Translate

sobota, 15 lutego 2020

Nasze spotkanie autorskie w Markusach, czyli rodzinnie na Żuławach



Razem z moją mamą Haliną Łukawską zostałyśmy zaproszone na spotkanie autorskie do Markus na Żuławach Elbląskich. Pojechałyśmy tam 12 lutego 2020 roku jako autorki naszej wspólnej książki „Córka organisty. Wspomnienia mieszkanki Pomorza”. W książce sporo miejsca poświęciłyśmy gminie Markusy, gdzie nasza rodzina przyszła mieszkać jako osadnicy po II wojnie światowej. 


Moja mama zamieszkała w Markusach wiosną 1947 roku, kiedy Żuławy były jeszcze częściowo zalane. W początkach lat 50. spalił się pierwszy dom naszej rodziny na Ziemiach Odzyskanych. Wtedy mama, jej brat Stasiek i babcia Marta Kowalska poszli mieszkać do Wiśniewa w tej samej gminie. W 1952 roku zmarła babcia Marta i została pochowana na cmentarzu w Zwierznie. To był pierwszy grób kogoś z naszej rodziny na Żuławach. W następnym roku mama wyjechała za pracą do Bydgoszczy, jednak stale wracała na Żuławy, odwiedzając rodzinę. Wyszła za mąż za sąsiada z Wiśniewa, czyli Stefana Łukawskiego, mojego ojca. 


Rodzina Łukawskich przyszła na Żuławy jako powodzianie z Radziwiłki na Mazowszu (tam u żony Katarzyny zamieszkał dziadek Józef Łukawski, rodem z Witkowic w gminie Młodzieszyn na Mazowszu). Moi rodzice poznali się w czasie akcji zbierania stonki na polach ziemniaczanych, jaką organizowano w początkach PRL-u. Była to akcja masowa, musieli w niej brać udział prawie wszyscy mieszkańcy wsi, którzy chodzili po polach z butelkami z naftą i zbierali stonkę do tych butelek. Walczono w ten sposób ze szkodnikiem, który jakoby zrzucali z samolotów Amerykanie, by niszczył nasze ziemniaki.

Rodzice wzięli ślub w Bydgoszczy w 1957 roku, a ja urodziłam się w 1959 roku. Miałam przyjść na świat w izbie porodowej w Markusach, ale mama miała ciężki poród, więc położna wezwała karetkę pogotowia, która przewiozła ją do szpitala w Elblągu. Tam się właśnie urodziłam. Pierwsze miesiące życia spędziłam w domu dziadków Łukawskich w Wiśniewie. Tam stawiałam swoje pierwsze kroki. W 1961 roku razem z rodzicami zamieszkałam w Bydgoszczy na Okolu, ale do Wiśniewa i Markus wracałam co roku. Spędzaliśmy tam wakacje letnie u dziadków, u ciotki Geni Burkowej lub u wujka Staśka Kowalskiego. Ostatni raz byłam w Markusach u krewnych w połowie lat 1980. 


Tak więc jechałyśmy teraz z mamą do tych Markus tak, jakbyśmy jechały do swojej małej ojczyzny, bo obie jesteśmy mocno związane emocjonalnie z tą gminą. I przeżyłyśmy tam na miejscu prawdziwy szok! Spotkanie zostało wspaniale zorganizowane przez panią Barbarę Turzyńską, dyrektorkę Biblioteki Gminnej w Markusach. Dziwnym zbiegiem okoliczności, pani Barbara mieszka w Markusach w tym samym domu, gdzie przebywał na robotach przymusowych u Niemca Johanna Froesego mój wujek Stefan Burek. Rodzina jej męża, państwo Turzyńscy, zamieszkała tam jako osadnicy zaraz po wojnie. Kierowca z gminy Markusy przyjechał po nas do Malborka i zawiózł nas z powrotem do domu! Na miejscu okazało się, że w sali dawnego Klubu Rolnika (w latach 70. moja kuzynka Jadzia Burkówna biegała tam na zabawy taneczne przy orkiestrze, bo kochała tańczyć, a jej młodsza siostra Andzia chodziła tam na zebrania Związku Młodzieży Wiejskiej) są po prostu tłumy! Byłyśmy z mamą wprost oszołomione, ile ludzi się tam zjawiło! Na około było tam chyba z 50 osób, a może więcej? A wyobrażałyśmy sobie, że przyjdzie może z dziesięć osób! Bo kogo może obchodzić jakaś tam książka? I źle sobie wyobrażałyśmy! Bo zainteresowanie naszą opowieścią było zaskakująco duże.
 

– Tyle osób na spotkaniu autorskim to nie ma nawet w dużych miastach – powiedział Leszek Sarnowski, nasz wydawca, redaktor naczelny Kwartalnika „Prowincja”, który promował także swoje pismo. Nasza książka jest z nim związana, bo wyszła w zeszłym roku jako piąty numer tejże „Prowincji”. W tymże kwartalniku opublikowałam też kilka tekstów z mojego cyklu "Żuławskie opowieści", w których pisałam o naszej rodzinie na Żuławach, a ostatnio o żuławskich duchach i miejscach, gdzie straszy.



A to byli ludzie z całej gminy, nie tylko z Markus, ale też ze Zwierzna, Różan, Jeziora, Rachowa, Wiśniewa i innych wiosek. Przeważnie członkowie miejscowego Klubu Seniora, ale nie tylko. Przyszli tutaj, aby posłuchać historii o swojej gminie, bo chyba jeszcze dotąd nikt o niej nie pisał w ten sposób. To jest gmina położona daleko od głównych dróg, praktycznie odcięta od świata. Latem jeszcze jeżdżą tam nieliczne autobusy PKS, by zawieźć do Elbląga młodzież szkolną, ale w wakacje podobno już nic nie jeździ. Jeśli chodzi o komunikację, to jest o wiele gorzej niż w czasach PRL-u, kiedy to do Markus i do Wiśniewa można było swobodnie dojechać z Elbląga, Malborka czy Sztumu. Było wtedy kilkanaście kursów autobusowych dziennie. Dzisiaj się to podobno nie opłaca, trudno znaleźć przewoźnika, który chciałby zainwestować w jeżdżenie po Żuławach Elbląskich. Jak ktoś nie ma własnego auta to jest wykluczony komunikacyjnie. Nie dojedzie do Elbląga do szpitala czy do większego sklepu.  Czy Żuławy umierają? – Za sto lat tutaj wszystko będzie zalane, tak jak kiedyś było – mówił nam w czasie drogi kierowca z gminy. – Nic się tutaj nie robi, nie ma prowadzonej melioracji, Żuławy się zapadają, nasiąkają wodą, zamieniają się pomału w bagno…



No, ale na razie jeszcze Żuławy są i mają się dobrze! Ileż wspomnień, ileż wzruszeń było na tym spotkaniu! Razem z mamą opowiadałyśmy o jej wojennych i powojennych przeżyciach, kładąc nacisk na te powojenne, kiedy to zamieszkała w Markusach. Tak nam wyszło, że ja mówiłam nieco więcej, bo mama dość marnie się czuła; od paru dni wiały silne wiatry z zachodu, miała więc kołatanie serca, dzień wcześniej dały o sobie znać także arytmia i migotanie przedsionków. Dlatego najadła się na zapas sporo tabletek na serce i ciśnienie. Dzięki temu trochę się serce uspokoiło, ale przez to była trochę przymulona od tych leków. 



Ale i tak była bardzo wzruszona i pełna emocji! Najlepsze było to, że jak opowiadałyśmy o wydarzeniach, które miały miejsce 70 czy 60 lat temu, to do naszej opowieści włączali się ludzie z sali i potwierdzali nam, przytakiwali lub dopowiadali coś ciekawego. Na spotkaniu pojawiły się osoby, które pamiętały z dawnych lat moją mamę, jej siostrę Genię, szwagra Stefana, brata Staśka i bratową Jasię, a nawet małego pieska Maćka należącego do Jasi. Niektórzy znali mamę wtedy, ale nie rozpoznawali jej teraz.


 – A pani to jest naprawdę Halinka Kowalska? – pytała pani z pierwszego rzędu, która jak się okazało, była mamy znajomą sprzed lat. Ostatni raz widziały się kilka lat temu na cmentarzu w Zwierznie, ale teraz ledwo mogły się poznać.
– A pani to jest chyba Sławka, tak? – upewniała się moja mama.
Wyglądało to tak jak na spotkaniu szkolnym „naszej klasy” po wielu, wielu latach. Inne osoby kojarzyły z kolei rodzinę Łukawskich z Wiśniewa.
– Czy pani rodzina to Łukawscy z Witkowic? – usłyszałam od jednej pani.
– A jak tam pani ciotki, Henia i Marta Łukawskie? Czy jeszcze żyją? Co z nimi? – pytała mnie jakaś o siostry mojego ojca, z którymi w latach 50. chodziła do szkoły podstawowej w Wiśniewie.
– Ciociu Halino, Alu, to jesteśmy! Poznajecie nas? – wołała z tyłu jakaś pani w czapce, machając do nas ręką. Okazało się, że to żona mojego kuzyna Janka z Wiśniewa. Obok niej siedziała najstarsza córka tegoż kuzyna, Małgosia, która mieszka teraz z rodziną w Zwierzyńskim Polu. Przekazały nam pozdrowienia od kuzynki Urszulki z Elbląga, której nie widziałam chyba 40 lat! Zresztą tej Małgosi też nigdy wcześniej nie widziałam, miałam okazję ją poznać dopiero na tym spotkaniu!

Dodatkowym plusem tego spotkania było to, że przywiozłam z Markus wiele nowych kontaktów, wiele ciekawych opowieści o losach ludzi mieszkających na Żuławach. Ot, takie historie: kierowca, który nas wiózł, opowiadał o swojej babci, która urodziła się w Stanach Zjednoczonych, w rodzinie polskich emigrantów, latem 1939 roku przyjechała do Polski, aby tutaj wyjść za mąż, potem wybuchła II wojna światowa, babcia już do Ameryki nie wróciła, jakoś znalazła się na kresach wschodnich, potem w Związku Radzieckim, skąd wydostała się z armią generała Andersa, później w Afryce, w Rodezji, skąd z powrotem dotarła do Polski. 

Rozmawiałam na tym spotkaniu z potomkami polskich osadników, którzy przyszli na Ziemie Odzyskane po II wojnie światowej, Ukraińców z Akcji Wisła, a nawet Niemców mieszkających w gminie Markusy przed II wojną światową. Dzisiaj to się już wszystko przemieszało, obecnie wszyscy są tak samo dobrymi Polakami, ale taki właśnie konglomerat, taka mieszkanka narodowościowa była na Żuławach jeszcze w początkach PRL-u. Odezwał się też pan, który jest w posiadaniu znalezionego tu po wojnie pamiętnika jakiejś niemieckiej dziewczyny, która pracowała w różnych gospodarstwach na Żuławach. Trudność w odczytaniu tego tekstu jest taka, że pamiętnik jest nie tylko pisany ręcznie po niemiecku, ale także gotykiem. 

- Wspaniałe i wzruszające spotkanie w Markusach. Promocja książki Alicji Łukawskiej i Haliny Łukawskiej "Córka organisty" oraz kwartalnika "Prowincja". Dobra energia, piękne wspomnienia. Alicja ze swoją mamą napisały wspaniałą książkę o swojej rodzinie i życiu, między innymi na Żuławach. To najwspanialsza chwilą dla wydawcy (Kwartalnik "Prowincja") kiedy czytelnicy żywo reagują na tekst, odpowiadają, potwierdzają, z uśmiechem i akceptacją na twarzy. Wielkie dzięki dla Pani Barbary Turzyńskiej z Biblioteki Gminnej w Markusach za zorganizowanie spotkania i Pani Haliny Łukawskiej za dzielenie się wspomnieniami i wytrwałość – napisał na Fejsbuku nasz wydawca Leszek Sarnowski ze Sztumu.
  


Chyba najfajniejsze w pisaniu książek są spotkania z Czytelnikami!


Łukawska Alicja, Łukawska Halina, „Córka organisty. Wspomnienia mieszkanki Pomorza”, Sztum 2019

 


2 komentarze:

  1. Miło było przeczytać Twoje autorskie przeżycia. To prawda, spotkania z czytelnikami mają swoją moc! Jak to motywuje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się że, Ci się spodobało! Do tej pory chyba nie zdawałam sobie sprawy z tej motywującej roli spotkań z czytelnikami. A piszę już przecież tyle lat! Ale co innego teksty prasowe, co innego książka, i to taka osobista i rodzinna na dodatek! Mam teraz poczucie, że nie piszę w próżnię! :)))

      Usuń