Powieść
amerykańskiej autorki Donny Tartt pt. „Szczygieł” wpisuje się we współczesną modę pisania obszernych książek nawiązujących do dziewiętnastowiecznych
tradycji Charles’a Dickensa. Jest to rzecz z gatunku Bildungsroman, czyli
powieść o dojrzewaniu.
Zawiązanie
akcji jest następujące. Nowy Jork, czasy współczesne. Oto 13-letni Theodor
idzie z matką do muzeum, tam wpada mu w oko maleńki obraz siedemnastowiecznego
malarza niderlandzkiego Carela Fabritiusa „Szczygieł”. W muzeum ktoś podkłada
bombę i następuje eksplozja, ginie matka chłopca, on zaś przeżywa pod gruzami.
Po katastrofie przez chwilę rozmawia z umierającym starszym człowiekiem, która
każe mu zdjąć ze ściany obraz Fabritiusa. Staruszek daje mu swój rodowy pierścień
i prosi, by zaniósł go pod wskazany adres.
Dalszy
ciąg akcji jest następstwem początkowej katastrofy. Theodor jest sierotą,
opiekują się nim różni ludzie, pomału dorasta, aż w końcu, po skończeniu
edukacji, zostaje młodszym wspólnikiem starego antykwariusza handlującego
zabytkowymi meblami, przez cały czas borykając się z szokiem pourazowym po
zamachu w muzeum i poczuciem winy za śmierć matki. Równolegle do dziejów
chłopca toczy się historia skradzionego przezeń obrazu. Poza tym, mamy tu próbę
opisania panoramy społecznej Nowego Jorku. Są klasy wyższe reprezentowane przez
arystokrację z Park Avenue, klasy średnie – czyli antykwariusz i jego znajomi
oraz klasy niższe – handlarze narkotykami i rusko-ukraińska mafia. No i tyle.
To wszystko rozpisane na 839 stron.
W
pewnym sensie autorka osiągnęła sukces, to jest troszeczkę udało się jej
podrobić powieść wiktoriańską, a tego podobno chciała. Pisała tę książkę 10
lat, męcząc się straszliwie. Efekty są takie: kompozycja całości, sposób obrazowania
i technika pisarska Donny Tartt są wiktoriańskie, wiktoriański jest sposób
przedstawiania uczuć i powściągliwy styl pisania o seksie, wiktoriańskie jest
podejście do sztuki (chodzi o naiwną wiarę ludzi z XIX wieku, że kontakt ze
sztuką powoduje doskonalenie się człowieka), wiktoriańska jest konstrukcja
psychiczna bohatera, który niczym doktor Jekyll i mister Hyde zmienia się w
zależności od tego, ile wziął narkotyku lub wypił alkoholu. Nie udało się
jednak Donnie Tartt stworzyć w swej powieści naśladownictwa wiktoriańskiej
wielowątkowości fabularnej, kiedy to różne wątki prowadzone są przez jakiś czas
osobno, a później splatają się w misterny węzeł. „Szczygieł” ma wyjątkowo
prymitywną jednowątkową fabułę, która rozwija się dość naiwnie od punktu A do punktu B, niczym w skromnej nowelce.
Autorka
nawiązała w swym tekście do wielu znanych tekstów literackich. Przede wszystkim
do powieści Dickensa (głównie „Oliver Twist”, „Wielkie nadzieje”, „David
Copperfield”, ale nie tylko), do twórczości Roberta Louisa Stevensona („Wyspa
skarbów”, „Porwany za młodu”, „Doktor Jekyll i pan Hyde”) a nawet Wilkie
Collinsa. Jeśli chodzi o literaturę amerykańską, to robi aluzje do twórczości Washingtona
Irvinga, Nataniela Hawthorna, Edith Wharton, Harper Lee, Trumana Capote’a no i
przede wszystkim – Jerome’a D. Salingera, którego „Buszujący w zbożu” patronuje
całości na równi z (znów wracamy do Brytyjczyków)
„Olivierem Twistem” Dickensa i „Harry
Potterem” J. K. Rowling. Być może jest tam jeszcze więcej literackich
zapożyczeń, ale nie zajmowałam się specjalnie ich śledzeniem. Te, które
wymieniłam, narzuciły mi się najbardziej w trakcie lektury.
Jak
to się czyta? Nudno i bez emocji. Brnęłam przez całość wyłącznie dlatego, że zainteresowała
mnie idea odtworzenia wiktoriańskiej powieści dzisiaj. Autorka jednak zrobiła
taką podróbkę jakie robił jej bohater, stary stolarz (jedna noga antycznego
krzesła, trzy dorobione, siedzenie z innego krzesła, wszystko razem sztucznie
spatynowane i sprzedane jako oryginał). No, owszem, można przeczytać, ale po
co? Chyba, że ktoś ma za dużo czasu. Może zresztą o to chodziło? Wszak
wiktoriańskie powieści dlatego były takie długie i skomplikowane, bo miały
zapewniać rozrywkę znudzonym mieszczanom w długie, zimowe wieczory. Jednak
wiktoriańskie powieści, mimo olbrzymich rozmiarów nie bywały nudne. Czytało się
je z wypiekami na twarzy, gryząc palce z podniecenia i w napięciu śledząc losy
bohatera. Tutaj tego nie mamy. Przyglądamy się losom Theodora leniwie, jak
przez szybkę, śledząc jego historię niczym ruchy rybki w akwarium. Lektura tej
książki Donny Tartt nie podnieca i nie zaciekawia, w przeciwieństwie do jej
wcześniejszej „Tajemnej historii”, także pełnej literackich odniesień, ale
jakże świeżej i oryginalnej w porównaniu ze „Szczygłem”.
No,
dobra, ja się czepiam i wybrzydzam, znudzona śmiertelnie tymi zapożyczeniami, i
tą sałatką stylów, a Amerykanie zesrali się z podziwu i nadawali autorce masę różnych
swoich nagród, w tym Nagrodę Pulitzera. Biedny naród, nie mają swojej
oryginalnej literatury, a jak chcą napisać coś oryginalnego to zwyczajnie przepisują
z Biblii (Herman Melville, William Faulkner, John Steinbeck). Jedyne warte
czytania, świeże i oryginalne amerykańskie teksty napisali Edgar Allan Poe, Jack London, Margaret Mitchell i
Stephen King (ale tylko za młodu).
Dobra,
pożyjemy, zobaczymy… Czas pokaże. Jeśli ktoś będzie czytał „Szczygła” za sto
lat, to jest to dobra literatura, a jeśli nie, to naprawdę szkoda czasu.
Tartt
Donna, „Szczygieł”, tłum. Jerzy Kozłowski, Znak Litera Nowa, Kraków 2015
Bardzo ciekawe, bardzo.. Nie czytałam jeszcze 'Szczygła', ale ta cała analiza mnie zaciekawiła. Nie wiem tylko czy do książki.
OdpowiedzUsuńNo, no, jak masz dużo czasu, na przykład grypę, to możesz się zapoznać :)))
UsuńJa się ostatnio bardzo marnie czułam, polegiwałam, więc i tak nie było nic innego do roboty...
A dla mnie ta ksiązka to wręcz arcydzieło i pełen zachwyt. Jak to można się pięknie róznić :) Polecam recenzję: http://archiwummeryorzeszko.blogspot.com/2015/10/donna-tartt-szczygie.html
OdpowiedzUsuńMoże jestem zblazowana? ;)
UsuńWychowałam się na Dickensie...