Boże, co ja się
naszukałam tej książki! Zajęło mi to ładnych parę lat, wciąż migała mi gdzieś w
sieci, na różnych, bardziej wyrafinowanych czytelniczo blogach książkowych, w
rozmaitych bibliografiach i przypisach mądrych ksiąg, gdzie się na nią
powoływano.
Bardzo, ale to bardzo
chciałam ją przeczytać! I nie mogłam! A kusiła mnie ta pozycja ze względu na
postać pamiętnikarki i arcyciekawą epokę, którą opisała.
Wirydianna z Radolińskich
herbu Leszczyc primo voto Kwilecka secundo voto Fiszerowa urodziła się w
Wielkopolsce w 1761 roku jako najstarsza córka podkomorzego Józefa
Radolińskiego i jego żony Katarzyny z Raczyńskich (chodzi o „tych” Raczyńskich
z Wielkopolski, co to Rogalin zbudowali, gdzie zresztą Wirydianna często bywała
u wujka Kazimierza). Jej rodzice byli dość nietypową parą, bowiem matkę wydano
za mąż za dużo starszego mężczyznę, kiedy miała tylko 12 lat. Takie staropolskie
obyczaje panowały jeszcze w XVIII wieku!
Autorka bardzo
drobiazgowo opisuje swoją rodzinę, rodziców, dziadków, ciotki, wujów, kuzynów, domowych
nauczycieli i księży, a także codzienne bytowanie we dworach w Chobienicach, Rogalinie,
Winnogórze i innych ziemiańskich siedzibach, a także w Warszawie, dokąd na pewien
czas przenieśli się jej rodzice. W wieku dwudziestu paru lat Wirydianna wyszła
za mąż za ziemianina Antoniego Kwileckiego, z którym miała dwoje dzieci i który
ją zdradzał na prawo i lewo, nawet z wiejskimi dziewkami. Po rozwodzie z nim poślubiła
młodszego od siebie o siedem lat Stanisława Fiszera, późniejszego generała i
szefa sztabu Księstwa Warszawskiego. Drugi mąż był o wiele biedniejszy od niej,
przez pewien czas przebywał właściwie na jej utrzymaniu, wziął tylko w
dzierżawę maleńki mająteczek w Wielkopolsce. Z początku był zakochany w niej do
szaleństwa, ale później także zdradzał ją okrutnie i to nawet z paniami starszymi
od niej. Widać tamta epoka nie sprzyjała wierności małżeńskiej, tylko rozpuście.
Na szczęście, to drugie nieudane małżeństwo nie trwało długo, bowiem po kilku
latach generał Fiszer poległ na polu chwały w bitwie pod Winkowem (w czasie wojny
cesarza Napoleona z Rosją), a Wirydianna znów
była wolna.
Chwała Bogu, autorka tego
pamiętnika była dość chłodna z natury, w ogóle nie była zaangażowana emocjonalnie
w oba swoje związki małżeńskie i traktowała swych mężów jak konieczny dopust
Boży. Prawdziwą miłością jej życia był bowiem Tadeusz Kościuszko, z którym
zaprzyjaźniła się podczas pobytu we Francji. Jeszcze w czasach swego pierwszego
małżeństwa, porzucona przez Kwileckiego, kręciła się wokół Kościuszki, kręciła,
ale nic z tego nie wyszło, Kościuszko był bowiem zainteresowany inną damą. Na
pocieszenie wyswatał ją właśnie z Fiszerem, który był kimś w rodzaju jego
adiutanta w Paryżu.
Oprócz dość nieudanego
życia osobistego, prowadziła Wirydianna ciekawe życie towarzyskie, intelektualne i rozrywkowe.
Jako dorastająca panienka, przebywając w Warszawie, poznała ostatniego króla
Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego, zaś będąc z Paryżu zaznajomiła się z
przebywającymi tam emigrantami z Polski, a jej przewodnikiem po stolicy Francji
był Józef Wybicki, autor słów hymnu polskiego. Była jedną z dam, które
zaprosiła na swoje pierwsze przyjęcie przyszła cesarzowa Józefina, znała także
samego Napoleona i jego polską metresę Marię Walewską, księcia Józefa
Poniatowskiego oraz generała Henryka Dąbrowskiego. Udało się Wirydiannie nie tylko
poznawać ważnych i ciekawych ludzi, ale też podróżować po całej Europie. W
dobie, kiedy pokonywano ogromne odległości w powozach, ona kilka razy jeździła
do Francji, raz odwiedziła nawet Londyn (dla oszczędności wybrała się tam z Paryża jako
skromna turystka z Fiszerem w postaci adoratora, nawet bez pokojówki i sama dawała sobie radę ze swoją
skomplikowaną toaletą, może to Fiszer wiązał jej sznurówki u gorsetu?).
Chociaż Wirydianna była
Polką, to jednak jej pierwszym językiem był francuski. Wychowali ją nauczyciele - uciekinierzy
z ogarniętej rewolucją Francji. Zdaje się, że ledwo umiała mówić po polsku.
Pisać w języku ojczystym nie potrafiła wcale i w ogóle tego nie próbowała. Swoją
bogatą korespondencję i osobiste notatki prowadziła po francusku. Spisała swoje
wspomnienia, kiedy była już po 60., do użytku domowego. Jej pamiętnik przeleżał
w ukryciu 150 lat! Fragmenty tych zapisków wyszły na światło dzienne w 1934
roku, kiedy to wydano je pod tytułem „Pamiętnik o Kościuszce”. Później jej memuary
dostały się do rąk przebywającego na emigracji Edwarda Raczyńskiego, który
przetłumaczył je na język polski. Było to dość skomplikowane, bowiem z powodu
kłopotów ze wzrokiem nie mógł sam odczytać rękopisu, więc korzystał z taśm,
nagranych przez zaprzyjaźnioną panią. Słuchając ich, pisał jednocześnie polskie
tłumaczenie.
Sama historia życia
Wirydianny jest niezwykle ciekawa, jednak to się bardzo źle czyta. Niestety! Nie
wiem, czy jest to wina stylu samej autorki, czy też tego tłumaczenia
Raczyńskiego. Podchodziłam do tego tekstu kilka razy i grzęzłam w nim, zaczynałam
i nie kończyłam. Zakładka tkwiła w książce od paru lat, to znaczy, od momentu,
gdy upolowałam ją w jakimś antykwariacie sieciowym i rzuciłam się nań uszczęśliwiona.
Dopiero teraz, wczoraj właściwie, udało mi się ją dokończyć, bo męczy mnie
przeziębienie, więc siedzę w domu i czytam swoje zapasy książkowe „z półki”. Serio,
uwierzcie mi, czytało mi się to jak po grudzie! Jest to pisane drętwym stylem,
pełnym oświeceniowych zapożyczeń i zdań, co do których nie miałam pewności, czy
wyszły spod pióra Wirydianny czy też dopisała je ręka tłumacza. Miejscami przypominał
się niesłychanie nudny powieściowy „Pan Podstoli” Ignacego Krasickiego, czyli powieść, za pomocą której trzydzieści lat temu dręczyłam na ćwiczeniach studentów polonistyki Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Bydgoszczy. Taki sam
prawie styl!
To nie jest pierwszy pamiętnik
z tej epoki, który został napisany po francusku (np. Anetka Potocka też pisała
tylko po francusku, ale jakże błyskotliwie!), ale te inne pamiętniki, które
czytałam, były o wiele lepiej napisane, opracowane, no i zaopatrzone w przypisy
oraz ilustracje. W książce Wirydianny zabrakło jednego i drugiego! To znaczy,
wróć! Jakieś tam maleńkie, szczątkowe przypisy są, ale naprawdę bardzo skromne.
A obrazków w ogóle nie ma! Może to wina wydawcy, bo pamiętnik Wirydianny
wypuściło komercyjne wydawnictwo Świat Książki, które normalnie wydaje
czytadła, a nie żadne polskie wydawnictwo specjalizujące się w tekstach z
dawnych epok.
Pomarudziłam,
ponarzekałam, bo musiałam, ale tak w ogóle, to jest wartościowa pozycja,
zwłaszcza dla osób zajmujących się historią przełomu wieków XVIII i XIX. Warto
czytać pamiętniki, nawet jeśli czasem jest nam pod górkę! Przeczytałam, zaliczyłam,
Wirydianna niech wraca na półkę!
Fiszerowa Wirydianna,
„Dzieje moje własne i osób postronnych. Wiązanka spraw poważnych, ciekawych i
błahych”, tłum. z francuskiego Edward Raczyński, wyd. Świat Książki, Warszawa
1998
Ach, mam uwielbiam tę książkę :) Jest niesamowita jako źródło tamtej epoki, bowiem tak mało tych pamiętników zachowało się, czy też wydano drukiem. Bardzo dobry wpis :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie
A to właśnie Twój blog miałam na myśli jako przykład bloga "wyrafinowanego czytelniczo", to u Ciebie czytałam o książce Wirydianny i parę lat potem gryzłam palce z zazdrości, że ja nie mam tej książki i że nie ma jej w żadnej bibliotece w sąsiedztwie! Powinnam była to napisać wyżej, w poście. No, ale piszę teraz!
UsuńKsiążka jest naprawdę niesamowitym źródłem epoki, bardzo wartościowym, zwłaszcza dla historyków.