Translate

niedziela, 17 stycznia 2021

Nr 2/2021 Andrew Tarnowski, „Rdzawe szable, blade kości…”

No i kolejna znakomita książka, z którą witam nowy rok 2021 (oby był lepszy niż poprzedni!). Przeczytana błyskawicznie i z ogromną przyjemnością, choć nie wszystko do końca mi się w niej podobało. Ale o tym potem!

Brytyjski dziennikarz Andrew Tarnowski, potomek szacownego galicyjskiego rodu hrabiów Tarnowskich, już się pojawił u mnie na blogu jako autor książki „Ostatni mazur”, która musi być chyba poszukiwana, skoro w antykwariatach osiąga właśnie cenę ponad 100 złotych (możecie sobie znaleźć w etykietach na dole hasło „Tarnowski Andrew” i tak dojdziecie do tamtej recenzji). Opisał w niej skandaliczną historię własnej rodziny, zwłaszcza rodziców (hrabia Stanisław Tarnowski i Zofia Jaxa-Chamiec) za co został wyklęty przez członków familii Tarnowskich. Może nie przez wszystkich, bo kontakty z nim utrzymywał kuzyn Jaś Tarnowski, który też jest jednym z bohaterów książki, o której chcę tu pisać.

Andrew Tarnowski w latach 80. był korespondentem zagranicznych mediów w PRL-u. Mieszkał tutaj z drugą żoną Wafą (rodem z Libanu, dziennikarka i pisarka, autorka książek dla dzieci opartych na ludowych baśniach arabskich) oraz dwójką dzieci. Tarnowscy właśnie wtedy poznali Mazury, gdzie zaprosili ich na wakacje warszawscy znajomi. Andrew już wtedy zaczął marzyć o kupnie kawałka ziemi w tamtym rejonie. Chodził wokół tematu wiele lat, dopiero w 2000 roku udało mu się zrealizować swoje plany. Od starego mężczyzny, który już nie radził sobie z życiem na wsi, kupił wtedy siedlisko z domem i kawałkiem ziemi we wsi Drwęck w okolicy Olsztynka. Z czasem współwłaścicielem domu stał się jego kuzyn Jaś Tarnowski, reemigrant z Kanady. Posiadłość w Drwęcku miała być ich wspólnym domem wakacyjnym.

„Rdzawe szable, blade kości…” to reportaż opisujący kilkanaście lat pomieszkiwania w Drwęcku Tarnowskich, ich krewnych i przyjaciół. Andrew podgląda i recenzuje w niej swoich sąsiadów, Polaków z pierwszego i drugiego pokolenia osadników, którzy przyszli na Ziemie Odzyskane. Sięga także do przeszłości wcześniejszej, poniemieckiej, sprzed 1945 roku, bo jej ślady są w Drwęcku wciąż obecne. Bo w okolicy spotyka się jeszcze ludzi, którzy żyli tam wcześniej, przed Polakami, w samej wsi i w jej sąsiedztwie pełno jest także starych, zaniedbanych poniemieckich cmentarzy (cywilnych i wojskowych), które wyraźnie fascynują autora tej książki. Jest to bowiem teren położony w ciekawej historycznie okolicy, w sąsiedztwie pola bitwy pod Grunwaldem i pod Tannenbergiem. Autor bardzo wnikliwie, jak rasowy dziennikarz, zagłębia się w przeszłość Mazur i mazurskiej ludności.

Nie wiem, czy znana mu była słynna reporterska książka Melchiora Wańkowicza „Na tropach Smętka”, w której opisał swoją wędrówkę po Mazurach w latach 30. Ale wiele problemów jest tu podobnie ukazanych, zwłaszcza trudne położenie Mazurów zawieszonych świadomościowo i narodowościowo gdzieś pomiędzy Niemcami i Polską. Opisanie tej sprawy dobrze wyszło także Tarnowskiemu. Tak samo jak pokazanie kwestii polskich osadników na Ziemiach Odzyskanych i ich stosunku do poniemieckiego dziedzictwa materialnego. Tarnowski próbował m. in. zrozumieć, wyjaśnić i rozwikłać kwestię, dlaczego Polacy nie szanowali niemieckich cmentarzy i niszczyli je. To jest zapewne trudny problem. 

Czytałam to z wielkim zainteresowaniem, bowiem, sama będąc potomkiem polskich osadników na Ziemiach Odzyskanych, bywałam na Żuławach u rodziny w poniemieckich domach i radośnie bawiłam się na poniemieckich cmentarzach, jak wszystkie dzieci wiejskie w okolicy. Bo to było tak, że dla Polaków cmentarz ogólnie jest sferą sacrum, ale z tego sacrum zwyczajowo wyjęte były cmentarze poniemieckie. To chyba taka zemsta za II wojnę światową? I nikt przeciwko temu nie protestował. Dzieci się tam bawiły, dorośli wypasali świnie i palowali cielaki na skraju takich cmentarzy, nocami przyjeżdżali kamieniarze z głębi kraju i po cichu wywozili eleganckie kamienne nagrobki, by je przerobić i sprzedać. Było to zupełnie normalne. Nikt się temu nie dziwił. No i ten właśnie temat ciekawie zgłębił Andrew Tarnowski.

A co mi się nie spodobało?

Książka ta należy do modnego od pewnego czasu nurtu eskapistycznego w literaturze światowej. Polega on na pisaniu książek przez przedstawicieli bogatych społeczeństw zachodnich, którzy uciekają od cywilizacji i osiedlają się w innych, zwykle spokojniejszych, ale i biedniejszych krajach. Kupują tam domy, remontują je i żyją jak w raju dzięki temu, że mają o wiele więcej pieniędzy niż otaczający ich sąsiedzi, którzy – za drobną opłatą – służą im jako siła robocza do wszelkich czarnych robót.

Ja wiem, że tak można. Bo niby czemu nie? Ale! Mnie to pachnie bardzo mocno jakimś takim kolonialnym podejściem przybyszów do lokalsów i ekonomicznym wykorzystaniem ludzi w trudnej sytuacji materialnej. Bez wątpienia Andrew Tarnowski i jego żona, którzy na co dzień mieszkali w bogatym Dubaju i tam pracowali w mediach, dobrze zapewne zarabiając, mogli sobie pozwolić na to, aby na mazurskiej prowincji zgrywać latem dziedziców wobec biednych mieszkańców Drwęcka, z których większość żyła na zasiłku z pomocy społecznej, a w sklepie kupowała jedzenie na kredyt. No, ale kto bogatemu zabroni? Teraz zresztą, także sytuacja materialna Polaków poprawiła się znacznie, więc nie jest wykluczone, że jakiś obrotny, zamożny Polak pojedzie sobie do krajów dawniej zwanych Trzecim Światem, tam kupi dom i będzie traktował lokalsów jak pół-darmową służbę… Tak to działa mniej więcej.

Trochę się może czepiam, ale poza tym książka Tarnowskiego jest naprawdę dobra i warto ją czytać, zwłaszcza, jeśli kogoś interesują sprawy Ziem Odzyskanych w ogólności, a ziemi mazurskiej w szczególności.

Tarnowski Andrew, „Rdzawe szable, blade kości…”, tłum. Jarosław Skowroński, Warszawa 2010


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz