Dalej przebywam w
realiach współczesnych powieści dworkowych. Oto kolejny romans z historią w
tle.
Jest druga połowa XIX
wieku w przeddzień powstania styczniowego i w jego początkach. Polski majątek gdzieś
pod Warszawą. Panna Marianna Sobierajska zakochuje się w Andrzeju Rohowie,
pół-Rosjaninie (ojciec Rosjanin, matka Polka), wspólniku swojego ojca, zaręcza
się z nim; już, już ma wyjść za niego za mąż, jednak nie są to czasy dla takiej
miłości. W Królestwie Polskim Rosjanie nie byli tolerowani w towarzystwie, nie
przyjmowano ich w domach, a polskie panie ostentacyjnie nie uczyły się języka
zaborcy. Po rosyjsku mówili tylko mężczyźni, którzy uczęszczali w młodości do rosyjskich
gimnazjów. No więc, są poważne społeczne przeszkody dla tego uczucia! Nie tylko
kwestia polsko-rosyjska, ale też coś innego się pojawia, co staje w poprzek
planów zakochanych młodych ludzi.
Ta miłość polsko-rosyjska
to jest główny wątek powieści. Drugim wątkiem jest kwestia kobieca, a dokładnie
przemiana Marianny ze zwykłej, delikatnej panienki z dworku w silną kobietę wprawnie
zarządzającą rodzinnym majątkiem. Jest do tego zmuszona po śmierci ojca, babki
i wyprowadzeniu się siostry z domu (poszła do klasztoru). A siostrę trzeba było
spłacić!
Gdzieś tam w tle dzieje
się wielka historia, trwają przygotowania do powstania styczniowego i w końcu
powstanie wybucha. Ale ten wątek jest chyba najsłabiej poprowadzony, choć
autorka posiada historyczne wykształcenie i mogłaby chyba z niego skorzystać
przy pisaniu książki, tak myślę. Tło historyczne jest tu bowiem blade i
niedopracowane, mało pracy chyba autorka poświęciła na research bibliograficzny.
Można by to uzupełnić. Miałabym również zastrzeżenia do topografii, bo przecież
miasto Chojnice leżało wówczas w zaborze pruskim i nic nie wiem o jakiś innych
Chojnicach pod Warszawą. A tak właśnie nazwała autorka miasteczko w pobliżu powieściowego
majątku. Nie miała innego pomysłu na nazwę?
W tekście widać delikatne
zapożyczenia z twórczości polskich pisarzy XIX wieku, zwłaszcza Emmy
Dmochowskiej i Marii Rodziewiczówny, ale takie pożyczki są chyba nieuniknione przy
pisaniu o tym okresie.
Przeczytałam „Trzy zimy” w
ciągu dwóch wieczorów z zaciekawieniem i raczej bez wstydu, że marnuję czas. A
to już rzadka sprawa w przypadku współczesnych romansów historycznych. Zwykle bowiem
mam potem kaca, że po co ja to czytałam w ogóle? Ostatnio tak właśnie miałam w
przypadku trylogii pani Jeromin-Gałuszki, po której mnie po prostu zemdliło od
nadmiaru słodyczy. Tak się tam wszyscy ze wszystkimi kochali, do przesady!
Pytacie, po co ja czytam
takie powieści, skoro mam później książkowego kaca? Ano, słabość do polskich
klimatów dworkowych jest u mnie tak silna… No i w sumie cieszę się, że polska
literatura popularna korzysta z tamtych klimatów. To przecież nasze wielkie
bogactwo kulturowe, ta szlachecka tradycja! Można i nawet trzeba ją wykorzystać
twórczo! To jest absolutnie niepowtarzalna kultura! Nigdzie indziej na świecie
nie było czegoś podobnego do polskiego dworu! Choć w każdym prawie kraju europejskim byli przecież właściciele ziemscy.
Ta powieść to debiut i
jakby tak autorka przy kolejnym swym dziele bardziej przyłożyła się do pracy
nad tłem historycznym, to kto wie? Może wyjdzie coś lepszego? W każdym razie –
nie jest źle! Można pisać dalej!
Kopeć Madgalena, „Trzy
zimy”, Warszawa 2019
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz