Przez tę całą dziwną
sytuację nie mogę czytać, nie mogę pisać; wszystko to zupełnie rozwaliło moje
wcześniejsze plany czytelnicze i pisarskie. Ale… udało mi się przeczytać powieść
Stephena Kinga „Bastion”, która traktuje o epidemii supergrypy, która zmiotła z
powierzchni ziemi 99 procent Amerykanów. 1165 stron! Bardzo na czasie!
Stephen King to pisarz,
którym byłam zachwycona za młodu, czytałam wiele jego książek w latach 90.,
kiedy pojawiały się na polskim rynku wydawniczym, a teraz wróciłam do niego po
tylu latach! Jakie wrażenia po tak długim czasie?
Wcześniej czytałam
głównie horrory w wykonaniu Kinga i to były takie powieści w stylu „zacząć i
nie odkładać, póki nie skończysz”, akcja w nich rwała do przodu jak narowisty
koń, nie dając ukojenia aż do odłożenia książki. A ja to lubię ponad wszystko!
Nienawidzę nudy! W przypadku „Bastionu” jest inaczej. Autor zaplanował tę powieść
jako swoją autorską i zarazem amerykańską odpowiedź na „Władcę pierścieni” J.
R. R. Tolkiena. W założeniu miała to być więc wielka, epicka (rycerska?)
opowieść o walce Dobra ze Złem. Mam wrażenie, że sama epidemia grypy i to, co
stało się później, jest tylko exemplum, pretekst do pokazania tej walki.
Epidemia grypy u Kinga
niby jest, a jakoby jej nie było. Wprawdzie opisuje ją w pierwszej części
książki, poświęca jej około 400 stron, ale w sumie niewiele się o tej grypie dowiadujemy,
poza tym, że wymknęła się z tajnych wojskowych laboratoriów, jest bardzo zaraźliwa
i zabójcza (99 procent śmiertelności), Ta pierwsza część powieści jest wyraźnie
słabsza i miejscami bardzo nudnawa, jakby Kingowi zabrakło pary w gwizdku. Zaczyna
wiele wątków, przedstawia coraz to nowych i nowych bohaterów (z których wielu potem
umiera na grypę), a tych, którzy będą ostatecznie ważni w drugiej, tej
ważniejszej części, stawia na scenie w sposób jakiś taki mało znaczący…
Czytanie tych pierwszych
400 stron bardzo mnie męczyło i ledwie przez nie przebrnęłam. Pewnie bym w
ogóle odłożyła tę książkę, gdyby nie ta obecna epidemia… Bo tyle książek do przeczytania,
a czasu tak mało… Życie jest za krótkie, by czytać byle jakie książki! No, ale
w końcu przebrnęłam, wspomagając przy tym się informacjami z sieci o tym, jak
to autor zaprzecza jakimkolwiek porównaniom jego powieściowej supergrypy do
obecnej pandemii wirusa z Wuhan. Na dowód tego podobno opublikował w Internecie
rozdział 8 powieści, gdzie opisał jak ta jego supergrypa działa. No, może i
prawda, że jego supergrypa to nie koronawirus, chociaż nie mogę się oprzeć
wrażeniu, że „władcy świata”, którzy zafundowali nam tę obecną sytuację MOGLI
inspirować się tą właśnie powieścią Stephena Kinga. Tak mi chodzi po głowie…
Podobieństw jest zbyt wiele, by to mogło być przypadkowe.
Druga część książki, ta
poświęcona budowie postapokaliptycznego społeczeństwa w mieście Boulder w
stanie Kolorado oraz walce Dobra ze Złem obejmującej całą Amerykę, jest
zdecydowanie lepiej napisana. Lżej, a może tyko szybciej się ją czyta, wątki
fabularne (obyczajowe, przygodowe i romansowe) są tam o wiele sprawniej poprowadzone,
bohaterowie bardziej wyraziści, a amerykańskie miasteczka, choć pełne trupów
zmarłych na grypę i porzuconych samochodów, tak samo urocze i malownicze jak w
innych powieściach mistrza horroru. To wszystko zostało okraszone sporą garścią
biblijnych rozważań. Są tutaj zjawiska paranormalne oraz sny i przeczucia, czyli
to, czego szukamy w tego typu literaturze.
Bohaterowie przechodzą podobną drogę
rozwoju jak u Tolkiena, choć oczywiście, w amerykańskim, dość prymitywnym i
uproszczonym wydaniu. Mimo pewnych naiwności fabularnych, lektura powieści ma
działanie oczyszczające ze złych myśli i emocji, pojawia się nawet wątek katharsis.
No, cóż, jest chyba jednak dobra książka na czas tej obecnej apokalipsy! Daje
też pewną nadzieję na poprawę świata, jakim się stał ostatnio. Przecież wszyscy
nie umrzemy! Każdą epidemię czy tam katastrofę ktoś tam zawsze przetrwa, wszystko
będzie można zresetować i zacząć od początku bez wszystkich złych rzeczy,
takich jak różne grzechy, zboczenia i rozpusta. To dzisiaj też właściwie
wychodzi. Może też gdzieś ponad naszymi głowami odbywa się wielka walka Dobra ze
Złem, jak chcą zwolennicy ruchu Qanon, skupieni wokół prezydenta Donalda Trupma?
Może ten światowy stan wojenny został wprowadzony po to, by dzielny, czysty
moralnie, amerykański kowboj rozprawił się ze zboczeńcami, sodomitami i
czcicielami Lucyfera? Piękna, kusząca teoria… Jak to się skończy, na pewno ktoś
napisze o tym książkę! Niejedną!
Czytałam „Bastion” dość
długo jak na mnie, bo aż parę dni, czytałam po kawałku, tyle, ile mogłam się
skupić, pomiędzy wyszukiwaniem w sieci najróżniejszych teorii spiskowych. Jak
może już niektórzy wiedzą, nie wierzę i nie ufam ściekomediom, wolę niezależne
źródła informacji. W każdej teorii spiskowej jest bowiem ziarno prawdy, tylko
trzeba umieć je odnaleźć i właściwie zinterpretować. Jak na razie zapisałam się
do polskich i amerykańskich grup Qanon na FB, bo też jestem człowiekiem
czystego serca i chcę być po stronie Dobra a nie Zła.
King Stephen, „Bastion”, tłum.
Robert Lipski, Warszawa 2017
Jest to bardzo specyficzna książka, pisana stylem innym od reszty, sam autor mówi za siebie. Polecam tym, którzy lubią dłużej zastanowić się nad zdarzeniami. Zdecydowanie nie jest to książka na jeden czy dwa wieczory. Książki takie duże trochę trudno się czyta, bo są ciężkie w trzymaniu. Pomijając ten drobny dyskomfort, jest to bardzo dobra pozycja wydawnicza.
OdpowiedzUsuń