pasach szahida, a potem groziły, że wysadzą wszystko w powietrze. W czasie tego aktu terrorystycznego przeszło 900 niewinnych osób zostało zakładnikami groźnych Czeczenek. Ostatecznie zginęło wtedy 130 lub 174 osób (według różnych szacunków), w tym 10 dzieci.  

Marina Achmedowa, jedna z najlepszych rosyjskich reporterek (członek redakcji moskiewskiego tygodnika „Russkij reporter”) próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, jak to się dzieje, że normalna muzułmańska dziewczyna decyduje się zrobić coś tak strasznego, jak samobójstwo za pomocą środków wybuchowych w pełnym niewinnych ludzi metrze lub autobusie. Bohaterkę „Musiałam umrzeć”, Chadidżę, poznajemy kiedy jest małą dziewczynką i mieszka w górskiej wiosce w Dagastanie, gdzieś w okolicy miasta Machaczkała. Jest sierotą. Jej ojciec zmarł, kiedy miała sześć lat, matka trochę później. Wychowują ją dziadkowie. Hadidża jest wrażliwym dzieckiem i ciężko znosi trudną,  muzułmańską, wiejską rzeczywistość. Autorka opisuje z detalami jej świat w skali mikro: bieda, błoto, zimno, brak lekarstw, brak butów, brak odzieży, ciężka praca, noszenie wody w ciężkich dzbanach z odległego źródła i surowa babka wychowująca wnuczkę w myśl tego „co ludzie powiedzą”. Powieściowa Hadidża ucieka od babki na cmentarz, a jak jest już całkiem źle, oddala się w świat fantazji, ma myśli samobójcze, wieszcze sny i wizje. Widuje wtedy swoją prapraprababkę tkającą dywan przeznaczenia, w którym zapisuje przyszłe losy członków swojej rodziny.

W jednym z wywiadów autorka opowiadała, że opisując wioskę dziadków Hadidży czerpała z własnych wspomnień, bowiem jej rodzice pochodzili właśnie z takiej samej dagestańskiej wioski. Ona wychowywała się w mieście, ale kiedyś jako dziecko pojechała na miesiąc w odwiedziny do dziadków. To, co tam przeżyła, na zawsze wryło się w jej pamięć.

Szansą na lepsze życie Hadidży ma być pobyt w mieście, dokąd zabiera ją bogata i ustosunkowana ciotka chcąca pomóc rodzinie ze wsi. Ciotka wysyła ją na studia na modnym wydziale języków obcych, gdzie wszyscy wykładowcy są tak skorumpowani, że studenci nie zdają egzaminów lecz kupują je sobie za pieniądze. Podobno dyplom studiów zwiększa szanse dziewczyny na rynku małżeńskim w Dagestanie. Hadidża jednak nadal podąża drogą, do której wybrał ją los zapisany na dywanie prapraprabaki. Nie chcę zdradzać całej treści, ale wypadki powieściowe tak się układają, że dziewczyna dostaje się w środowisko muzułmańskich terrorystów i robi to, do czego ją skłaniają. Zostaje po niej tylko ten fikcyjny pamiętnik.

Marina Achmedowa twierdzi, że Hadidża jest postacią fikcyjną, jednak na jej losy złożyły się prawdziwe biografie wielu szahidek, które opisywała i zebrała w jedną całość. Całą powieść napisała bardzo szybko, w przeciągu zaledwie pół roku. Książka zdobyła rozgłos w Rosji, w 2012 roku była jedną z sześciu tytułów nominowanych do nagrody „Rosyjskiego Bookera”, ale jej nie otrzymała.    
 
To mocna, poruszająca lektura o świecie, który wydaje się nam bardzo daleki, ale teraz, wraz z falą Arabów płynącą do Europy, może okazać się zaskakująco bliski. Przecież takie właśnie Hadidże, biedne, skołowane i ogłupione religią dziewczyny z depresją, w burkach, opasane pasem ze środkami wybuchowymi mogą już wkrótce zasiąść obok ciebie w metrze czy autobusie.  

Promocja tej powieści może być ostrzeżeniem dla nas, bowiem odbyła się w namiocie ucharakteryzowanym na wagon metra, w atmosferze, jaka towarzyszy ostatniej podróży szahidki:



Achmedowa Marina, „Musiałam umrzeć”, tłum. Aleksandra Stronka, wyd. Znak Literanova, Kraków 2015



4 komentarze:

  1. O. Ciekawa książka. Ciekawie byłoby porównać z nowym reportażem JAgielskiego.
    Chciałam odnieść się do 'Bajek' Moczulskiej. Napisał mi ktoś na blogu, ze historii z książki nie ma w blogu autorki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to ciekawe, co piszesz o tych bajkach. Może blog miał być na zachętę?

      Usuń
    2. Co do porównania z Jagielskim, to raczej trudno, bo Jagielski pisze reportaże, a to jest powieść. Do tego autorka jest Rosjanką pochodzenia Dagestańskiego i opisuje to środowisko od środka, bo je zna chyba z autopsji. Do pisania skłoniły ją góry trupów ludzi poległych w zamachu, o tym mówiła na promocji ksiażki (ten pierwszy filmik od góry). W ogóle, dobrze pisze kobieta, zamierzam poczytać sobie w sieci jej reportaże wojenne.

      Usuń
    3. Może jest dużo historii do opowiedzenia - to do 'Bajek'.
      Poszukam tej książki - to do Achmedowej.

      Usuń