Zastanawiacie
się czasem, czy istnieje życie pozablogowe? Oj, tak! Istnieje i to jak jeszcze.
Ostatnio do tego stopnia mnie dopadło, że nie miałam czasu na pisanie o
książkach. Coś tam jeszcze podczytywałam (ale nie do końca!), ale na pisanie
nie miałam najmniejszej ochoty.
Pomału
to jednak mija.
I
cóż ja teraz przeczytałam do końca? Mam bowiem taką zasadę, że staram się pisać tutaj
o książkach przeczytanych w całości, a nie tylko nadgryzionych.
Otóż,
przeczytałam kapitalną książkę wspomnieniową z okresu kampanii wrześniowej „Od
Borów Tucholskich do Kampinosu”. Jej autor Stanisław Sławiński (na zdjęciu z
książki powyżej) do połowy sierpnia 1939 roku pracował w Szefostwie Budownictwa
Korpusu Ochrony Pogranicza jako
inżynier budownictwa przy budowie systemu schronów na wschodniej granicy
Polski. Skończył, co miał skończyć, wrócił do domu do Sarn na Wołyniu i właśnie
miał jechać na urlop z żoną i córeczką, kiedy dostał wezwanie do wojska. Jako
porucznik rezerwy został przydzielony do 27. Pułku Piechoty we Włodzimierzu
Wołyńskim. Stawił się tam, a potem razem z całym pułkiem trafił do Torunia,
bowiem jego jednostka weszła w skład formowanej właśnie Armii „Pomorze”, która miała
bronić tzw. korytarza pomorskiego przed niemiecką agresją. Sławiński został
oficerem łącznikowym w Armii „Pomorze”. Było takich oficerów aż siedmiu. Tylko
dwóch z nich przeżyło kampanię wrześniową. Jednym z nich był właśnie Sławiński.
Swoją
pracę dla wojska rozpoczął 28 sierpnia 1939 roku, tuż przed wybuchem wojny.
Dostał w Toruniu samochód, szofera i podoficera żandarmerii do ochrony. Jego
zadaniem było przewożenie rozkazów i meldunków oraz zdawanie raportów o tym, co
widział w drodze. Pod koniec sierpnia 1939 roku jeździł wzdłuż Wisły aż po
Grudziądz, a także w okolice Chojnic, Tucholi i Koronowa, gdzie stacjonowały
wojska polskie.
Wybuch wojny zastał go w Toruniu. Po jej wybuchu nadal jeździł
tam, gdzie potrzeba, stając się świadkiem tragicznych wydarzeń polskiego
września, przeżył bombardowania polskich uchodźców na drogach przez niemieckie
lotnictwo, widział rozbite tabory wojskowe oraz drogi zasłane trupami ludzi i
koni. Wysyłano go w drogę, kiedy już mosty na Wiśle zostały zniszczone. Raz
przepłynął Wisłę łódką i wrócił na drugi brzeg wpław, bo łódka, która miała na
niego czekać, zniknęła wraz z przewoźnikiem. Bardzo interesująca dla mnie była
relacja Sławińskiego o ataku niemieckich dywersantów w Bydgoszczy, którzy
ostrzeliwali polskie wojsko wycofujące się ulicą Gdańską z wieży ewangelickiego
kościoła (na dzisiejszym Placu Wolności). Sławiński omal sam nie stał się
ofiarą tego ostrzału. W czasie jego trwania schronił się z samochodem w bramie
przy ulicy Pomorskiej. Potem na prośbę jakiegoś policjanta zmusił żołnierzy, by
pogonili tych dywersantów z kościoła.
Po
paru dniach wojsko polskie w Toruniu wycofało się z prawego brzegu Wisły (Toruń
Mokre) i przeprowadziło do starego fortu Kniaziewicza w Toruniu-Podgórzu. Po
paru dniach Polacy wysadzili most na Wiśle w Toruniu i zaczęli wycofywać się na
Warszawę. Sławiński jeździł teraz w górę rzeki, w okolice Włocławka, Płocka,
Gostynina i jeszcze dalej. Potem brał udział w Bitwie nad Bzurą, gdzie dwie
połączone polskie armie „Pomorze” i „Poznań” starły się z niemieckim najeźdźcą,
chcąc przebić się do Warszawy. Miał niesamowite szczęście, bowiem mimo ran i
dostania się do niemieckiej niewoli, udało mu się dotrzeć szczęśliwie do domu
swojej matki w stolicy.
Relacja
Sławińskiego pisana jest żywym, barwnym stylem reportażowym. Czyta się to
bardzo dobrze, choć z początku trudno było mi rozgryźć, co oznaczają używane
przez autora skróty wojskowe i odnaleźć się w gąszczu nazwisk różnych dowódców i oficerów. Podczas lektury
korzystałam z pomocy Wikipedii i starałam się poznać jak najwięcej szczegółów z
okresu kampanii wrześniowej. Książka ta miała w PRL-u dwa wydania i była
podobno bestsellerem czytelniczym. A ja wygrzebałam ją z czeluści mojej
biblioteki miejskiej. Naprawdę warto było!
Sławiński
Stanisław, „Od Borów Tucholskich do Kampinosu”, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza,
Warszawa 1972
Ten początek posta zabrzmiał intrygująco!!!!! Aż mnie ciekawość zżera, co to za życie pozablogowe ;)
OdpowiedzUsuńMiało być intrygująco! :)))
UsuńPo prostu - rożne rzeczy mnie pochłaniały i to w dużych ilościach. Inne rzeczy niż blog, całkiem inne emocje. Ale już się uspokoiłam i wracam na właściwe tory. Znowu czytam i piszę, czytam i piszę i tak dalej...
Po co się zaraz uspokajać, skoro to jest ekscytujące.... Życie jest krótkie.... Ale ż mnie Pani zaciekawiła.
Usuń