Translate

środa, 16 listopada 2016

Melchior Wańkowicz o Kresach („Anoda i katoda”, tom 1)




Nie mam czasu czytać, nie mam czasu pisać, bo właśnie swoją książkę o kresach kończę! Ale czasem zaglądam jeszcze tu i ówdzie do różnych pamiętników i opracowań, sprawdzam wiadomości, coś tam uzupełniam i dopisuję. No i szlifuję, to co napisałam,  szlifuję, gładzę i wylizuję…  

I oto po raz kolejny wpadła mi w ręce wydana dość dawno książka Melchiora Wańkowicza pt. „Anoda katoda”, rzecz dwutomowa, wybór jego najlepszych reportaży z okresu międzywojennego. Interesująca była dla mnie głównie pierwsza połowa pierwszego tomu, czyli teksty poświęcone kresom wschodnich, po których pisarz podróżował samochodem w latach 1930. Jeździł metodą dawnych bałagułów, to jest od dworu do dworu, od miasteczka do miasteczka, popasając u różnych krewnych i znajomych, znajomych znajomych i całkiem nieznajomych.   

Pisanie Wańkowicza o kresach było raczej nietypowe dla owej epoki, bowiem w okresie, kiedy wszyscy kresowiacy, którzy uratowali się z dziejowej zawieruchy (I wojna światowa, przemarsze wojsk rosyjskich i pruskich, rewolucja bolszewicka, wojna polsko-bolszewicka itd.), a zwłaszcza ci, którzy pozostawili na wschodzie, po radzieckiej stronie granicy, swoje rodowe majątki, rozpaczali po tej utracie i wspominali utraconą małą ojczyznę tonem bardzo sentymentalnym, Melchior pisał na wesoło, kpiącym tonem, jakby nic go to nie obeszło. Być może dlatego właśnie książki Wańkowicza nie podlegały cięciom komunistycznej cenzury i były wydawane w PRL-u? Bo przecież takie pisanie można było uznać za krytykę dawnych obszarników i ich stylu życia. A wspominki Edwarda Wojniłłowicza czy Waleriana Meysztowicza były zakazane. No, tak to, niestety, wychodzi…  
A więc ostrzegam, nie znajdziecie u Wańkowicza żadnej sentymentalnej zadumy nad losem polskich kresów, żadnego wzdychania po utraconej ojcowiźnie w Kalużycach (która zresztą i tak by do niego nie należała, tylko do brata Witolda). Ale można także i u niego znaleźć parę ciekawych kawałków, ot, choćby o tym, jak fascynująco długo pamięć o Polakach przetrwała na wschodzie:
„Pamiętam, jak w Smoleńsku przed pierwszą wojną światową pytał mnie brodaty „izwoszczyk”:
- A wam, barin, na polskuju storony?
Już tej Rzeczpospolitej wszelki ślad tu wytęchł. Od roku 1654 nie władaliśmy Smoleńskiem. A przecież w pamięci ludzi jedna strona Dniepru była polska, a druga rosyjska.”

Albo krótkie, migawkowe anegdoty o kresowych facecjonistach i oryginałach.

„Pytam Karola Wagnera, jak zresztą wszystkich, czy nie ma tu w okolicy dziwaków i oryginałów. Nie, nie ma. Chyba drobiazgi. Ot, na przykład jeden sąsiad, nawet niemały ziemianian, krył meble materiałem białym w duże  czerwone róże. Ale materiału zostało sporo i wtedy kazał z niego porobić dzieciom sukienki. A gdy go jeszcze starczyło – uszył sobie z niego spodnie. I już od lat jeździ na wizyty w tużurku i w białych kretonowych spodniach w czerwone róże.” 

Tu słów parę o walce pana Rymszy z Gojcieniszek z konsewatorem zabytków:

„Gojcieniszki jest to dwór, który w 1612 roku wzniósł na polecenie horodniczego Neuhardta budowniczy, Flamandczyk. Był to czas niespokojny, między głębokimi polsko-rosyjskimi marszami za Batorego i niszczycielskimi rajzami Chowańskiego za Jana Kazimierza, które właśnie aż po Gojcieniszki podchodziły. Dwór zbudowano w siedem lat po Kircholmie, ma osiem lat przed Cecorą. Toteż epoka niespokojna i rycerska położyła na nim swe piętno. Jest to pierwszy, jaki widziałem na ziemiach Rzplitej, dwór obronny, to jest bez wałów, bez fos, bez podwórca wewnętrznego, bez zwodzonego mostu – po prostu dom mieszkalny, budowany w celach obronnych. Po czterech jego rogach rozsiadły się cztery baszty o murach potwornej grubości, okna, dawniej małe, niby wykusze, biegły tunelami w murach ponadmetrowej grubości.
Na szpetnym przybudowananym balkonie (Gwałtu! Policja!... Gdzie konserwator?) ukazał się pan w koszuli i szelkach i patrzył w dół wzrokiem niezbyt życzliwym. Co może wróżyć gość zajeżdżający autem?
- Chodźcie państwo, na górę, bo tu na dole wilgoć, że nie daj Boże. Choć i powybijałem okna, ale stare mury wiedzą swoje.
- Powybijał pan okna? A cóż konserwator na to?
- Konserwator? – pan Rymsza śmieje się ironicznie – płakał, rozimie się, aż mnie złość wzięła i mówię: - Czy wiesz pan, panie konserwatorze, co ja powiem? „- A co?” – A to, że dobrze, że za czasów Kraka konserwatorów nie było. „- A dlaczego?” – A dlatego, że Wawelu postawić by nie pozwolili i do tego dnia by my w smoczej jamie siedzieli i ją konserwowali.”

A oto - oryginał nad oryginały pan Bohdan Zalutyński z Repli:

„Na urodzajnym w fantazję gruncie kresowym, na którym kawały uprawiały nawet leciwe matrony (w pewnym majątku wskazywano mi komin, w którym lubiła się chować zmarła niedawno matka licznych dzieci i wydawać przeciągłe jęki, strasząc przychodzącego napalić w piecu lokajczuka), jako pyszna flanca wyrósł Kawaler Wielkiego Krzyża i Wielkiej Wstęgi Orderu Korony Cierniowej, Kawaler Rycerskiego Zakonu Grobu Chrystusowego, Jaśnie Wielmożny Pan Hrabia Palatynu, Bohdan Zalutyński, dziedzic na Repli. Czyli w skrócie – Buba.”

O Edwardzie Wojniłłowiczu, który musiał pozostawić swój ogromny majątek Sawicze pod Mińskiem po radzieckiej stronie granicy, czytamy:

 „… całą duszą katolik, fundator w Mińsku romańskiego kościoła ku pamięci zmarłych dzieci swoich, Symeona i Heleny, był z tego gatunku duchowego, który tej ziemi strzegł przez stulecia nie tylko od Korony, ale i od Moskwy. Kiedy carowa spytała, jak dawno Wojniłłowicze siedzą na Sawiczach – „omal nie palnąłem – pisze w pamiętnikach swoich Wojniłłowicz – że dawniej, niźli dynastia Romanowów na tronie.
Następnego dnia, kiedy objeżdżałem powiat, myślałem wciąż o panu Edwardzie Wojniłłowiczu, wielkim panu kresowym, który w Bydgoszczy na facjatce ze swoją żoną mieszkał, biedę klepał, nikogo o nic nie prosząc, odrzucając wszelką pomoc.”

A tu inny Wojniłłowicz i jedyna chyba wzruszająca opowieść Wańkowicza w tym zbiorku:

„Tymczasem „Bubek”, szczupły pan o inteligentnym spojrzeniu, zatrzymał motor i szedł się witać: - Wojniłłowicz jestem…
Prowadzi nas do domu. Brzydki dom z czerwonej cegły, przed wojną mieszkanie gorzelanego, Kuncowszczyzna pana Józefa Wojniłłowicza (on to orał traktorem) przed wojną liczyła pięć tysięcy hektarów, ale cztery tysiące granicą odcięto. Z dworu, który pozostał po tamtej stronie, przeniesiono portrety rodzinne. Wydekoltowane prababki wiszą na ścianie domu gorzelanego i mają minę pełną dezaprobaty, kiedy na nie prawnuczek wskazuje wysmolonym palcem.
Pan Józef  w pierwszych latach, kiedy granica jeszcze nie stężała, często chodził nocami do rodzinnego domu i błądził po pustych pokojach. Pewnego dnia, wszedłszy z latarką elektryczną do katakumb rodzinnych, posłyszał na górze głosy. To chłopi z sąsiedniej wsi kradli cegły z muru cmentarnego. Tak oto współgospodarze tej ziemi podkradali – jeden wspomnienia przeszłości, inni tej przeszłości materialną pozostałość.”


Wańkowicz Melchior, „Anoda i katoda”, T. 1 „Było to dawno”, wybór, układ i opracowanie Tomasz Jodełka-Burzecki, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1982 



7 komentarzy:

  1. A, pisze Pani książkę! A ja się zastanawiałam, skąd to milczenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak! Statystycznie rzecz biorąc, okolo 10-15 procent blogerów wszelkiej maści kończy na pisaniu książek :)))
      Staram się podtrzymać tę tradycję!
      A poważnie mówiąc, to już przeszło 20 lat zajmuję się pisaniem o zjawiskach parnormalnych. To wszystko jest gdzieś rozproszone, rozsypane, postanowiłam więc zebrać do kupy to, co wiem o tychże zjawiskach na kresach wschodnich. Tak to wygląda...

      Usuń
  2. Ja też chciałam tak skończyć,ale talentu mi nie staje....
    O, książka o zjawiskach paranormalnych na Kresach? To świetny temat. Ciotki i dziadek opowiadali mi, że były niezliczone historie. A siostrę mojej babci, dziecko w kołysce według rodzinnych opowieści kołysała zmarła matka. I pieski mówiące były, i konie śmiejące się. Już nie mówiąc o straszących pomordowanych Polakach. To już słyszałam z programu telewizyjnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, bardzo ciekawe historie!
      A ta zmarła matka kołysząca dziecko to jak w balladzie "Rybka" Mickiewicza.

      Usuń
    2. Babcia mówiła, że to święta prawda. Że ta nieboszczka po drabinie schodziła. I był koń, który odpowiadał na powitanie. Na pewno Ta książka będzie ciekawa. To kiedy spodziewać się jej w księgarniach?

      Usuń
    3. Cudowna historia! Chętnie bym ją umieściła w swojej ksiażce! Napiszę do Ciebie na priv na Fb w tej sprawie, dobrze?
      Całość powinnam skończyć do końca roku.

      Usuń
    4. NApisz na maila. Na facebooku zaraz mi cała armia grup wyskakuje.

      Usuń