Tak, tak, ja też koloruję! Tak, jestem dorosła! Ale co z tego? Skoro kolorowanie to taka wielka przyjemność!
Na
stare lata wróciłam do kolorowych kredek i książeczek z czarno-białymi
rysunkami do wypełnienia kolorem. Nie miałam pojęcia, że wpadnę w nowy nałóg,
który będzie mi sprawiał tak wielką frajdę.
Bo
kolorowanki:
- odrywają od komputera
i innej elektroniki
- dają odprężenie
psychiczne
- rozluźniają,
przestawiając mózg na fale alfa (typowe dla zasypiania, stanów modlitwy i
medytacji)
- ratują od depresji
- pozwalają nie myśleć
o niczym
- pozwalają malować i
jednocześnie robić coś innego (słuchać radia, słuchać muzyki, słuchać czytanej
książki, to jest audiobooka, obmyślać coś, co chcemy zrobić, np. planować listę
zakupów albo nowy wpis na bloga)
- wzmagają kreatywność
- podnoszą samoocenę
(zobacz, zobacz, jaki śliczny obrazek zrobiłam!)
- pozwalają poznawać
nowych ludzi (jak się zapiszecie do grup kolorowankowych na fejsiku)
To wszystko, co
powyżej, jest podobne do efektów, które kiedyś w dzieciństwie osiągałam podczas
malowania seryjnych księżniczek i kotów w butach (kot w butach – jeden z moich
ulubionych bohaterów literackich), tudzież szlaczków w zeszytach w pierwszej i
drugiej klasie podstawówki. Potem, kiedy nauczyłam się robić na drutach i
szydełkować, to czasem także udawało się osiągać podobne efekty stanu prawie
medytacyjnego, ale niestety, rzadko bywała ta końcowa satysfakcja i efekt
samozadowolenia. Swetry się dziergało i pruło, hafty się zaczynało, serwetki
szydełkowe takoż. Raz się kończyło, innych razem nie.
Przypomniałam sobie
właśnie, że „mam leżeć w szafie” (tak właśnie, z niemiecka, mówiło się w mojej
dawnej Bydgoszczy) zaczętą robótkę – skarpetki na czterech drutach z zielonej
wełenki w niebieskie paski. Jedną zrobiłam, drugiej nie skończyłam. Poległam na
pięcie. Kto robił skarpetki, ten wie, że pięta to jest mistrzostwo świata. I
raz się udaje, a innym razem nie. Skarpetki leżą od 2011 roku. Chyba…
Z kolorowankami jest
inaczej.
Z reguły się je kończy.
No, chyba, że się kolorowanka przestaje podobać w trakcie roboty. To wtedy nie.
Ale ja raczej kończę. Lubię kolorowanki z większymi elementami, nie chce mi się
„dzióbać” maleńkich pierdółków, takich jak u Johanny Basford, najsłynniejszej
autorki kolorowankowych książeczek. A jakże, zaczynałam od Johanny i jej
bestselleru, to jest „Tajemnego ogrodu”, bo mnie zachwyciła idea tegoż ogrodu
(mówiłam, że moja ulubiona książka z dzieciństwa to „Tajemniczy ogród”?).
Kupiłam więc „Tajemny ogród” Johanny i dalej malować. Boże, jak to powoli szło!
Pierwszy obrazek robiłam
pisakami, rysując tylko po konturach. Trwało to około 20 godzin, w ciągu dwóch
dni, kiedy w mieszkaniu szalała ekipa stolarzy instalujących mi meble w kuchni
i przedpokoju. A, i jeszcze zamykaną szafę na książki w pokoju. Oni szaleli,
wiertarki pracowały, coś huczało, coś śmierdziało, coś się pyliło a ja? Oaza
spokoju! Siedziałam sobie przy dość śmierdzącym nowym stole i zawzięcie
kolorowałam. Tak sobie oczyściłam umysł, że nie wiedziałam nawet, co panowie
robią i dopiero wrzaski sąsiadki, która w tym czasie usypiała małe dziecko i darła się z góry, by było
ciszej, wytrąciły mnie z tego błogostanu. Tak się rozluźniłam, że nawet nie
dopilnowałam, by mi zabudowę w przedpokoju dobrze przykręcili i teraz czasem
coś się wysuwa, jak wyjmuję miotłę z szafki. Trzeba będzie reklamować.
Spędziłam z Johanną
trochę czasu, ale potem stwierdziłam, że to jednak nie dla mnie. Za małe te
rysuneczki, a papier, no, niestety, papier jest jakiś taki za cienki dla mnie. Podobno tak jest w
polskim wydaniu. Wtajemniczeni twierdzą, że oryginalne wydanie ma lepszy papier.
Cóż, nie mam ochoty sprawdzać.
No i zaczęłam szukać
innych kolorowanek. Kupowałam takie z kiosków. Ale to badziewie. Nawet jak
rysunki ładne, to papier taniutki, cienki, kredki przebijają na drugą stronę, o
pisakach nie mówiąc.
Przypadkiem w jakimś
supermarkecie natrafiłam na książkę Christiany Betghe „Ausmalreise um die Welt”, wydanie oryginalne
niemieckie, Herlitza. A ponieważ bardzo lubię wszelkie materiały piśmienne
Herlitza, więc wzięłam w ciemno. I to był strzał w dziesiątkę! Idealna
książeczka do kolorowania dla mnie.
Rysunki ładne, no i
WIĘKSZE niż u Johanny. Temat też ciekawy – bo to obrazkowa podróż po świecie. Książka
bardzo uporządkowana, jak to u Niemców zwykle bywa. Dwa obrazki – jeden kraj. I
jedziemy dalej. Papier cudowny! Gruby, prawie jak tektura. Kolorki ładnie
wychodzą. Daję tej książce 10/10 w mojej skali.
Kredki?
Kolorowankowe maniaczki
piszą wiele o kredkach. Ja tam nie jestem taka wybredna. Zaczynałam od kredek
NO NAME sprzed 20 lat, które znalazłam w moich zasobach. Pisaki też NO NAME, z
kiosku. Potem dorobiłam się cienkopisów marki Staedler i to jest cudowny
wynalazek, ale nie wszędzie się sprawdzają. Tak doszłam do kredek tej samej
marki, które jakoby się nie łamią, bo mają taki zabezpieczający biały pasek
wokół grafitu. Taką otulinę, która ma chronić przed łamaniem się. Efekty? Tylko
jedna się łamie, bo mi spadła na podłogę. Inne trzymam w starym szklanym kuflu
po piwie (pojemność pół litra) i staram się chronić jak mogę. Mam też zestaw
podróżny w piórniku i ten tu zaprezentuję. Nie pytajcie, czemu takie dziwne
zdjęcia, bo to nie są zdjęcia, ale skany. Mam skaner, nie mam aparatu
fotograficznego. No, tak mam i już! Robię zdjęcia stacjonarnie. :)))
Tutaj trochę obrazków z
książeczki „Ausmalreise um die Welt” pokolorowanych przez mnie:
A to moje kredeczki (na
okładce tych kredek jest zdjęcie Johanny Basford i fragmenty jej słynnych
kolorowanek):
I piórniczek:
Malkontenci mówią, że
kolorowanki dla dorosłych to reakcja na kryzys finansowy po upadku banku Lehman
Brothers i masowe bezrobocie młodych dorosłych, którzy zamiast iść do roboty,
siedzą wciąż na garnuszku rodziców. Więc, żeby ich czymś zająć, wymyślono to
bezmyślne bazgranie. I że kolorowanki zabijają chęć do czytania, ogłupiają i
zamieniają ludzi w bezmyślne zombie. Nie wierzcie w to! Absolutnie nie
wierzcie! Tak mówią źli ludzie, co to jeszcze nigdy nie zaznali tej rozkoszy
zapełniania wzorków kolorem!
Na koniec powiem tak:
dzięki kolorowanko kreatywność się u mnie rozwinęła do tego stopnia, że już
myślę, by wyjść z ram tych kolorowanek i zacząć coś malować samodzielnie.
Kupiłam sobie dobry papier do tego celu i pastele olejne w Biedronce. Tudzież obejrzałam masę filmików na YT, jak
malować.
Świecie, to Ja!
Nadchodzi nowa artystka!!!
Betghe Christiane, „Ausmalreise
um die Welt”, Herlitz, Berlin 2016
Kredki:
„24 Noris Club”, Staedler
Piórnik:
NO NAME
Nie spodziewałem się, że Mery Orzeszko też dopadnie moda na kolorowanie :) Myślałem, żeby zacząć kolorować, ale uznałem te kolorowanki za wyciąganie pieniędzy;) Kilka razy drożej niż kolorowanki dla dzieci. Sam sobie w domu coś wydrukuję.
OdpowiedzUsuńPodsunęłaś mi dobry pomysł z kolorowaniem podczas słuchania audiobooków. Prawie w ogóle nie słucham ich, a co najmniej jeden leży na półce i czeka. Jakoś nie mogę skupić się na samym słuchaniu. Myśli mi uciekają i nic nie pamiętam. Muszę robić coś jeszcze. Spróbuję słuchać i kolorować!
Nigdy nie wiadomo, co kogo dopadnie! :)))
UsuńJa normalnie nie mogę słuchać audiobooków, bo się nudzę, jak tak siedzę i tylko słucham. Działa to na mnie usypiająco. A jak się coś tam robi rękoma, to już lepiej.