Translate

środa, 29 stycznia 2020

Nr 8/2020 John Boyne, „Nawiedzony dom”, czyli trochę grozy


Wiecie, że Anglicy nadal piszą opowieści grozy w starym, wiktoriańskim stylu? Właśnie przeczytałam taką niewielką powieść autorstwa Johna Boyne’a. Nazywa się, jakżeby inaczej, „Nawiedzony dom”.

Nie wiem, jak to określić? Pastisz? Parodia? A może raczej naśladownictwo? W każdym razie jest taka sprawa, że całkiem współczesny pisarz brytyjski John Boyne, autor bestsellerowego „Chłopca w pasiastej piżamie”, popełnił tekst nawiązujący w inteligentny sposób do starych angielskich i amerykańskich opowieści o duchach („ghost stories”), jakie były wydane w XIX wieku. W powieści są mniej lub bardziej jawne mrugnięcia okiem w kierunku fanów Karola Dickensa (ba! sam Dickens się tu nawet pojawia we własnej postaci!), Wilkie Collinsa, Henry Jamesa („W kleszczach lęku”), Josepha Sheridana Le Fanu („Stryj Silas”), M. R. Jonesa („Opowieści starego antykwariusza”), a nawet sióstr Bronte („Jane Eyre”) i troszeczkę Jane Austen. Jednym słowem, niesamowita gratka dla miłośników klasycznej brytyjskiej literatury!

Treść jest dość banalna i brzmi znajomo dla wszystkich, którzy czytali w/w autorów: biedna i brzydka nauczycielka, samotna stara panna, wyjeżdża z Londynu za pracą. Zatrudnia się jako guwernantka w prowincjonalnej posiadłości, gdzie ma opiekować się dwójką osieroconych dzieci. A ta posiadłość, oczywiście, jest nawiedzona przez duchy! Rzecz dzieje się w latach 60. XIX wieku. Więcej nie powiem, by nie psuć Wam przyjemności z lektury! 

Czyta się to dobrze i szybko, w czasie lektury po plecach co i rusz przebiega przyjemny dreszczyk grozy, bo tekst ten to z założenia thriller, a nawet horror (gatunkowo różni się to mniej więcej tym, że fantastyka jest tu traktowana na serio, a duchy są całkiem realne!). 

Łyknęłam to wczoraj wieczorem na jeden raz i zapewne zachowam we wdzięcznej pamięci! Chylę czoło przed autorem, który tak udatnie umie naśladować wiktoriańską narrację, konstrukcję psychiczną bohaterów i sposób prowadzenia fabuły. 

Bardzo przyjemny drobiazg literacki! Nie tylko dla miłośników horrorów!

Boyne John, „Nawiedzony dom”, tłum. Dorota Łachowicz, Wołów 2019

sobota, 25 stycznia 2020

Nr 7/2020 Jana Wagner, „Pandemia” (książka, serial, cenzura Putina wobec mediów i śmiertelny wirus z Wuhan)



W obliczu szalejącego chińskiego wirusa Wuhan (gorszy od zabójczej grypy typu SARS) przeczytałam powieść rosyjskiej autorki Jany Wagner „Pandemia” i obejrzałam zrobiony na jej podstawie rosyjski serial telewizyjny „Epidemia”, który nie spodobał się Kremlowi i przez jakiś czas był nawet zakazany w Rosji.  

Właściwie kolejność  była taka, że najpierw przypadkowo dowiedziałam się o znakomitym, pokazywanym wiosną 2019 roku na festiwalu Cannes (Cannes International Series Festival) serialu rosyjskim nagrodzonym potem na festiwalu filmowych ekranizacji „Czitka” w Moskwie i jeszcze gdzieś tam. A ponieważ jestem pies na ruskie seriale, więc rzuciłam się do szukania go w odmętach sieci. Na YT nie było, ale znalazłam go na Yandeksie.



Wyprodukowała go rosyjska, ambitna kampania telewizyjna Premier (wcześniej TNT-Premiere), której właścicielem jest firma Gazprom-Media. Serial nie był pokazywany w telewizji tylko w Internecie, co tydzień w czwartek leciał jeden odcinek w okresie od 14 listopada 2019 do 3 stycznia 2020. Pierwsze cztery odcinki pokazano normalnie, ale piąty pokazano i zaraz potem usunięto z sieci. Stało się to w nocy z 14 na 15 grudnia. Wstrzymano też dalsze wyświetlanie serialu. Dlaczego? Zadziałała tutaj państwowa cenzura. Prawdopodobnie stało się tak na rozkaz Kremla, bowiem w piątym odcinku serialu pokazano, jak wojsko czy też służby specjalne Rosyjskiej Federacji likwidują niewinnych obywateli tylko za to, że ci mieli nieszczęście zarazić się śmiertelnym wirusem, a naród rosyjski (głównie baby) znieść tego nie może i organizuje powstanie ludowe przeciwko okrutnym wojskowym. Zablokowanie pokazywania atrakcyjnego serialu wywołało w rosyjskich mediach dyskusję na temat cenzury prewencyjnej. Ostatecznie, rosyjski minister kultury Władymir Medinskij spowodował wznowienie emisji tego serialu. Jednak na wszelki wypadek w szóstym odcinku przekazano widzom dodatkową informację, że zabijaniem chorych obywateli nie zajmują się policjanci czy wojskowi, ale przedstawiciele nieznanych formacji w mundurach wojskowych, czy jakoś tak. To wszystko zostało dość dokładnie opisane w rosyjskiej Wikipedii pod hasłem „Эпидемия (телесериал)”. 

Przeczytawszy to, nabrałam jeszcze większej ochoty na oglądanie. Wiadomo, owoc zakazany smakuje lepiej. Wiedziałam też, że oglądać trzeba szybko, bo władze Rosji mogą znowu zakazać. Serial okazał się naprawdę świetny! Przede wszystkim jest znakomicie sfilmowany, co nie dziwi, zważywszy, że jego reżyserem jest Paweł Kostomarow, który był też operatorem w słynnym filmie „Progułka” („Spacer”), gdzie cała akcja została sfilmowana jakby jednym ujęciem. Zestaw aktorski jest też niebanalny, a fabuła! Och, fabuła jest naprawdę zadziwiająca i nie dająca widzowi chwili odpoczynku, bo stale coś się dzieje. Jest to film z gatunku katastroficznych: w Moskwie wybuchła straszna epidemia śmiertelnej choroby przypominającej grypę z gorączką, miasto zostało odcięte od świata, służby specjalne wyłapują chorych ludzi i gdzieś wywożą, mieszkańcy wykupują wszystkie towary ze sklepów i siedzą w domach, chcąc przeczekać chorobę. 

Główny bohater Sieroża mieszka pod miastem z drugą żoną Anią i jej kilkunastoletnim synem Miszą, chorym na autyzm. W Moskwie mieszka jego pierwsza żona z ich wspólnym synem, kilkuletnim Antoszą. Pewnej nocy do domu Sierioży dociera jego stary ojciec, emerytowany profesor matematyki, a także myśliwy-amator. Ojciec nakazuje mu ucieczkę, bo bliskie sąsiedztwo Moskwy jest niebezpieczne. Postanawiają uciekać na północ, gdzieś do Karelii, gdzie na pustkowiu, na jeziorze Wong, jest bezludna wyspa, a na tej wyspie domek myśliwski. Tam chcą bezpiecznie, z daleka od wojskowych, przeczekać epidemię. Sieroża przedziera się przez kordon ochronny do Moskwy i wywozi stamtąd pierwszą żonę z synem, w drogę na północ udaje się też jego druga żona ze swoim synem oraz sąsiad Lonia z kilkunastoletnią córką i brzemienną kochanką. Jest już najwyższa pora na ucieczkę, bowiem po Podmoskowiu buszują hordy uzbrojonych i bardzo niebezpiecznych wojskowych, którzy okradają i podpalają domy. Nasi bohaterowie mają do dyspozycji trzy samochody terenowe, pakują się do nich, zabierają trochę zapasów żywności i w drogę! 

Dalej jest to już klasyczne „road movie”, czyli przygodowe kino drogi, skrzyżowane z filmem katastroficznym i melodramatem, jaki rozgrywa się pomiędzy trójką bohaterów (Sieroża i jego dwie żony, była i obecna). Punktem przełomowym akcji jest właśnie to, o czym pisałam na początku, czyli sławetny piąty odcinek, kiedy bohaterowie są już dość blisko upragnionej wyspy na jeziorze i ledwo uchodzą z życiem z powodu ataku wojskowych mających oczyścić z mieszkańców kolejną miejscowość.  Z czasem liczba bohaterów się zwiększa, bowiem dołączają do nich ludzie spotykani po drodze. Oglądałam to wszystko, gryząc palce z napięcia. A zakończenie okazało się naprawdę zaskakujące!

Po obejrzeniu serialu poszukałam na YT wywiadów z autorką Janą Wagner. Okazało się, że to mieszkająca gdzieś pod Moskwą pół-Czeszka, pół-Rosjanka, która wcale nie zamierzała zostać pisarką, a zaczęła pisać tę powieść ot, tak sobie, bo – jak twierdzi - chciała podnieść poziom rosyjskich powieści katastroficznych. Napisała jeden rozdział i opublikowała go w Internecie, potem następny i jakoś tak to poszło. W 2011 roku wydała powieść „Wongoziero”, która stała się jej debiutem książkowym. Utwór okazał się bestsellerem w Rosji, przetłumaczono go na kilka języków europejskich, zdobył kilka prestiżowych nagród literackich, w końcu został sfilmowany. 

Jasne, że chciałam teraz przeczytać powieść, która została też przetłumaczona na język polski i w 2014 roku wydana przez wydawnictwo Zysk i Ska. W mojej bibliotece nie było, ale znalazłam ostatni chyba egzemplarz w mojej ulubionej taniej księgarni Aros. No i przeczytałam. Jakie wrażenia? W porównaniu z serialem powieść wypada, niestety, dość ascetycznie i blado. Zdaje się, że scenarzysta serialu Roman Kantor dobrze sobie zaszalał w sensie fabularnym, dopisując chyba z połowę dramatycznych zdarzeń, zwłaszcza poddawane później cenzurze zdarzenia związane z niebezpiecznymi „ludźmi w mundurach” (grzebiąc w sieci dowiedziałam się, że reżyser filmu brał udział w demonstracjach przeciwko władzy Kremla, więc takie jest chyba źródło scen związanych z wojskiem walczącym z obywatelami Rosji), pozmieniał także postaci, jedne dopisał, inne skreślił, znacznie rozbudował także wątek przygodowy. 

W książce Jany Wagner pewnych rzeczy, które spodobały mi się w serialu, po prostu nie ma. Jest to raczej kameralna literacka opowieść, prowadzona w pierwszej osobie. Narratorem jest Ania, druga żona Siergieja, i to jej oczyma oglądamy zmierzający ku zagładzie świat. Pewien dramatyzm tam również jest, ale nie taki na „hurra” jak w serialu. Apokalipsa Rosji opisana została z perspektywy kobiecej, choć raczej nie feministycznej. Bohaterki Jany Wagner to tradycyjne kobiety, zwłaszcza Ania jest dość bluszczowata i pięć minut nie może przeżyć bez swego Sierioży. Przeczytałam to z zaciekawieniem, choć pewnie nie takim, jakby to był mój pierwszy kontakt z tą historią. Może ta lektura sprawiłaby mi większą frajdę, gdybym nie oglądała wcześniej serialu? W sumie, jest to niezła, przyzwoita literacko książka, jak zresztą w ogóle literatura rosyjska, która nawet w wersji rozrywkowej nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Nie jest to jednak powieść na poziomie postapokaliptycznych powieści Dymitra Glukhovskiego, takich jak cykl „Metro” czy „Futu.re”. 

Jana Wagner napisała potem kontynuację „Wongoziera” („Żiwyje liudi”, wyd. 2013), a także thriller „Kto nie sprjatałsja”, wyd. 2018. Mam nadzieję, że jakiś polski wydawca (może znowu Zysk i Ska?) zwróci uwagę na jej twórczość i przybliży ją polskim czytelnikom. To jest ciekawa pisarka popularna i – jak mi się zdaje – dopiero się rozkręca. Z pewnością nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa!

A w międzyczasie wirus Wuhan (koronawirus 2019-nCoV) szaleje na świecie! Według oficjalnych danych zabił już 41 osób, 1200 jest zarażonych w samych Chinach, zamknięte są tam wielkie, milionowe miasta,  przedostał się też do USA i Europy. Do Paryża przyleciała chora Chinka, która oszukała kontrolę na lotnisku. Chorzy są też w Tajlandii, Korei Południowej, Wietnamie, Japonii. Arabii Saudyjskiej i Singapurze. Z Wuhan wrócili właśnie studenci Politechniki Rzeszowskiej (20 osób) i nie wiadomo, czy któryś z nich nie jest zarażony, bo wirus ma kilkudniowy okres wykluwania, jakieś 5-6 dni. Na tę chorobę nie ma lekarstwa. Jedynym ratunkiem może być zalecane przez lekarzy mycie rąk.



Są teorie, że ten wirus albo wymknął się z laboratorium w Wuhan (polecam wyguglać sobie tamtejsze laboratorium - Wuhan National Biosafety Laboratory - które powstało po epidemii śmiertelnej choroby SARS, sprawdźcie sobie, co tam robią) albo też jest to broń biologiczna nakierowana na Azjatów. Niestety, poprawność polityczna współczesnych mediów zabrania podawać info, czy wszyscy zarażeni są Azjatami. Czytałam też, że ta epidemia to zastępczy atak USA na Chiny. Czyżby opowieść Jany Wagner była prorocza? I co na to teraz Rosja? 

Wagner Jana, „Pandemia”, tłum. Walentyna Mikołajczyk-Trzcińska