Powieść
„Musiałam umrzeć” Mariny Achmedowej to fikcyjny pamiętnik dziewczyny z Kaukazu,
dzięki któremu dowiadujemy się, co może siedzieć w głowie muzułmańskiej samobójczyni
powodującej wybuch w zatłoczonym metrze.
W oryginale ta książka
nosi tytuł „Dniewnik smiertnicy. Hadidża”, co jest bardziej wymowne niż tytuł
polski, bo „smiertnica” to rosyjskie określenie szahidki, kobiety-zamachowca
idącej na śmierć w pasie szahida wyładowanym materiałami wybuchowymi. Takie
terrorystki nazywa się też w Rosji „czarnymi wdowami”. Zakutane w muzułmańskie szaty,
trudne do rozpoznania, sieją śmierć i zniszczenie w środkach komunikacji miejskiej,
zwłaszcza w metrze, na dworcach wszelkiego rodzaju, w środkach masowej
komunikacji, na koncertach. Najwięcej ofiar wywołał terrorystyczny atak muzułmanów
na Teatr na Dubrowce w Moskwie w 2002 roku, który zaczął się od tego, że na
widowni zasiadły zakutane kobiety w pasach szahida, a potem groziły, że wysadzą
wszystko w powietrze. W czasie tego aktu terrorystycznego przeszło 900
niewinnych osób zostało zakładnikami groźnych Czeczenek. Ostatecznie zginęło wtedy
130 lub 174 osób (według różnych szacunków), w tym 10 dzieci.
Marina Achmedowa, jedna
z najlepszych rosyjskich reporterek (członek redakcji moskiewskiego tygodnika „Russkij
reporter”) próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, jak to się dzieje, że normalna
muzułmańska dziewczyna decyduje się zrobić coś tak strasznego, jak samobójstwo
za pomocą środków wybuchowych w pełnym niewinnych ludzi metrze lub autobusie. Bohaterkę
„Musiałam umrzeć”, Chadidżę, poznajemy kiedy jest małą dziewczynką i mieszka w górskiej
wiosce w Dagastanie, gdzieś w okolicy miasta Machaczkała. Jest sierotą. Jej
ojciec zmarł, kiedy miała sześć lat, matka trochę później. Wychowują ją
dziadkowie. Hadidża jest wrażliwym dzieckiem i ciężko znosi trudną, muzułmańską, wiejską rzeczywistość. Autorka
opisuje z detalami jej świat w skali mikro: bieda, błoto, zimno, brak lekarstw,
brak butów, brak odzieży, ciężka praca, noszenie wody w ciężkich dzbanach z
odległego źródła i surowa babka wychowująca wnuczkę w myśl tego „co ludzie
powiedzą”. Powieściowa Hadidża ucieka od babki na cmentarz, a jak jest już
całkiem źle, oddala się w świat fantazji, ma myśli samobójcze, wieszcze sny i
wizje. Widuje wtedy swoją prapraprababkę tkającą dywan przeznaczenia, w którym
zapisuje przyszłe losy członków swojej rodziny.
W jednym z wywiadów
autorka opowiadała, że opisując wioskę dziadków Hadidży czerpała z własnych
wspomnień, bowiem jej rodzice pochodzili właśnie z takiej samej dagestańskiej
wioski. Ona wychowywała się w mieście, ale kiedyś jako dziecko pojechała na
miesiąc w odwiedziny do dziadków. To, co tam przeżyła, na zawsze wryło się w
jej pamięć.
Szansą na lepsze życie
Hadidży ma być pobyt w mieście, dokąd zabiera ją bogata i ustosunkowana ciotka
chcąca pomóc rodzinie ze wsi. Ciotka wysyła ją na studia na modnym wydziale
języków obcych, gdzie wszyscy wykładowcy są tak skorumpowani, że studenci nie
zdają egzaminów lecz kupują je sobie za pieniądze. Podobno dyplom studiów
zwiększa szanse dziewczyny na rynku małżeńskim w Dagestanie. Hadidża jednak
nadal podąża drogą, do której wybrał ją los zapisany na dywanie prapraprabaki.
Nie chcę zdradzać całej treści, ale wypadki powieściowe tak się układają, że dziewczyna
dostaje się w środowisko muzułmańskich terrorystów i robi to, do czego ją
skłaniają. Zostaje po niej tylko ten fikcyjny pamiętnik.
Marina Achmedowa twierdzi, że Hadidża jest postacią fikcyjną, jednak na jej losy złożyły się prawdziwe biografie wielu szahidek, które opisywała i zebrała w jedną całość. Całą powieść napisała bardzo szybko, w przeciągu zaledwie pół roku. Książka zdobyła rozgłos w Rosji, w 2012 roku była jedną z sześciu tytułów nominowanych do nagrody „Rosyjskiego Bookera”, ale jej nie otrzymała.
To mocna, poruszająca
lektura o świecie, który wydaje się nam bardzo daleki, ale teraz, wraz z falą
Arabów płynącą do Europy, może okazać się zaskakująco bliski. Przecież takie właśnie
Hadidże, biedne, skołowane i ogłupione religią dziewczyny z depresją, w burkach,
opasane pasem ze środkami wybuchowymi mogą już wkrótce zasiąść obok ciebie w
metrze czy autobusie.
Promocja tej powieści może
być ostrzeżeniem dla nas, bowiem odbyła się w namiocie ucharakteryzowanym na
wagon metra, w atmosferze, jaka towarzyszy ostatniej podróży szahidki:
Achmedowa Marina, „Musiałam
umrzeć”, tłum. Aleksandra Stronka, wyd. Znak Literanova, Kraków 2015
O. Ciekawa książka. Ciekawie byłoby porównać z nowym reportażem JAgielskiego.
OdpowiedzUsuńChciałam odnieść się do 'Bajek' Moczulskiej. Napisał mi ktoś na blogu, ze historii z książki nie ma w blogu autorki.
O, to ciekawe, co piszesz o tych bajkach. Może blog miał być na zachętę?
UsuńCo do porównania z Jagielskim, to raczej trudno, bo Jagielski pisze reportaże, a to jest powieść. Do tego autorka jest Rosjanką pochodzenia Dagestańskiego i opisuje to środowisko od środka, bo je zna chyba z autopsji. Do pisania skłoniły ją góry trupów ludzi poległych w zamachu, o tym mówiła na promocji ksiażki (ten pierwszy filmik od góry). W ogóle, dobrze pisze kobieta, zamierzam poczytać sobie w sieci jej reportaże wojenne.
UsuńMoże jest dużo historii do opowiedzenia - to do 'Bajek'.
UsuńPoszukam tej książki - to do Achmedowej.