Translate

piątek, 7 lipca 2017

Zofia Mąkosa, „Wendyjska winnica. Cierpkie grona” (czyli ostatni Słowianie na Ziemi Lubuskiej za czasów niemieckich)




Uwaga – to naprawdę dobra książka! „Wendyjska winnica. Cierpkie grona” to debiut powieściowy Zofii Mąkosy. Jest to saga rodzinna, której akcja rozgrywa się w latach 1938 – 1945 na Ziemi Lubuskiej. Jej bohaterami są mieszkańcy jednej wsi, Chwalimia, zwani też Wendami. 

Kim byli Wendowie z Chwalimia? Z pewnością  nie byli Niemcami, choć od pokoleń mieszkali wśród Niemców i posługiwali się językiem niemieckim. Jednak w domach, wśród rodziny, mówili po swojemu, to jest po wendyjsku. Z pewnością byli Słowianami Zachodnimi. Na temat ich pochodzenia funkcjonują dwie teorie. Niemieccy uczeni uważali ich za potomków Serbołużyczan zamieszkujących przed wiekami na terenach położonych na zachód od Gdańska, aż po Odrę i jeszcze dalej.  Nazwa „Wendowie” pochodzi z łaciny („Wenedi) i niegdyś oznaczała Wenedów, to znaczy ludy słowiańskie mieszkające nad Bałtykiem w początkowych wiekach naszej ery. Zwano ich także Wenetami. Niektórzy utożsamiali ich również z Wandalami, o których pisali antyczni kronikarze. 

Polska hipoteza pochodzenia Wendów z Chwalimia jest odmienna. Znany językoznawca Kazimierz Nitsch w artykule „Rzekomi Wendowie w Wielkopolsce” („Ziemia” 1912/52) twierdzi, że język, jakim posługują się Wendowie, to nie jest język serbołużycki. Jego zdaniem, bardziej przypomina on dialekt polski z Dolnego Śląska. 

Sama zaś Autorka pisze w posłowiu, iż polscy historycy przypuszczają, że Słowianie pojawili się w Chwalimiu w drugiej połowie XVII wieku lub na początku XVIII, kiedy jeszcze była tam Polska. Mieli być sprowadzeni przez jednego z właścicieli okolicznych wsi z Dolnego Śląska, by zaludnić ten teren, zrujnowany i wyludniony po najeździe Szwedów na Polskę. Przez wiele lat nie integrowali się z niemieckimi sąsiadami, żeniąc się tylko między sobą. W ten sposób zachowali nie tylko swój oryginalny język, ale także całą bogatą kulturę, zwyczaje i obrzędy. Byli wyznania luterańskiego. Mówili o sobie: „my som polskie niemce”, co znaczyło „jesteśmy polskimi ewangelikami”. Byli bardzo pobożni i pracowici. Żyli prosto. Hodowali zwierzęta, uprawiali pola, z czasem założyli także winnice, które dawały charakterystyczne, wytrawne wina. W XX wieku, kiedy do Chwalimia dotarła nowoczesna cywilizacja, Wendowie zmieszali się z Niemcami, pomału tracąc świadomość własnej tożsamości i odrębności od otaczającego ich germańskiego żywiołu.  

W tej powieści jesteśmy świadkami  odchodzenia w przeszłość starych wendyjskich tradycji i obyczajów. Jej główną bohaterką jest prawie czterdziestoletnia Marta Neumann, żona Waltera Neumanna pochodzącego z Berlina, który z miłości dla niej zamieszkał na wsi. Neumannowie mają piętnasoletnią córkę Matyldę. W ich domu mieszka także kuzynka Marty, Janka Kaczmarek, która nosi polskie nazwisko po ojcu Polaku. Mieszkańcy wsi są blisko związani ze sobą, część z nich jest spokrewniona lub spowinowacona.  Prawie wszyscy uważają się już za Niemców i tylko starsi potrafią jeszcze mówić po wendyjsku. Młodsi co najwyżej rozumieją niektóre wyrazy. 

Rok 1938, w którym zaczyna się akcja „Wendyjskiej winnicy”, to okres apogeum faszyzmu. Całe Niemcy, także Chwalimiacy, kochają i wielbią swego fuhrera. Adolf Hitler jest traktowany jak Bóg, który prowadzi ich Vaterland ku świetlanej przyszłości. Dzieci i młodzież działają aktywnie w nazistowskich organizacjach, takich jak Hitlerjugend i Bund Deutscher Madel. To samo dotyczy kobiet, które skupione są w organizacji przypominającej faszystowskie koło gospodyń wiejskich. Mężczyźni zapisują się do NSDAP i paradują w brunatnych mundurach, takich samych jak nosi Adolf Hitler. Spotykając się, podnoszą ręce i wymieniają faszystowskie pozdrowienie.  

Do września 1939 roku wieś urzeka swoją sielskością i urodą. Wszystko zmienia się po napaści Niemiec na Polskę. Nagle okazuje się, że kuzynka Marty, Janka Kaczmarek, jest poszukiwana przez Gestapo, bo ktoś doniósł, że za często odwiedzała swoją rodzinę w Polsce. Może jest polskim szpiegiem?  Janka zostaje aresztowana i zesłana do obozu koncentracyjnego w Ravensbruck. Z kolei naiwna Matylda Neumann jako członkini BDM jedzie do Wielkopolski, gdzie bierze udział w akcji wypędzania Polaków z ich domów i gospodarstw.  Jej pierwszy chłopak zostaje SS-manem, a jedna z przyjaciółek staje się strażniczką w obozie koncentracyjnym. W gospodarstwie Marty pojawiają się polscy robotnicy przymusowi…  I tak dalej, i tak dalej, widać, jak wojna coraz bardziej wdziera się w spokojne bytowanie Chwalimiaków…  

A wszystko to przemieszane z opowieściami o losach nie tylko Marty Neumann, ale także jej sąsiadów i znajomych. W Chwalimiu są przyjaźnie, miłości, nienawiści i zdrady. Są stare wendyjskie zwyczaje i nowe, narzucone Chwalimiakom nazistowskie obrzędy. Płyną noce i dnie, zmieniają się pory roku, ludzie pracują na polach i w obejściach, co autorka odtwarza z pieczołowitą drobiazgowością i ogromną znajomością rzeczy. Do tego dochodzi jeszcze berliński wątek powieści związany z przechowywaniem Żydów ukrywających się przed niemiecką policją. 

Nie macie pojęcia, jak bardzo poruszyła mnie ta opowieść! Czytałam ją długo i powoli, myśląc przy tym o wielu sprawach. Mam wrażenie, że od czasów głośnego niegdyś dramatu „Niemcy” Leona Kruczkowskiego nie spotkałam tekstu tak dogłębnie analizującego problem wojennej winy Niemców. No bo w końcu Chwalimiacy byli też Niemcami! A przynajmniej się za nich uważali. Na okładce tej książki jest napisane: „wojna pokaże, kto pozostanie przyzwoity”. I tak jest naprawdę. Zofia Mąkosa bardzo trafnie opisała, jak wojna wydobywa z ludzi dobre i złe cechy. Pokazała też, jak cienka, jak subtelna, jest granica między dobrem a złem. Jak łatwo było ulec hitlerowskiej propagandzie i maszerować razem z innymi. Jak wielkiej odwagi i siły woli potrzeba było, by iść swoją drogą, wytyczoną przez surowe normy moralne odziedziczone po przodkach i kościół luterański.   

I jeszcze jedno…

Chyba od czasów powieści „Chłopi” Władysława Reymonta nie spotkałam tak dokładnego, a jednocześnie malowniczego opisu codziennej wiejskiej pracy. Duży plus także i za to!

Kolejne plusy dałabym za twórcze wykorzystanie w powieści rozmaitych opracowań historycznych dotyczących życia codziennego w Niemczech, ze słynną pracą Richarda Grunbergera „Historia społeczna Trzeciej Rzeszy” na czele (o czym Autorka wspomina w posłowiu, podając główną bibliografię). Grunberger w arcyciekawy sposób opisał dzień codzienny w nazistowskich Niemczech. Nikt chyba nie zrobił tego lepiej! 

Teraz informacje o Autorce…

Na okładce książki czytamy, że Zofia Mąkosa urodziła się w Kargowej, a dzieciństwo spędziła w Chwalimiu. Jest emerytowaną nauczycielką historii i wiedzy o społeczeństwie. „Wendyjska winnica. Cierpkie grona” to jej debiut powieściowy. Obecnie pracuje nad kontynuacją cyklu „Wendyjska winnica”, a ja już czekam na dalszyc ciąg tej opowieści. Uwielbiam takie historie! Znakomicie opowiedziane!  

Posłuchajcie, co Zofia Mąkosa mówi o swej powieści w rozmowie z Anną Meller-Dziewit:




Mąkosa Zofia, „Wendyjska winnica. Cierpkie grona”, wyd. Książnica, Poznań 2017

2 komentarze:

  1. Wendowie kojarzą mi się z Lillą Wenedą. A sama książka mnie zaintrygowała i jej poszukam. Tytuł kojarzy się ze Stainbeckiem , więc zapamiętam.
    Też uważam, że granica pomiędzy dobrem a złem jest cienka. Widać to w narracji wobec imigrantów. Gdy czytam o narracji na Żydów w latach 30-tych, to widzę podobieństwa. Może wystarczyć iskra, żeby tłum zaczął zabijać. I to jest straszne. Inna sprawa to to co, Europa zrobi z tymi tłumami. Ale o tym nie mówię. Mówię o nienawiści i o presji tłumu. Nie wiem czy gdyby nagle w moim otoczeniu tłum zaczął rzucać kamieniami, to czy ja bym miała odwagę powiedzieć nie? Każdy powinien się nad tym zastanowić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę zachęcam do lektury tej powieści, bo warto. Nie trzeba sugerować się okładką, która kojarzy się z typową literaturą kobiecą. A to nie jest coś takiego, choć bohaterkami są głownie kobiety.
      Co do Żydów w okresie międzywojennym, to sprawa jest bardziej skomplikowana, niż to się wydaje. Siedzę teraz w starych gazetach i czytam takie kwiatki, że mi się oczy szeroko otwierają. To niezupełnie było tak, jak to dzisiaj podają do wierzenia historycy zajmujący się Holocaustem. Może kiedyś coś popełnię na ten temat, albo chociaż zacytuję co bardziej smakowite kawałki.

      Usuń