Translate

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Piotr Zychowicz, „Sowieci. Opowieści niepoprawne politycznie II”, czyli wojowniczy jamnik w akcji



„Sowieci” to kolejna MOCNA książka Piotra Zychowicza, którą przeczytałam prawie jednym tchem („prawie” z uwagi na świąteczną atmosferę i ogólny brak czasu na lektury). Boże, jak to się czytało! Zarwałam parę nocy!

Ale do rzeczy… 

Pozycja ta podzielona jest na kilka części: pierwsza i najważniejsza to wywiady z badaczami sowieckiej tematyki (są to głównie historycy, ale nie tylko). Dalej są rozdziały poświęcone ludziom czynnie walczącym z Sowietami, tajnym akcjom radzieckich służb specjalnych, warunkom działania państwa sowieckiego i Polakom wobec tegoż państwa. 

W pierwszej części czytamy m. in. o tym, jak Ochrana obaliła carat, czy była szansa zniszczenia bolszewizmu w zarodku, jak funkcjonowała „wyspa kanibali” na Syberii, jak ludzie radzieccy musieli donosić jeden na drugiego, na czym polegał Wielki Głód, jak przebiegała czystka polityczna w KPP, jaka była sytuacja dzieci w Sowietach i jaką rolę odgrywała Moskwa w wojnie domowej w Hiszpanii. Inne poruszane problemy to kwestia przesłuchiwania generała Władysława Andersa na Łubiance (przeszedł czy nie przeszedł na stronę wroga?), ludożerstwo w okresie blokady Leningradu, straszliwa wyspa-łagier w dawnej Jugosławii, kto zabił amerykańskiego generała Pattona i jak KGB obaliła komunizm. 

Wśród „wywiadowanych” przez Zychowicza są m. in.: Simon Sebag Montefiore, Nikołaj Iwanow, Anne Aplplebaum (jako autorka książki o Związku Radzieckim, nie jako żona Radka Sikorskiego), Paweł Wieczorkiewicz, Wiktor Suworow, Anna Reid, Krzysztof Jasiewicz, Mark Sołonin, Jan Ciechanowski, Oleg Zakirow i Władymir Bukowski. 

Właściwie wszystkie te wywiady zawierają bardzo wstrząsające treści. Nie można wobec nich pozostać obojętnym. Najbardziej poruszające były dla mnie kwestie związane z ludożerstwem, zarówno w oblężonym Lenigradzie, jak i wśród więźniów gułagów. A także sprawy dotyczące Polski. Profesor Jasiewicz udzielil wyczerpujących informacji na temat obławy augustowskiej przeprowadzonej przez NKWD latem 1945 roku. Według niego, był to „mały Katyń”. W czasie tej akcji mogło zginąć około 1400 Polaków. Problemem jest tylko, gdzie są pochowani ci ludzie. Jest to do dzisiaj nierozwikłana zagadka. Jasiewicz stawia na Rominty Wielkie (dzisiaj Krasnolesie – Краснолесье) położone w Obwodzie Kaliningradzkim. Dawniej to były Prusy Wschodnie, teren ten po wojnie stał się własnością radziecką. Sprawa jest bardzo trudna do zbadania dla strony polskiej, bo władze Rosji nie udzielają na ten temat żadnych informacji. Dla nich w ogóle nie ma tematu! Niemożliwe jest także prowadzenie jakichkolwiek badań archeologicznych w otaczającej Krasnolesie Puszczy Rominckiej. Profesor Jasiewicz liczy jednak na zdjęcia lotnicze, które w 1945 roku robili z powietrza Amerykanie. Może uda się tam coś wypatrzeć? 

Wstrząsnęła mną także informacja, jakiej udzielił Zychowiczowi profesor Jan Ciechanowski. Otóż, polskie władze emigracyjne zaraz po skończeniu II wojny światowej planowały III wojnę. Tym razem miała to być kampania odwrócona. Alianci mieli teraz uderzyć na Związek Radziecki. Razem z nimi mieli walczyć Polacy i Niemcy! Wyobrażacie sobie? Polscy żołnierze u boku Wehrmachtu i Legiony SS idą wspólnie na Moskwę? Takie były plany po wojnie, zupełnie poważne plany. Na szczęście do tego nie doszło! Oburzające jest to, co przebywający na emigracji polscy oficjele chcieli zgotować Polakom, wykrwawionym już jedną wojną. Nie dość im było jednej hekatomby (powstania warszawskiego) i zniszczenia stolicy Polski? Na szczęście, do tej III wojny światowej nie doszło. Wrrr, zdenerwowałam się! 

Bardzo interesujące są także opowieści Zychowicza o całkowicie dzisiaj zapomnianych bohaterach pierwszych walk z bolszewikami. Poruszająca jest historia Feliksa Jaworskiego, o którym zresztą czytałam w „Pożodze” Zofii Kossak-Szczuckiej i wspomnieniach Tadeusza Hołówki. Jaworski był polskim szlachcicem z Podola, swój majątek już utracił przez bolszewików, ale przez jakiś czas walczył o utrzymanie w polskich rękach innych posiadłości na Wołyniu. Stał na czele sporego, ochotniczego oddziału kresowych zabijaków, ziemiańskich synów, którzy tak jak on, nie mieli już nic do stracenia. Mogli jednak własną piersią ochraniać polskie dwory na kresach wschodnich. Ich główą bazą wojskową były Antoniny hrabiego Józefa Potockiego. Wielu Polaków zawdzięczało Jaworskiemu życie. Zofia Kossak-Szczucka pisała o Jaworskim w samych superlatywach, podkreślając jego szalone bohaterstwo, odwagę i niezwykłe szczęście w bojach:

„Jaworski ze strugami skrzepłej krwi na twarzy wyglądał jak upiór. Był draśnięty przez kule piętnaście razy. Granatowy huzarski kożuszek był porwany na plecach raz koło razu. Jedno ucho miał przestrzelone pięć razy. Zwisało we frędzlach jak u wojowniczego jamnika.”

Tu dygresja: wiecie, co to w ogóle znaczy wojowniczy jamnik? Tylko ten, kto miał jamnika, zdaje sobie sprawę, jak bardzo ten mały piesek potrafi być uparty i odważny. Jamnik to pies myśliwski, a nie kanapowy. Dlatego też jest bardzo bojowy i szczeka tylko na psy większe od siebie. A kiedy wywęszy w lesie lisa, to rzuca się do nory i kopie, kopie, kopie tak długo, aż się dokopie i stoczy z lisem bitwę. Zwykle zwycięską. Porówanie wojownika do jamnika to zaszczyt! 

Tak więc, według Zofii Kossak Jaworski był takim właśnie wojowniczym jamnikiem. A ja mam wrażenie, że naturę wojowniczego jamnika posiada również autor tej książki, który nie bacząc na opinię innych od paru lat idzie jak burza, lansując własną wizję historii rodem z pism Józefa Mackiewicza. I że „tylko prawda jest ciekawa”! I do krwi, do krwi ostatniej…

 Nie zawsze się zgadzam z panem Zychowiczem, bo dla mnie największym wrogiem Polski nie są Sowieci, ale niemcy (właśnie tak, niemcy z małej litery, tak jak pisano w Polsce po wojnie). I byłam kilka lat temu mocno obrażona na Zychowicza po lekturze jakiejś jego książki, w której proponował, by w 1939 roku Polska ustąpiła niemcom i oddała im korytarz. A w życiu! Ale potem mi to moje obrażenie przeszło i teraz bardzo lubię czytać Zychowicza. Cenię jego wojowniczy temperament i jamniczą naturę. Ciągnie swój do swego, ja też jestem trochę wojowniczy jamnik z natury. Zwykle ujadam na większe psy :))) 

Wracając do Jaworskiego… Po okresie niebywałej popularności i wojennego szczęścia w potyczkach z bolszewikami, dalsze jego losy były wręcz tragiczne. Warto jest poznać i przypomnieć jego skomplikowaną biografię, która jest wręcz wymarzonym tematem jakiegoś przygodowego filmu lub serialu. Bo Jaworski to był nie tylko wojowniczy jamnik, ale także prawdziwy kresowy Kmicic! Jeden z ostatnich polskich Kmiciców! Zasługuje przynajmniej na swój pomnik lub chociaż ulicę w Polsce. Bardzo się cieszę, że Zychowicz przypomniał tę postać. Sama coś tam o nim kiedyś pisałam na jakimś forum historycznym, ale kto czyta te fora… Do tej pory Jaworski był znany w kręgu pasjonatów historii. Mam nadzieję, że dzięki książce Zychowicza postać Feliksa Jaworskiego z Cyganówki na Podolu wejdzie do grona polskich bohaterów. 

Kto chce wiedzieć, jak wyglądał Jaworski, to niech tu kliknie:

Druga wspaniała postać, o której czytamy w tej książce, to Stanisław Bułak-Bałachowicz, prawdziwy bicz boży na bolszewików! Niezwykle barwny człowiek, bohater „Lewej wolnej” Józefa Mackiewicza. Także człowiek niezwykle odważny i bitny, zasługujący na pamięć Polaków. Nie będę skromna – też o nim pisałam, nawet na tym właśnie blogu, jako o „zapomnianym Kmicicu XX wieku”, którego w Bydgoszczy chciano uhonorować, nadając jego imię jakiejś uliczce na Wyżynach, ale sprzeciwiła się temu redakcja lokalnej „Gazety Wyborczej”. 

Z ogromną przyjemnością przeczytałam tę książkę Zychowicza. Nie przeszkadzało mi, że niektóre teksty (większość wywiadów) znałam już wcześniej, bo były drukowane w „Do Rzeczy”, „Do Rzeczy Historii” czy „Uważam Rze Historii”.  Pamiętam, że czasem wycinałam te wywiady i kładłam do teczki, ale zwykle jest tak, że do takich teczek rzadko się zagląda, więc dobrze, że zostały wydane w postaci książkowej. 

Jak wspomniałam, nie zawsze się zgadzam z Zychowiczem. Punkt widzenia zależy zwykle od punktu siedzenia. Sytuacja jest taka, że rodzina Zychowicza wywodzi się z Litwy. A ludzie stamtąd dostali w dupę najpierw od Ruskich (zabór rosyjski był bardziej uciążliwy na kresach niż w Polsce centralnej), a potem od Sowietów. Tak więc, być może właśnie stąd, z tej rodzinnej pamięci, bierze się ta obsesyjna wręcz nienawiść Zychowicza do Sowietów, których uważa za najgorsze zło na świecie (pisze, że Stalin gorszy od Hitlera i tak dalej), a także pewna, mało maskowana, rusofobia ogólna Zychowicza. 

A ja nie odczuwam wcale nienawiści do Sowietów. Ani do Ruskich. Niby dlaczego miałabym odczuwać? 

Moje korzenie są całkiem inne. Moja rodzina mieszkała od pokoleń w Polsce centralnej, przodkowie byli poddanymi carskimi, nawet walczyli z Japończykami na sopkach Mandżurii w wojnie rosyjsko-japońskiej w 1905 roku w wojsku carskim. Mama wspomina, jak jeden z wujków opowiadał jak Japońce wyskakiwali zza tych górek z taaaaakimi nożami! Ciężko było w tej Mandżurii.. A poza tym, zero negatywnych wspomnień o Rosji! Nigdy nie słyszałam w domu złego słowa na Ruskich, ani też na „Sowietów”. Ba, u mnie w domu nie używało się nawet słowa Sowieci. 

Najgorszym wrogiem byli dla nas niemcy. Mogę powiedzieć, że organiczną nienawiść do niemców wyssałam z mlekiem matki. Bo moja rodzina dostała w dupę od niemców właśnie! No i to właśnie mnie różni z autorem tej książki. Dlatego pewne jego tezy brzmi dla mnie obco, a nawet oburzająco. Ale poza tym, Zychowicz pisze kapitalnie, dobrze zadaje pytania i wyciąga z rozmówców to, co najciekawsze. Natomiast w tekstach własnych wyraźnie skręca w kierunku beletryski i czasem po prostu leci Sienkiewiczem. Albo Ludlamem, czy też innym autorem powieści sensacyjnych. W każdym razie – czyta się to znakomicie! Nawet jeśli miejscami przypomina powieść. A może właśnie dlatego.    

Zychowicz Piotr, „Sowieci. Opowieści niepoprawne politycznie II”, wyd. Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2016


11 komentarzy:

  1. W tamtym roku byłem na spotkaniu autorskim z Zychowiczem, a w tym przeczytałem jedną jego książkę ("Pakt Piłsudski-Lenin"). Nie przypadł mi do gustu. Jestem krytycznie nastawiony do niego, ale to materiał na dłuższą wypowiedź;) Krótko powiem, że on nie pisze z pozycji historyka, ale publicysty, na swoje kontrowersyjne tezy nie ma wystarczającego poparcia w źródłach, mądrzy się z perspektywy czasu i traktuje historię jak logiczną układankę, a człowiek który ją tworzy jest nieprzewidywalny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jeśli chodzi o pismo "Do Rzeczy Historię", której Zychowicz jest redaktorem naczelnym. Jak oceniasz?
      Faktem jest, że on pisze z pozycji publicysty. Troche mi brakuje w jego książkach bibliografii i przypisów.
      Normalnie nie lubię przypisów, bo zwykle rozbijają tok opowieści, ale czasem, przy cytowaniu rzadkich źródeł - to by sie przydały.
      A poza tym, mam poważne podejrzenie, że Żychowicz nie zna języka rosyjskiego. A jak można pisać tak szczegółowo o Sowietach bez znajomości języka? Wszystkie źródła, z których korzysta są zachodnie. Gadał tylko z dwoma czy trzema Rosjanami, ale są to Rosjanie opozycyjni (Suworow, SOłonin i jakiś profesor rosyjski, który mieszka w Polsce i pluje w mediach na Putina).
      Ale poza tym, ja go lubię. Zychowicza znaczy ;) Podoba mi się ta jego emocjonalność w pisaniu. Lubię to u ludzi w ogóle.

      Usuń
    2. "Do Rzeczy Historia" nie znam. Nie czytuję magazynów historycznych działających przy tygodnikach społeczno-politycznych. Wszystkie, niezależnie od poziomu, mają jeden wspólny element - skupiają się na historii XX wieku. Artykuły na temat innych epok są w mniejszości, a te mnie najbardziej interesują. Choć oczywiście rozumiem dlaczego tak jest. Większość czytelników woli zapewne poczytać o historii najnowszej.

      Co do jego stylu to mi też się czyta go bardzo dobrze. Inna sprawa, że jedną z ważniejszych motywacji Zychowicza jest liczba sprzedanych egzemplarzy:) Kolega przy podpisywaniu książki zapytał go, dlaczego nie napisze książki o przedwojennych konserwatystach (Zychowicz inspiruje się nimi przecież i często powołuje się na nich). Odpowiedział, że to ciekawy temat, ale kto to kupi ;)

      Nie jest oczywiście tak, że nie zgadzam się ze wszystkimi jego tezami. Czasami trudno nie przyznać mu racji. Tylko że nie mam za bardzo do niego zaufania. Nawet jeśli z czymś się zgadzam to i tak mam takie poczucie, że powinienem sprawdzić to w innej, bardziej rzetelnej książce.

      Też nie lubię suchego, naukowego języka. Niestety dla niektórych zawodowych historyków to jest wzór, w który chcą wszystkich wtłoczyć.

      Usuń
    3. Ale no coś Ty!!! "Do Rzeczy Historia" to świetne pismo, naprawdę, sprawdź choć raz, bardzo proszę! Nie będziesz żałował!!!
      Choć tak, masz rację, w tym pismie także raczej są artykuły dotyczące XX wieku. Tematy starsze są rzadko, a i tak jak są, to nie wiem, czy ktoś czyta takie teksty. Ja zawsze pomijam :)))
      Szukam białych plam i niewyjaśnionych tematów łączących się ze współczesnością.
      Liczba sprzedanych egzemplarzy jest oczywiście bardzo ważna dla dziennikarza piszącego o tematyce historycznej. On musi pisać tak, by go czytano. Co innego historyk naukowiec, który dostaje granty finansowe, ten może sobie pozwolić na pisanie trudne i naukowe.
      Zresztą, teraz jest taka sytuacja, że historycy po mału robią się zbędni, tak jak dziennikarze. Jak ja mam w sieci dostęp do wszystkich źródeł, dokumentów i pamiętników z cyfrowych bibliotek, to na co mi ten historyk właściwie? :)))
      Ja teraz piszę, właściwie już kończę książkę o zjawiskach paranormalnych na przestrzeni paru wieków i w ogóle nie korzystam z prac historycznych, tylko z pamiętników i wspomnień. Wystarczy mi!

      Usuń
    4. Granty naukowe dostaje mało który. Większość wydaje swoje prace w nakładzie kilkuset egzemplarzy, a 95% czytelników to inni naukowcy i studenci zmuszeni do lektury danej książki:)
      Dostęp do źródeł rzeczywiście jest coraz lepszy (chociaż bardzo daleko nam do naszych sąsiadów zza Odry), ale żeby je właściwie odczytać potrzebna jest ogromna wiedza i erudycja. Mogę wziąć surowy tekst np. Kroniki Kadłubka, ale co z tego? Nie znam wszystkich antycznych dzieł literackich, które znał Kadłubek. Gdy edytor źródła zaznaczy odniesienie do danego utworu to moja interpretacja znacząco zmienia się. Można wyspecjalizować się w jednym zagadnieniu (bo czy w całej epoce to już mam wątpliwości), ale jeśli chce się poznać inny wycinek historii to praca pokoleń historyków jest już niezbędna. Wreszcie dochodzi czas. Nie można każdego zagadnienia badać samemu, bo życia człowiekowi nie wystarczy:)

      Zamierzać wydać tę książkę? Chętnie przeczytałbym ją :)

      Usuń
    5. Nie, no do Kadłubka się sięgam :))) Raczej do pamiętnikarzy z XX, XIX, czasem też XVIII wieku.
      I zamierzam wydać! Jak najbardziej!

      Usuń
    6. To może w przyszłym roku spotkamy się na spotkaniu autorskim? :)

      Usuń
  2. Pani miłość do Rosji jest znana blogom... Ja myślałam, że ma Pani rosyjskie korzenie, a tu centralna Polska! Taka miłość na odległość.... Platoniczna, chciałoby się rzec....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadnych rosyjskich korzeni! Najmniejszego korzonka nawet nie mam rosyjskiego :))) Moja fascynacja Rosją jest zupełnie, ale to absolutnie zupełnie platoniczna.
      A korzenie są trochę wschodnie, ale nie rosyjskie, co najwyżej tatarskie. Azję mam wypisaną na twarzy :))) Zdaje się, że jedna babcia moja pochodziła z polskich Tatarów.

      Usuń
    2. Tatarzy chyba nie mieli powodów, żeby kochać Rosjan...

      Miałam koleżankę z 'tatarskością' wypisaną na twarzy...
      Z Warmii była.

      Usuń