Translate

niedziela, 15 marca 2020

Epidemia – stan prawie wyjątkowy w Polsce i moje zakupy przed końcem świata



No to mamy prawie stan wojenny! Wróć, stan wyjątkowy, choć nie do końca. 

W piątek, 13 marca, wieczorem, dowiedziałam się, że rząd ogłosił stan zagrożenia epidemicznego na obszarze Rzeczpospolitej Polskiej. Cóż za skojarzenia od razu! Niedziela, 13 grudnia 1981 roku, generał Jaruzelski w telewizji… 

Sytuacja wygląda podobnie jak wtedy, a nawet jeszcze gorzej. Zamknięte jest właściwie wszystko, z wyjątkiem sklepów spożywczych. Zamknięto granice kraju, szkoły, przedszkola i żłobki, biblioteki, kina, teatry, baseny, restauracje (wszystko tylko na wynos), sanatoria i biblioteki, są odwołane koncerty i zawody sportowe, nie działają centra handlowe (z wyjątkiem pralni i drogerii). Zakazane są większe zgromadzenia (powyżej 50 osób), dotyczy to nawet mszy świętych w kościołach! 

No, tego to nawet Jaruzelski nie wymyślił! Brakuje tylko wojska i koksowników na ulicach! Ale i to może być, bo od jutra zaczynają się w Polsce wielkie manewry wojskowe Defender 2020, w czasie których znajdzie się w Polsce cała masa amerykańskich żołnierzy. To co, oni nie boją się wirusa? Będą nas pilnować, abyśmy grzecznie siedzieli w domach przez parę tygodni? Na razie rząd nas PROSI, byśmy zostali w domu, ale od jutra mogą przecież zacząć do nas strzelać, jak w Chinach czy Korei Północnej. Tego się obawiam najbardziej. Nasza wolność osobista została drastycznie ograniczona! Na jak długo? Tego nikt nie wie. Tamten stan wojenny trwał przecież kilkanaście miesięcy! A teraz co będzie? 

- Jak usłyszałam wczoraj tego Dudę, to od razu przypomniał mi się tamten dzień i Jaruzel w telewizorze – mówi pani Ela, znajoma fryzjerka, która ma takie same niepokojące skojarzenia ze stanem wojennym w PRL-u jak ja. Jest trochę młodsza ode mnie, mamy podobne doświadczenia pokoleniowe.
Znamy się od lat, moja mama od lat chodzi do niej na strzyżenie włosów, a i ja czasami też tam bywam. Spotykam panią Elę w sobotę, 14 marca, jakoś tak po 12.00 w południe na ulicy Kościuszki w Malborku, kiedy stoi pod swoim zamkniętym zakładem i czeka na koleżankę, z którą umówiła się na pogaduszki przy kawie.
- A co pani dzisiaj tak szybko wyszła z zakładu? – pytam.
- Zamknęliśmy wcześniej, bo i tak nie było klientów. A od poniedziałku w ogóle nie pracujemy, aż do odwołania. Wszystkie zakłady fryzjerskie i kosmetyczne są zamknięte, bo my mamy bezpośredni kontakt z klientem.
- A kto wam zapłaci za przestoje?
- Tego nie wiemy, pewnie nikt, trzeba to traktować jak urlop bezpłatny.

Obie kiwamy głowami i jakoś tak jednocześnie dochodzimy do wniosku, że obie mamy spore doświadczenie: przeżyłyśmy komunę, stan wojenny, Czernobyl i Balcerowicza, więc nie ma co panikować. Mama powinna wprawdzie pójść do podcięcia włosów, ale musi z tym poczekać do końca przymusowej kwarantanny, którą zafundował nam rząd. Ja też muszę do fryzjera i tak samo będę czekać, aż to się skończy. 




Za to mogę iść do optyka. Jeszcze mogę! Trochę dalej spotykam znajomą optyczkę Stasię, u której od lat zamawiam okulary i która zawsze ma niesamowity wybór tanich i modnych oprawek. Stasia przyjechała z mężem do salonu Orange w galerii Jagiełło, wyszła stamtąd zawiedziona, bo Orange nie pracuje.
Cieszę się, że na nią wpadłam, bo właśnie muszę zamówić sobie ze trzy pary okularów. Byłam niedawno u okulistki, dostałam receptę. Muszę się z tym spieszyć, bo w ostatnim czasie „załatwiłam” chyba ze dwie pary okularów. Rozpadły się zupełnie, kiedy je stale zakładałam i zdejmowałam w sklepie. Teraz albo nowe, albo poskręcać te stare. Jednak wolałabym nowe.
- Kochana, możesz do mnie podejść w poniedziałek. Ja normalnie pracuję, wybierzemy coś do ciebie – mówi Stasia, której zakład mieści się w przychodni POZ przy Słowackiego.
- Na piątek jestem zapisana do lekarza, to może wtedy zajrzę też do ciebie – mówię.
- Przyjdź w poniedziałek, będę czekać! – powtarza Stasia.
- A może ona coś wie? Może przychodnie też pozamykają i będziemy się konsultować z lekarzami przez telefon lub internet? W piątek byłam w przychodni Almed na wizycie prywatnej u endokrynologa i tam na drzwiach wisiała kartka, żeby nie przychodzić, tylko dzwonić albo pisać mejle, jakoś tak…, no i w środku prawie nie było ludzi.
Chyba trzeba iść jutro do Stasi, bo potem nie wiadomo, co będzie. Ona tych okularów sama nie robi, dobiera tylko szkła i oprawki, a potem wysyła do oprawy gdzieś do Szczecina czy do Wrocławia. Codziennie odwiedzają ją kurierzy z paczkami. Już teraz są ograniczenia w pracy poczty (tylko 6 godzin dziennie, listonosz nie wchodzi do mieszkania, podaje wszystko w drzwiach, nie daje do podpisu tabletu, a pocztowe długopisy są gdzieś tam dezynfekowane) i firm kurierskich. Może być tylko gorzej. A idzie wiosna, słońce i ja chcę mieć nowe okulary na ulicę na ten sezon!

Wczoraj miałam bardzo ciężki dzień. Ostatni dzień normalnych zakupów przed końcem świata, to jest przed kwarantanną domową (ma być od jutra), no i przed ćwiczeniami wojskowymi Defender 2020, których się boję o wiele bardziej niż wirusa. Wojna jest o wiele gorsza od choroby! A to w końcu obce wojsko na naszej ziemi. Boję się nocy z niedzieli na poniedziałek, boję się poniedziałkowego poranka. Może nic się nie stanie, a może Ameryka, wykorzystując to, że nad Polską już od północy nie będą latać samoloty, zaatakuje kogoś z powietrza? Stale o tym myślę!

Jak wyglądała moja sobota?

Wstałam o 6.00, ubrałam się i do Biedronki na Mickiewicza, bo otwierają od 6.30. Na miejscu jest kartka: „przepraszamy, ale godziny pracy uległy zmianie, pracujemy w godzinach 7.00 – 21.00”. Kręcę się bez sensu po pustej ulicy, co jakiś czas podchodzi ktoś do drzwi i się cofa, tak jak ja. Około siódmej otwierają, ludzie wpadają do środka. Kupuję to, co normalnie, choć nie ma mojego ulubionego ciemnego chleba. Biorę inny, do tego jeszcze zwykły chleb biedronkowy, którego normalnie nie jem (ale to na wszelki wypadek!), mleko w kartonie (2 sztuki), sery, zieloną soczewicę, brokuła, 2 grejfruty, olej Kujawski i ostatnie dwa opakowania mięsa mielonego wieprzowo-wołowego. Lodówki z mięsem wyczyszczone, nie ma prawie nic. Zostały jakieś opakowania mięsa mielonego wołowego, korpusy z kuraczka, żołądki czy wątróbki kurze. I koniec! Nie ma też cytryn! Co za pech! Stoję w długiej kolejce do kasy. Powrót do domu około 8.00. Zdążam akurat na moją ulubioną audycję, śpiewane „Godzinki” w Radiu Maryja.

Śniadanie!

Około 12.00 wychodzę na spacer, ale niesie mnie do Galerii Malborskiej. Tam już prawie wszystko zamknięte. Jest ciemno, stoją ruchome schody, nieczynna winda i ubikacje w piwnicy. Otwarta jest tylko cukiernia Bagietka (ale chleba już nie ma), bar (sprzedaż tylko na wynos) i drogeria Natura. Bez problemu robię zakupy. Kupuję papier toaletowy, świece i trochę chemii gospodarczej. Sprzedawczyni przy kasie ma na sobie gumowe niebieskie rękawiczki, a w oczach panikę.
 – Dlaczego nas nie zamkną? Dlaczego nas nie zamkną? My jesteśmy najbardziej narażeni na zarażenie! A niektórzy przychodzą tu po pięć razy! I po co? – mamroce pod nosem.
– O, proszę pani, ja tu jestem pierwszy raz od pół roku, to nie do mnie takie uwagi – mówię i wychodzę. Boję się tego jej przerażenia. Chyba by zabiła, gdybym tylko zakaszlała albo zaczęła kichać. Nakręcona paniką jak diabli! Co ta epidemia robi z ludzi? Przypomina mi się „Psychologia tłumu” Le Bona… Za dużo tefełenu, stanowczo za dużo tefałenu ta pani ogląda, a oni grzeją temat epidemii od początku roku. Tak się rodzi psychoza strachu! Taka baba zadenuncjuje bliźniego jak nic! Panika sprawia, że ludzie zaczynają się bać jeden drugiego.
 



W środku Malborka jest pusto: 














Na ulicy Kościuszki, głównej w Malborku, pusto niesamowicie. Żadnych turystów, żadnych rodzin spacerujących z dziećmi. Wiele sklepów pozamykanych. Nieczynne są prawie wszystkie sklepy przemysłowe. Pracują apteki (w aptece Gemini wpuszczają po 7 osób, tam jest 5 kas czynnych, reszta ludzi ma stać na dworze, w aptece Dr Max sprzedają przez okienko w drzwiach, kolejka na ulicy), jeden sklep odzieżowy, kiosk Ruchu, niedawno otwarty sklep z leczniczą marihuaną, pod którym kręci się jakaś młodzież i to chyba wszystko. Spaceruję po wymarłym mieście z wielkim opakowaniem papieru toaletowego pod pachą. Pogoda piękna, świeci słońce, niebo błękitne, bez smug chemtrailsów, widać w czasie epidemii nas nie pryskają żadnym świństwem! Samoloty już prawie nie latają. Idę pod zamek. Pod kasami puściuteńko, tylko jakaś pani spaceruje ze słuchawkami w uszach. Wracam do domu.

Obiad!

Około 17.00 nie wytrzymuję i lecę do Leclerka, zobaczyć co tam, wyczuć atmosferę i poobserwować ludzi. Przypomniało mi się, jak byłam reporterem gazetowym, czuję się jak na froncie. Jest okazja do opisania. Takiej sytuacji nie przeżyłam w życiu! Patrzę, co jest na półkach, a czego brakuje. To poszło: makaron, ryż, kasza gryczana, przecier pomidorowy, mięso wszelakie, napoje słodkie, spirytus, wódka (zwłaszcza w małpkach, kobiety wykupiły - zdradził mi ochroniarz w markecie), papier toaletowy, ręczniki oraz żarcie dla psów i kotów! Brak prezerwatyw na tej liście zaskutkuje pewnie boomem urodzeniowym pod koniec tego roku, jak w stanie wojennym! Miłe jest to, że ludzie pamiętają o swoich zwierzątkach w obliczu końca świata!






W sklepie pustawo, spokojnie kupuję „Gazetę Warszawską” w saloniku prasowym, biorę wózek, robię fotki i przechadzam się po hali. Jest nieźle, można jeszcze sporo kupić, są ryby, ser i mięso (nie jakiś tam wielki wybór, ale coś tam jest, w PRL-u było gorzej). 

– To co, będziemy na fejsbuku?- śmieją się sprzedawczynie, które stoją i rozmawiają za ladą.
– Nasz sklep jest najlepszy w Malborku, mamy najwięcej towaru – zapewniają.
- Ale tu u was spokój – mówię.
- Teraz spokój, ale rano ludzie bili się o ryż!
- Acha…

Wracam obładowana do domu, jem kolację i padam! 



W łóżku czytam sobie przed snem powieść Bułhakowa „Master i Margarita” pa ruski, by trochę zmienić klimat. Znam po polsku, ale w oryginale to jednak coś zupełnie innego, zwłaszcza sceny ewangeliczne są pisane trudnym językiem. Myślę jednak, że przebrnę.



Dzisiaj niedziela, siedzę w domu i odpoczywam po wczorajszym. Musiałam aż trzy razy wyjść z domu, a chodzę o kuli. No i przyniosłam masę zakupów na własnych plecach w plecaku!

 Zastanawiam się, co będzie dalej. Takiego Wielkiego Postu nie pamiętam!

Oby tylko jutro nie było wojny! Znaczy, oby w ogóle nie było wojny! Wirusy przychodzą i odchodzą. A może wcale nie ma żadnej pandemii, tylko ktoś nas robi w konia? Jest tyle ciekawych hipotez, zbiorę je niebawem i przedstawię Wam! Może któraś z nich jest prawdziwa i nie ma się czego bać?

Kto ma się zarazić, ten się zarazi, kto ma umrzeć, ten umrze, a pozostali będą żyć aż do samej śmierci ;)))

A świat taki piękny jest! 





 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz