Właśnie
skończyłam czytać dwie urocze powieści Stanisławy Fleszarowej-Muskat, czyli „Milionerów”
i „Kochanków róży wiatrów”. Były pisane kilkadziesiąt lat temu więc nabrały już pewnej
staroświeckiej patyny. Czy zestarzały się? Niekoniecznie! Gdańsk, morze i miłość są przecież wciąż takie same. Tylko PRL zniknął.
Oba
te teksty to literacki zapis powieści radiowej, a raczej seryjnego słuchowiska,
które w 1960 roku było emitowane w radiu gdańskim. Najpierw wyemitowano „Milionerów”, a potem, na prośbę słuchaczy, puszczono drugą
serię, to jest „Kochanków róży wiatrów”.
„Milionerzy”
– to rzecz o gdańskich stoczniowcach. Tytuł związany jest nie z finansami, ale
z wypornością statków, chodzi o miliony ton wyporności. W opowieści występują
bohaterowie związani ze stocznią i z morzem, którzy mieszkają i pracują w
Gdańsku. Najważniejsza w słuchowisku rodzina Danielewiczów wraz z nianią
Pauliną i sublokatorem Wantułą mieszka przy ulicy Rajskiej. Inna bohaterka mieszka
przy najpiękniejszej ulicy Gdańska, to jest przy ulicy Mariackiej. Poznajemy
ich codzienne problemy, radości i smutki. Jesteśmy świadkami ich codziennej
pracy w stoczni, ale także podglądamy ich na balu dla urządzonym w stoczni dla pracowników,
obserwujemy ich romanse i zdrady. Tekst jest pisany samymi dialogami, czyta się
to błyskawicznie. W głowie pozostają jednak przedstawione tym sposobem mocne,
wyraziste postaci, pokazane z nutką pewnego takiego dydaktyzmu typowego dla
okresu PRL (żony się nie zdradza, a z pracy się nie kradnie!).
Serce
mi rosło, kiedy czytałam to wszystko, bo ja się wychowałam na słuchowiskach
radiowych. Mam do nich wielką słabość! Kiedy byłam dzieckiem nie mieliśmy
telewizora, ale było u nas radio. Słuchaliśmy takich właśnie seryjnych seriali
radiowych o robotniczej rodzinie Matysiaków (leciały w soboty wieczorem),
którzy mieszkali przy ulicy Miłej w Warszawie. W niedzielę puszczali radionowelę
„W Jezioranach”, która opowiadała o życiu mieszkańców wsi Jeziorany (to
słuchowisko napisała Teresa Lubkiewicz-Urbanowicz, autorka autobiograficznej
powieści „Boża podszewka”. Te słuchowiska były wspaniale zagrane aktorsko, bo
przygotowywał je zespół Teatru Polskiego Radia.
Pewnie
podobnie było w przypadku „Milionerów” i „Kochanków róży wiatrów”, ale tych
słuchowisk niestety nigdy nie słuchałam. Jednak moja rodzina po wojnie w taki
czy owaki sposób związana była z Gdańskiem, który uważam za jedno z „moich”
miast rodzinnych. Wielokrotnie tam bywałam, trochę nawet pomieszkiwałam (w
różnych okresach czasu). Mój ojciec mieszkał tam, uczył się i pracował w czasach
kawalerskich. Mnie samej zdarzyło się trochę pomieszkać w małym domku
we Wrzeszczu, w wieżowcu w Oliwie i w bloku na Stogach. Darzę Gdańsk wielkim
uczuciem i przyjemnie mi, kiedy czytam o ludziach żyjących w tym mieście!
Fajnie
czytało mi się o ulicach Rajskiej i Mariackiej w Gdańsku. Obie położone są w
centrum, niedaleko dworca, bywałam tam wielokrotnie. Przy Rajskiej mieści są
budynek NOT, gdzie kiedyś troszkę pracowałam (prowadziłam tam zajęcia z public
relations dla rolników w ramach projektów unijnych), a Mariacka to zwykłe
miejsce moich romantycznych spacerów. Kiedy jestem w Gdańsku, chodzę tam
czasem, by pomarzyć. Chyba nigdzie na świecie nie ma tak pięknej ulicy jak
Mariacka!
Mam
zdjęcia, które zrobiłam kiedyś właśnie na Rajskiej, to było 1 września 2009
roku w dniu uroczystości w stoczni gdańskiej:
A
to jest bajkowa Mariacka położona na tyłach kościoła pod wezwaniem Najświętszej
Panny Marii w Gdańsku:
Kiedy
skończył się serial „Milionerzy” autorka na życzenie radiosłuchaczy napisała
drugą część, to jest „Kochanków róży wiatrów”. Akcja tej części toczy się na
lądzie i na morzu, występują tam nowi bohaterowie, ale spotykamy też parę osób
znanych z pierwszej części.
Nie
znałam właściwie twórczości Stanisławy Fleszarowej-Muskat w czasach PRL-u.
Wiedziałam, że jest popularna, widziałam jej zaczytane do granic możliwości
książki w bibliotekach publicznych, czytały je matki moich koleżanek, widywałam
je w ich domach. Ale jakoś nigdy nie sięgnęłam po te książki, bo wtedy
gardziłam tym, co popularne i nie chciałam tego czytać.
Moje
pierwsze spotkanie z tą autorką to była powieść autobiograficzna „Pozwólcie nam
krzyczeć” o młodej dziewczynie wywiezionej na roboty przymusowe w III Rzeszy.
Poraziła mnie ta powieść, którą znalazłam kilka lat temu w koszu z książkami „do
wzięcia” w bibliotece. Pamiętam, że czytałam ją dosłownie bez tchu, jednym
ciągiem lecąc od początku do końca. Potem przeczytałam jeszcze dalszy ciąg tej powieści
(„Przerwa na życie” i „Wizyta”), potem dopiero czytałam doskonałą trylogię
powieściową o powstawaniu Gdyni i tragicznych losach jej mieszkańców w czasie
II wojny światowej, to jest „Tak trzymać” (trzy tomy).
Uważam,
że Stanisława Fleszarowa-Muskat to była bardzo dobra pisarka popularna, a jej powieści
nadal dają się czytać. Nazywano ją kiedyś „Rodziewiczówną PRL-u” i coś w tym
jest, naprawdę wierzcie mi! Zarówno ona, jak i autorka „Dewajtisa” miały wspólny ten
niesamowity dar narracyjny, dzięki któremu opowieść toczy się tak potoczyście,
że czytelnik nie ma czasu na nudę i nie może oderwać się od książki. No i
pewien dydaktyzm, to także cecha która je łączy.
To
moje spotkanie z twórczością Fleszarowej-Muskat zawdzięczam Małgosi, która
prowadzi kapitalnego bloga o książkach toprzeczytalam.blogspot.com/
i która podarowała mi te dwie powieści, to znaczy przysłała mi je w liście z
Krakowa. Małgosiu, bardzo serdecznie Ci dziękuję i Tobie właśnie dedykuję ten
post!
Dzięki
tej lekturze przeniosłam się nie tylko do Gdańska, ale także odwiedziłam czasy
PRL-u, które wcale nie były takie straszne, jak się dzisiaj wmawia dziatwie
szkolnej. Kto wtedy nie żył, nie wie bowiem jak było naprawdę.
Fleszarowa-Muskat
Stanisława, „Milionerzy”, Wydawnictwo
Morskie, Gdańsk 1977
Fleszarowa-MuskatStanisława,
„Kochankowie róży wiatrów”, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1978
Zamieszczone
tutaj zdjęcia są mojego autorstwa, proszę ich nie kraść!