Translate

czwartek, 26 sierpnia 2021

Nr 22/23/2021 Józef Ignacy Kraszewski – obyczajowo („U babuni”, „Serce i ręka”) i moje nowe nabytki książkowe

 

Długo tutaj nie pisałam, bo wiele się dzieje w moim życiu pozablogowym. W czerwcu tego roku zaczęłam chodzić zupełnie bez pomocy kul inwalidzkich, inaczej mówiąc, stał się cud! Odrzuciłam kule! Po 17 latach! Moja mama mówi, że to cud, bo wymodliła dla mnie zdrowie! Ja się za bardzo nie modliłam, ale za to starałam się pozytywnie motywować. Kilka lat temu miałam wizję, że na emeryturze będę chodzić samodzielnie, bez kul. No i stało się! Miałam też jeszcze inne wizje, ciekawe, czy się spełnią?

Ale żeby to utrzymać, znaczy ten stan zdrowia, muszę w to włożyć wiele pracy. Kupiłam sobie kijki trekkingowe, z początku chodziłam z tymi kijkami, podpierając się na nich, teraz już chodzę tak, jak pokazują na filmikach na YT, to jest odpychając się na nich (a nie wisząc!)

No więc, chodzę z kijkami, maszeruję po parku tak 5, 6 kilometrów – trzy lub cztery razy w tygodniu. W domu ćwiczę kręgosłup i szyję, a ostatnio zaczęłam chodzić do takiej plenerowej siłowni w parku i ćwiczę tam, co się da. Przechodzę wszystkie maszyny po kolei, skupiając się zwłaszcza na ćwiczeniach siłowych. No bo mi mięśnie w rączkach i nóżkach całkiem mi zanikły przez te siedemnaście lat inwalidztwa. Chciałabym je sobie odtworzyć (wytworzyć), wyrobić też talię, no i schudnąć do 65 kilogramów. Teraz mam 73, więc jeszcze trochę jest do zgubienia. A zaczynałam się odchudzać kilka lat temu jak ważyłam około 95 kilogramów (nosiłam rozmiar 52/54), więc chudnę sobie pomału, ale efektywnie. Teraz noszę rozmiar 44/46, a większe kurtki czy płaszcze to rozmiar 46/48. Chcę dojść do wagi, jaką miałam przed chorobą, to jest przed usunięciem tarczycy z powodu jej nadczynności. Wtedy byłam całkiem szczupła.

Brak tarczycy to katastrofa, mówię Wam! Ja do końca życia będę musiała codziennie brać Euthyrox (lub podobne hormony), który zastępuje moją własną tarczycę. Bo inaczej nie przeżyję. Strasznie się stresuję z tego powodu, że jakaś wojna, jakaś  plandemia czy inna rozróba w Chinach i umieram! Bo w Chinach właśnie robią podstawowy składnik tego leku, nigdzie indziej. I jak wybuchła plandemia, to od razu mój lek zniknął z aptek! A ja bez Euthryoxu pociągnę może ze dwa tygodnie? I kaputt! Mam też jeszcze inne poważne choroby, ale nie będę się o nich już tak szczegółowo rozpisywać. W każdym razie na razie żyję!

Jako terapię na te moje smutki wymyśliłam sobie pisanie książek. Zresztą zawsze miałam taki plan na emeryturę, że będę pisać. Teraz zbieram materiały do mojej trzeciej książki, tym razem o Żuławach, Jeżdżę tu i tam, spotykam się z ludźmi i spisuję historię żuławskich rodzin, polskich i niemieckich, tak mniej więcej 100 lat do tyłu mając w perspektywie. Chciałam to zrobić w dwa lata, ale chyba się nie da… Szkoda, bo ja szybka jestem, a mam już w planach kolejne projekty. Następna moja książka to już będzie chyba powieść. Chciałabym napisać powieść, bo wtedy naprawdę mogłabym nazwać się „pisarką”. Bo na razie to tylko „autorką” jestem.

No, a ten Kraszewski co tu robi?

Zawsze mówiłam, że Kraszewski to nudziarz, że nie mogę go czytać, gdyż mnie usypia, że to lektura dla emerytów. I voila! Jestę sobie młodom emerytkom i czytam sobie wieczorami w łóżku Kraszewskiego przed snem! Czy to już starość? Czy też może się jakoś trochę uspokoiłam wewnętrznie, wyrównałam swoje emocje i mogę się skupić na takiej nudnej lekturze, a nawet rozkoszować się nią?

Kraszewski przeważnie kojarzy się z grubaśnymi powieściami na tematy historyczne. I te chyba jeszcze nie są dla mnie. Ale… Kraszewski pisał też powieści obyczajowe, takie z życia wzięte, z plotek, które krążyły gdzieś po dworach na Wołyniu, gdzie przez pewien czas mieszkał z rodziną.

„U babuni” – to niewielki obrazek obyczajowy z Wołynia o bogatej staruszce (61 lat – młodsza ode mnie, a ja nie czuję się staruszką, jak to się pozmieniało!), bezdzietnej wdowie, którą obstąpili krewni jej zmarłego męża, czyhający na spadek po niej. Staruszka jednak nie chciała zostawić majątku pazernym powinowatym i wyszukała sobie spadkobierców spokrewnionych z nią bezpośrednio. Jej krewni to uboga szlachta z Polesia, gdzieś z małego mająteczku w lasach i bagnach zagubionego. Stamtąd właśnie przyjechała do „babuni” skromna, młoda, rozsądna panna, która jest tak uboga, że nawet nie marzy o tym, by mieć posag i wyjść za mąż za ukochanego, równie biednego jak ona sama. No i co tu dalej pisać? Ponieważ Kraszewski jedzie schematami fabularnymi, więc łatwo można domyślać się całej reszty. Jest to historyjka nieco w stylu Jane Austen, ale bez austenowskiej ironii i dowcipu. Może też trochę w stylu Balzaka.

„Serce i ręka” – to już jest ciekawsze! To też historia panny z Wołynia. Panna bogata, pod trzydziestkę, a więc właściwie to już stara panna. Nie chciała wyjść za mąż, bo za młodu, przebywając z matką w Dreźnie, uciekła z czeskim nauczycielem muzyki i parę tygodni z nim mieszkała. Matka ją potem szukała przez policję i znalazła. Panna myślała, że jej ukochany zginął czy też zaginął, więc uważała się za wdowę jemu poślubioną symbolicznie. I żadnych konkurentów nie chciała. W końcu znalazł się śmiałek, pazerny baron z Wielkopolski, który tamże usłyszał o jej bogactwie. A sam był biedny, miał tylko podupadający dwór i tytuł. Panna zgodziła się na małżeństwo pod wpływem namowy rodziców. Postawiła jednak warunki, że będzie miała wolność w tym związku, ergo – nie będzie sypiać z mężem. Pobrali się, pojechali w podróż poślubną pociągiem do Szwajcarii, a tam świeżo poślubiona baronowa spotkała koleżankę z młodości, poszła z nią na koncert znanego muzyka, którym okazał się jej zaginiony ukochany. No i co teraz? Obrót akcji jest bardzo ciekawy, poczytajcie sobie sami. Polecam, bo to bardzo pouczająca lektura obyczajowa. Fajny film kostiumowy by z tego wyszedł.

Mam jeszcze trochę tych „kraszewskich” do poczytania, bo dostałam w prezencie od mojej koleżanki takie oto tytuły: 



 

Będzie co czytać w długie zimowe wieczory.

W ogóle, mam spory zapas lektur na kolejne lockdowny, bo z biblioteką w tych okresach jest krucho, jak wiadomo.

To moje nabytki wiosenno-letnie:


Kraszewski Józef Ignacy, „Serce i ręka”, Lublin 1986

Kraszewski Józef Ignacy, „U babuni”, Kraków 1987

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz