Translate

piątek, 24 października 2014

Florian Czarnyszewicz, „Nadberezyńcy”



To nie ja jestem autorką tego chwytliwego hasła, że „Nadberezyńcy” Floriana Czarnyszewicza to „Pan Tadeusz” XX wieku,  ale twórcy audycji w Polskim Radiu (program 2). Ale podpisuję się pod nim obiema rękami. 

Jestem niezwykle wdzięczna różnym dobrym ludziom i zbiegom okoliczności, że dowiedziałam się o jej istnieniu. Bo jest to absolutna biała plama w polskiej literaturze. Oficjalnie nie istnieje. Nie ma jej. Wymazana. Tak samo jak jej bohaterowie - polska szlachta zagrodowa znad Berezyny (dzisiaj to Białoruś).  



Kiedy dowiedziałam się o istnieniu powieści „Nadberezyńcy”, poszłam do biblioteki. Książka była, owszem, pierwsze polskie oficjalne wydanie. Pożyczyłam, zaczęłam czytać i z początku odrzucił mnie mało zrozumiały język. Miałam wrażenie, że czytam w obcym języku, tyle tam zapożyczeń z rosyjskiego, białoruskiego, ukraińskiego i Bóg wie, skąd jeszcze. Składnia też jakaś dziwaczna. Staroświecka. Odłożyłam na półkę i pewnie bym ją wyniosła do biblioteki, ale w międzyczasie pogrzebałam trochę w sieci i znalazłam wspomnianą wyżej audycję Polskiego Radia, w której opowiadają o niej doktor Anna Nasalska z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, wydawca książki z 1990 Andrzej Peciak, a także wydawca i autor posłowia do kolejnego wydania profesor Maciej Urbanowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dopiero jak posłuchałam tych mądrych ludzi, to mi się wszystko wyjaśniło i zrozumiałam, dlaczego język tej powieści jest trudniejszy od języka Reja i Sępa-Szarzyńskiego razem wziętych.




Zrozumiałam też, o co chodziło z pisarzami, którzy zachwycali się tą książką. Przecież oni wszyscy z Kresów (Miłosz, Czapski, Wańkowicz) i tę dziwną, mieszaną, „tutejszą” mowę znali pewnie na co dzień. Józef Czapski napisał, że to „język słowotwórczy, dźwięczny, półbiałoruski”.

A ja, co? Tyle, że się w szkole rosyjskiego uczyłam i na studiach nieco starocerkiewnosłowiańskiego liznęłam. Z białoruskim w ogóle nie miałam do czynienia. Z tego powodu na początku język był dla mnie zbyt „słowotwórczy i białoruski”. Klęłam więc w duchu tego nieznanego Czarnyszewicza i zastanawiałam się, czemu nikt, do cholery, nie przetłumaczył jego powieści na polski?

Przez cały pierwszy tom, jakieś 150 stron, miałam wrażenie, że czytam w obcym języku. Rzecz dzieje się na początku XX w., ale tak to jest napisane tak, jakby to były czasie biblijne sprzed Potopu jeszcze. Jakiś polski zaścianek Smolarnia w głębi dzikich lasów, na dalekich Kresach, właściwie nie wiadomo gdzie (trzeba to czytać koniecznie z mapą!), jakiś dziadek karczujący puszczę i mały Staś Bałaszewicz z kolegą Kościkiem Wasilewskim wysłani na naukę do rosyjskiej szkoły, w której miał przygody niczym Marcinek Borowicz z „Syzyfowych prac” Żeromskiego.

Tom drugi „Nadberezyńców” otwiera rozdział pt. „Rewolucja”, który przedstawia jeden z najciekawszych momentów w historii XX w., czyli opanowywanie Rosji przez bolszewików. Czarnyszewicz opisuje, jak przyjmował to prosty białoruski chłop (lament nad śmiercią cara Mikołaja II), jak polski szlachcic (nadzieja na własne państwo), jak Żyd (zainteresowanie i chęć zrobienia interesu).

Mniej więcej w tym momencie, wszystkie moje wcześniejsze opory językowe ustąpiły. Weszłam w temat i nawet ten trudny język stał się bardziej strawny. No, a poza tym, narracja wyraźnie przyspieszyła. Od 150 strony zaczęła lecieć całkiem wartko. A więc tak: tu - carat ustępuje, tu -  wchodzą bolszewiccy agitatorzy, tu – polski korpus wojska pod wodzą generała Józefa Dowbora-Muśnickiego wchodzi do Bobrujska. I właściwie dopiero wtedy zaczyna się właściwa akcja, która robi się tak barwa, że można by nakręcić według niej film sensacyjny. Młodzi ludzie z pierwszego tomu już podrośli. Kościk wstępuje do wojska, staje się „Dowborczykiem”, dowodzi grupą ułanów. Niestety, wojsko Dowbora wycofuje się z Bobrujska, na jego miejsce wchodzą Niemcy. Z jednej strony to dobrze, bo osłaniają miejscową ludność przed bolszewikami, ale z drugiej – źle traktują ludność podbitych terenów. Ale jeszcze gorzej robi się, kiedy Niemcy przegrywają I wojnę i ustępują. Wtedy nastaje czarna noc, podczas której rządzą bolszewicy. Zaczynają się represje i rekwizycje żywności. Jeden ze wsi jest zdrajcą, współpracuje z czerwonymi i wydaje swoich.  Wcześniejsi bojownicy o Polskę muszą kryć się po lasach. Kościka odwiedza w leśnej kryjówce jego narzeczona Karusia, która tak mówi o wymarzonej ojczyźnie „bo Polska ma być prawdą”. Piękne i wzruszające. Cały czas jest nadzieja, że Polska nie zapomni o nadberezyńcach, że generał Dowbor-Muśnicki wróci tam z wojskiem i wyzwoli tereny aż po przedrozbiorową granicę Polski na Dnieprze. Ale Dowbor nie przychodzi. Bolszewicy poczynają sobie coraz okrutniej.

Potem znów pojawia się nadzieja na Polskę – wraz z wojskiem Piłsudskiego, które przekracza Berezynę i zaczyna gnać bolszewików na wschód. W oddziałach polskich jako przewodnicy znający tutejsze dzikie bory służą nie tylko młodzi Staś i Kościk, ale nawet stary Piotrowski, który wybrał się na wojnę i sam jeden wziął do niewoli pięciu czerwonych, a szóstego położył trupem. I znów – nadzieje rozwiane. Piotrowski sądził, że wojsko polskie dojdzie aż do Dniepru. Ale nagle, znów ktoś je zabiera i wycofuje.

Powoli okazuje się, że Polska, to i owszem, będzie, ale nie tutaj. Będzie, ale dalej na zachodzie. Nadberezyńcy zostaną tutaj na łasce czerwonych. Płakałam, kiedy czytałam scenę, gdy stary Piotrowski, który uciekł ze Smolarni przed zemstą bolszewików, błaga polskiego generała, by wziął wojsko i ich wyzwolił. Generał na to, że o to samo proszą go Polacy nawet zza Dniepru, oni też chcą tam Polski, a co on może zrobić z tak niewielkimi siłami? W ogóle wiele tam takich scen, prostych i wzruszających zarazem, i tak polskich, że łzy same lecą z oczu. Im bliżej końca, tym robiło się bardziej przykro i smutno, bo widać, że to już koniec tej arkadii szlacheckich zaścianków, starych obyczajów i tradycji, i tych ludzi, pobożnych katolików i dzielnych kresowych rycerzy, ludzi jak z Mickiewicza czy z Sienkiewicza.


Na końcu lektury czułam ściskanie w gardle i łzy w oczach. W głowie tkwiło pytanie: dlaczego, panie Piłsudski? Dlaczego ci Polacy na Kresach zostali skazani na tragiczny los, poniewierkę i śmierć, a innym się udało żyć spokojnie? A takie miałam opory, by wczytać się w tę książkę… Rozstaję się z nią i z jej bohaterami z żalem… Chciałabym, by ten świat trwał i trwał. A on dzisiaj może istnieć tylko w wyobraźni i wspomnieniach.

O samym autorze, Florianie Czarnyszewiczu wiadomo niewiele. „Nadberezyńcy” to powieść autobiograficzna, w której przedstawił siebie jako Stasia Bałaszewicza. Podobno w młodości skończył tylko 4 klasy rosyjskiej szkoły powszechnej, w czasie walk polsko-bolszewickich przekradał się przez Berezynę i służył jako wywiadowca. Potem pracował jako policjant w Wilnie (dopiero wtedy nauczył się poprawnie mówić po polsku, co – być może tłumaczy – „dziwność” jego języka), później zaś wyemigrował „za chlebem” do Ameryki Pd., pracował tam w rzeźni i pisał samotnie, bez żadnych kontaktów z polskim życiem literackim.








Rzeka Berezyna płynie jak płynęła. Nawet wieś Smolarnia istnieje na Białorusi do dzisiaj, w 2012 r. odwiedziła ją polska dziennikarka Teresa Siedlar-Kołyszko: „jakaż inna ta dzisiejsza Smolarnia. Nie ma zagonów kapusty, nie ma pól, nie ma gumien, nie ma NIC. Przecież przez 70 lat były tu kołchozy, w których pracowali ci, których nie wywieziono lub nie wymordowano.” Stoi tam jeszcze parę domów, niektóre są nawet zamieszkałe, ale w uszy uderza wielka cisza, nie słychać odgłosów ludzi, ani zwierząt. Mieszkańcy pracują w mieście, do siebie wracają tylko na weekendy. Pustka…

Czarnyszewicz Florian, „Nadberezyńcy. Powieść w 3 tomach osnuta na tle prawdziwych wydarzeń”, wydawnictwo Arkana, Kraków 2011

Gacek Dorota, Łukomska Dorota, „Pan Tadeusz XX wieku”, audycja radiowa, Polskie Radio, program 2, www.polskieradio.pl/24/289/Artykul/256708,Pan-Tadeusz-XX-wieku (dostęp 25.10.2014)

Siedlar-Kołyszko Teresa, „W Bobrujsku i Smolarni, czyli śladami Nadberezyńców”, www.hussar.com.pl/.../33-w-bobrujsku-i-smolarni-czyli-ladami-qnadber... (dostęp 25.10.2014)

Ilustracje – Internet i moje skany

7 komentarzy:

  1. Fajna recenzja a książka super :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za dobre słowo! Mam jeszcze dwie książki Czarnyszewicza do czytania: "Wicik Żywica" i "Chłopcy z Nowoszyszek".

      Usuń
  2. Westchnęłam sobie... Muszę przeczytać! Koniecznie. Artykuł Siedlar-Kołyszko już znam (nie wiem, czy to nie Ty podałaś kiedyś do niego link?).
    Trzeba poznać historię Smolarni.
    Mogę rozpowszechnić na kresowym blogu?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ mnie uprzedziłaś! Ja pewnie we wtorek lub w środę opublikuję swoje wrażenia na temat tej wspaniałej (nie waham się użyć tego słowa) książce. I tak, fakt, że nad Berezyną mieszkali od wielu wieków Polacy wierni swojej ojczyźnie i przywiązani do polskości to ogromna "biała plama"... Warto tę książkę przywrócić do świadomości współczesnego czytelnika, choć język jest trudno przyswajalny (czytałam wersję bez przypisów i to jest na początku hardcore).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba mówić i pisać o tej powieści jak najwięcej, bo to naprawdę jest KLASYKA literatury polskiej. Dobrze, że coraz więcej osób nią się interesuje. Jej język faktycznie jest hardcorowy, ale w trakcie lektury człowiek przywyka.
      Ja teraz próbuję czytać Vincenza "Na wysokiej połoninie" i to dopiero jest język! Mój Boże, dali słowniczek, ale i ciężko się czyta. Aczkolwiek mnie jakoś Huculszczyzna nie zachwyca, czytam raczej z obowiązku poznawczego.

      Usuń
    2. Jeszcze nie czytałem ale zachęcony poszukuję tego tytułu. Moi rodzice mieszkali na Polesiu nad granicą sowiecką więc trochę znam te piękne klimaty. Wielka szkoda, że Polska ciągle oddala się od swoich Kresów!! Uważam, że za wszelką cenę należy propagować wiedzę o szerokich polskich Kresach. Osobiście robię to na codzień

      Usuń