Translate

czwartek, 9 kwietnia 2020

Nr 16/2020 Stephen King, „Bastion”



Przez tę całą dziwną sytuację nie mogę czytać, nie mogę pisać; wszystko to zupełnie rozwaliło moje wcześniejsze plany czytelnicze i pisarskie. Ale… udało mi się przeczytać powieść Stephena Kinga „Bastion”, która traktuje o epidemii supergrypy, która zmiotła z powierzchni ziemi 99 procent Amerykanów. 1165 stron! Bardzo na czasie!

Stephen King to pisarz, którym byłam zachwycona za młodu, czytałam wiele jego książek w latach 90., kiedy pojawiały się na polskim rynku wydawniczym, a teraz wróciłam do niego po tylu latach! Jakie wrażenia po tak długim czasie? 

Wcześniej czytałam głównie horrory w wykonaniu Kinga i to były takie powieści w stylu „zacząć i nie odkładać, póki nie skończysz”, akcja w nich rwała do przodu jak narowisty koń, nie dając ukojenia aż do odłożenia książki. A ja to lubię ponad wszystko! Nienawidzę nudy! W przypadku „Bastionu” jest inaczej. Autor zaplanował tę powieść jako swoją autorską i zarazem amerykańską odpowiedź na „Władcę pierścieni” J. R. R. Tolkiena. W założeniu miała to być więc wielka, epicka (rycerska?) opowieść o walce Dobra ze Złem. Mam wrażenie, że sama epidemia grypy i to, co stało się później, jest tylko exemplum, pretekst do pokazania tej walki. 

Epidemia grypy u Kinga niby jest, a jakoby jej nie było. Wprawdzie opisuje ją w pierwszej części książki, poświęca jej około 400 stron, ale w sumie niewiele się o tej grypie dowiadujemy, poza tym, że wymknęła się z tajnych wojskowych laboratoriów, jest bardzo zaraźliwa i zabójcza (99 procent śmiertelności), Ta pierwsza część powieści jest wyraźnie słabsza i miejscami bardzo nudnawa, jakby Kingowi zabrakło pary w gwizdku. Zaczyna wiele wątków, przedstawia coraz to nowych i nowych bohaterów (z których wielu potem umiera na grypę), a tych, którzy będą ostatecznie ważni w drugiej, tej ważniejszej części, stawia na scenie w sposób jakiś taki mało znaczący… 

Czytanie tych pierwszych 400 stron bardzo mnie męczyło i ledwie przez nie przebrnęłam. Pewnie bym w ogóle odłożyła tę książkę, gdyby nie ta obecna epidemia… Bo tyle książek do przeczytania, a czasu tak mało… Życie jest za krótkie, by czytać byle jakie książki! No, ale w końcu przebrnęłam, wspomagając przy tym się informacjami z sieci o tym, jak to autor zaprzecza jakimkolwiek porównaniom jego powieściowej supergrypy do obecnej pandemii wirusa z Wuhan. Na dowód tego podobno opublikował w Internecie rozdział 8 powieści, gdzie opisał jak ta jego supergrypa działa. No, może i prawda, że jego supergrypa to nie koronawirus, chociaż nie mogę się oprzeć wrażeniu, że „władcy świata”, którzy zafundowali nam tę obecną sytuację MOGLI inspirować się tą właśnie powieścią Stephena Kinga. Tak mi chodzi po głowie… Podobieństw jest zbyt wiele, by to mogło być przypadkowe. 

Druga część książki, ta poświęcona budowie postapokaliptycznego społeczeństwa w mieście Boulder w stanie Kolorado oraz walce Dobra ze Złem obejmującej całą Amerykę, jest zdecydowanie lepiej napisana. Lżej, a może tyko szybciej się ją czyta, wątki fabularne (obyczajowe, przygodowe i romansowe) są tam o wiele sprawniej poprowadzone, bohaterowie bardziej wyraziści, a amerykańskie miasteczka, choć pełne trupów zmarłych na grypę i porzuconych samochodów, tak samo urocze i malownicze jak w innych powieściach mistrza horroru. To wszystko zostało okraszone sporą garścią biblijnych rozważań. Są tutaj zjawiska paranormalne oraz sny i przeczucia, czyli to, czego szukamy w tego typu literaturze.

 Bohaterowie przechodzą podobną drogę rozwoju jak u Tolkiena, choć oczywiście, w amerykańskim, dość prymitywnym i uproszczonym wydaniu. Mimo pewnych naiwności fabularnych, lektura powieści ma działanie oczyszczające ze złych myśli i emocji, pojawia się nawet wątek katharsis. No, cóż, jest chyba jednak dobra książka na czas tej obecnej apokalipsy! Daje też pewną nadzieję na poprawę świata, jakim się stał ostatnio. Przecież wszyscy nie umrzemy! Każdą epidemię czy tam katastrofę ktoś tam zawsze przetrwa, wszystko będzie można zresetować i zacząć od początku bez wszystkich złych rzeczy, takich jak różne grzechy, zboczenia i rozpusta. To dzisiaj też właściwie wychodzi. Może też gdzieś ponad naszymi głowami odbywa się wielka walka Dobra ze Złem, jak chcą zwolennicy ruchu Qanon, skupieni wokół prezydenta Donalda Trupma? Może ten światowy stan wojenny został wprowadzony po to, by dzielny, czysty moralnie, amerykański kowboj rozprawił się ze zboczeńcami, sodomitami i czcicielami Lucyfera? Piękna, kusząca teoria… Jak to się skończy, na pewno ktoś napisze o tym książkę! Niejedną!

Czytałam „Bastion” dość długo jak na mnie, bo aż parę dni, czytałam po kawałku, tyle, ile mogłam się skupić, pomiędzy wyszukiwaniem w sieci najróżniejszych teorii spiskowych. Jak może już niektórzy wiedzą, nie wierzę i nie ufam ściekomediom, wolę niezależne źródła informacji. W każdej teorii spiskowej jest bowiem ziarno prawdy, tylko trzeba umieć je odnaleźć i właściwie zinterpretować. Jak na razie zapisałam się do polskich i amerykańskich grup Qanon na FB, bo też jestem człowiekiem czystego serca i chcę być po stronie Dobra a nie Zła. 

King Stephen, „Bastion”, tłum. Robert Lipski, Warszawa 2017


1 komentarz:

  1. Jest to bardzo specyficzna książka, pisana stylem innym od reszty, sam autor mówi za siebie. Polecam tym, którzy lubią dłużej zastanowić się nad zdarzeniami. Zdecydowanie nie jest to książka na jeden czy dwa wieczory. Książki takie duże trochę trudno się czyta, bo są ciężkie w trzymaniu. Pomijając ten drobny dyskomfort, jest to bardzo dobra pozycja wydawnicza.

    OdpowiedzUsuń