Któż
w latach 1980. nie oglądał „Ptaków ciernistych krzewów”? Kiedy pokazywano
australijski serial o zakazanej miłości pięknego księdza i dziewczyny z wielkiej
farmy owczej – ulice w całej Polsce pustoszały tak samo, jak działo się w
przypadku brazylijskiego serialu „Isaura”.
„Ptakom
ciernistych krzewów” potężną reklamę robili jeszcze księża katoliccy , którzy
podobno z ambony rzucali na ten serial anatemy i zakazywali wręcz jego
oglądania. Sama wprawdzie nie słyszałam takiego zakazu z ust księdza, ale to
może dlatego, że w tamtym czasie byłam trochę na bakier z KK i na msze
uczęszczałam bardzo rzadko. Ale znajomi słyszeli i mówili, że „nasz proboszcz
nie kazał tego oglądać”. A sam pewnie oglądał, bo skąd by wiedział, o czym to?
Co
tu dużo mówić! Serial był świetny! Oglądało się go z przyjemnością, nie tylko z
powodu wątku miłosnego, choć ten był przecież najważniejszy.
Ale
poza tym, było to coś, co lubią widzowie na całym świecie. Wielka, panoramiczna
saga rodzinna, krwiste postaci, piękne plenery w egzotycznych, australijskich
okolicznościach przyrody i kapitalne aktorstwo. Czegóż chcieć więcej? Niektórzy
wprawdzie narzekali, że ksiądz Ralph de Bricassart jest trochę pedrylowaty, że
co ta Meggie w nim widziała, skoro miała przecież takiego przystojnego i
seksownego męża… To był czas, kiedy nie dochodziły do nas plotki ze świata
filmowego, nie było żadnych kolorowych pisemek o aktorach, więc nikt chyba w
Polsce nie wiedział, że aktor grający księdza jest homoseksualistą. Ale to
chyba było widać i baby wyczuły ten brak prawdziwej męskiej energii. Prawdziwe kobiety nie lubią homoseksualistów!
Mnie
też bardziej od pedrylowatego księżulka podobał się przystojny aktor grający
męża Meggie, z którym zresztą Meggie, to znaczy grająca ją aktorka miała romans
w trakcie kręcenia filmu, potem wyszła za niego za mąż i urodziła mu troje
dzieci. Ale tego dowiedziałam się wczoraj z YT, kiedy już skończyłam czytać
książkę i szukałam sensacji.
Powieść
Colleen McCullough wyszła w latach 1970. i od razu stała się międzynarodowym
bestsellerem literackim. Wikipedia podaje, że na całym świecie sprzedano ponad
33 miliony egzemplarzy tej książki. Z tego, co wyszukałam w sieci wynika, że
ten tekst ma zabarwienie autobiograficzne. Np. brat autorki utonął w morzu u
brzegu Krety w takich samych okolicznościach jak jeden z bohaterów książki. Ona
sama zresztą pochodziła z Australii i dobrze znała świat hodowców owiec i
wielkich plantacji, który opisała w tej powieści. Jej matka, podobnie jak matka
Meggie, miała też maoryskie korzenie. I tak dalej…
Jakoś
tak po obejrzeniu serialu nie miałam ochoty na poznanie literackiego
pierwowzoru, choć wiedziałam, że ta powieść została przetłumaczona na polski i
ukazała się u nas chyba dwadzieścia lat temu. Ale jakoś tak mnie ostatnio
naszło na czytanie sag rodzinnych. „Ptaki ciernistych krzewów” były na mojej
liście sagowej, więc znalazłam je niedawno w moim ulubionym antykwariacie WAW
(polecam kupowanie czytadeł w antykwariatch! Zapłaciłam za tą książkę tylko 19
złotych, a nowe wydanie jest w Empiku za ponad 30 złotych.) i zamówiłam
ostatnio jak zamawiałam sobie czytadła na zimę (bo skręciłam nogę w kolanie i
nie mogę tak często chodzić do biblioteki, jak bym chciała.)
Szczerze
mówiąc, nie oczekiwałam wiele od tej powieści. Sądziłam, że to badziewie
literackie. Będzie romans o miłości księdza i tak dalej… Ale, cóż? Czy
trzydzieści (a może więcej?) milionów czytelników na całym świecie może się mylić? No
nie może! Wbrew temu, czego się spodziewałam, powieść okazała się znakomita! Wielką
jej zaletą jest to, że „trzyma” czytelnika od początku do końca. Wprost oderwać
się od niej nie można! Przeczytałam ją z prawdziwą przyjemnością, choć bez
napięcia nerwowego, bo przecież wiedziałam, jak to wszystko się skończy.
Odkładam
tę książkę do mojej specjalnej szafki, w której trzymam czytadła wszechczasów.
Myślę, że będę do niej wracać! Zamierzam też zainteresować się w ogóle
pisarstwem Colleen McCoullogh. Niedawno zmarła pisarka pozostawiła spory
dorobek literacki i (będą plotki) sporą fortunę, w tym rezydencję na małej wyspie
w pobliżu Australii. Jak wyczytałam w anglojęzycznej prasie, o tę rezydencję
toczy się obecnie spór prawny pomiędzy mężem pisarki a jakimś uniwersytetem.
Zarówno wdowiec, jak i uczelnia uważają, że są spadkobiercami tej posiadłości.
Sprawa jest rozwojowa i też nadaje się na serial odcinkowy.
Przeżyjmy
to jeszcze raz:
McCullough
Colleen, „Ptaki ciernistych krzewów”, tłum. Małgorzata Grabowska i Iwona Zych,
wyd. Świat Książki, Warszawa 2001
Kiedy sięgałam po "Ptaki ciernistych krzewów" też obawiałam się, że będzie to badziewne romansidło. A dostałam pasjonującą sagę rodzinną! To było cudowne zaskoczenie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie!
No, właśnie, nieraz bywają takie niespodzianki literackie! Chociaż rzadko!
UsuńJuż zajrzałam do Ciebie, fajny blog, będę wpadać!
Film był dobry ale książka jednak jest lepsza wg mnie.Też z półki moje ukochane :)
OdpowiedzUsuńKsiążka jest jednak nieco inna niż serial. Może więcej w niej sagi rodzinnej niż romansu? A ja akurat lubię sagi i sporo ich czytam.
Usuń