Powieść dla młodzieży „Ania
z Lechickich Pól” Marii Dunin-Kozickiej, podobnie jak jej wspomnienia z Kresów
pt. „Burza ze wschodu”, była po wojnie wycofana z wszystkich bibliotek w PRL-u
i absolutnie zakazana. Na samo nazwisko autorki był zapis cenzury, nie wolno
było nawet o niej wspomnieć w druku, bo cenzor i tak to wykreślał. Po raz
pierwszy wznowiono tę książkę dopiero po 1989 r.
Maria Dunin-Kozicka
była niewygodna dla komunistów, bo pisała prawdę. Opowiadała polskim
czytelnikom, jak żyło się niegdyś polskim ziemianom na Ukrainie, jak tamtejsza
polska szlachta przeżyła straszny rok 1917 r., jak podbuntowani przez
bolszewików ukraińscy chłopi palili dwory i wyrzynali „polskich paniw”, jak
bolszewiccy komisarze zabijali wszystkich, którzy mieli zbyt białe, mało
spracowane ręce. Opisała okrutny napad bolszewików na polski dwór na Ukrainie,
rabunek całego dobytku, palenie budynków i polowanie na właścicieli, by ich
zabić. Pokazała również, że to właśnie Polacy nieśli od wieków na Kresy rozwój
i kulturę i uczyli ukraińską, kozacką dzicz jak korzystać ze zdobyczy cywilizacji.
Polacy mieszkający na Kresach byli ludźmi wykształconymi, prowadzili wzorowe
gospodarstwa rolne, zakładali fabryki, w tym zwłaszcza cukrownie, urządzali
małe szpitaliki i przychodnie dla chłopstwa, zakładali szkoły dla wiejskich
dzieci i kasy oszczędnościowe dla swych poddanych.
Na koniec cytat z
książki Dunin-Kozickiej:
„Rok 1919, krwawy
tyran, zbratany najściślej ze śmiercią, wykazał od pierwszych chwil swego
istnienia potworną lubość w zadawaniu mąk i wyszukanego cierpienia. Sypał żarem
zagłady i pomsty, ogłaszając równocześnie przebudowę bizantyjskiego ustroju
dawnej carskiej Rosji na otwartą dla wszystkich świątynię komunizmu, w której zamiast Boga panował naczelny
budowniczy – Lenin.
Wieś, oślepiona nęcącym
programem, obiecującym zmianę, „wsiech, wsiech” w ulubieńców fortuny i
szczęścia, kłoniła się chętnie ku wygłaszanym hasłom. Stosunek do dworu
wykoślawiał się jak w krzywym zwierciadle. Najkulturalniejsze zamierzenia
„pana” zaczęły podlegać brutalnemu zniszczeniu. W ambulatorium, prowadzonym z
wielkim staraniem przez panią Verę, urządzono hałaśliwy pogrom flaszek z
lekarstwami, wypędzając na cztery wiatry felczerkę. (…) Resztki ocalałej od
band zarodowej obory i stadarni rozszarpano pomiędzy siebie, kłócąc się zajadle
przy podziale. Rozgromiono murowaną chatę, w której mieścił się „Banczek”,
założony przez pana Alfreda dla chłopów w celu walki z żydowską lichwą.
- On to robił dla
własnej korzyści, a nie dla was! – wmawiali agitatotorzy podstępnie. – Niech
nawet śladu nie zostanie po tych burżuazyjnych „primankach”.”
Dunin-Kozicka Maria, „Ania
z Lechickich Pól. Dzieciństwo”, wyd. AiR, Warszawa 1991
Dunin-Kozicka Maria, „Ania
z Lechickich Pól. Młodość”, wyd. AiR, Warszawa 1991
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz