Translate

czwartek, 4 czerwca 2020

Mój artykuł „Z „Córką organisty” w Markusach” w kwartalniku „Prowincja” 2020/1


W pierwszym w tym roku numerze kwartalnika „Prowincja” ukazał się mój artykuł, w którym zdałam relację z naszego (to jest mojego, mojej mamy Haliny oraz naszego wydawcy Leszka Sarnowskiego) spotkania autorskiego w bibliotece w Markusach, wsi do której nasza rodzina Kowalskich przyszła po wojnie jako osadnicy. Spotkanie odbyło się w lutym tego, a zorganizowała je wspaniała bibliotekarka z Markus, pani Barbara Turzyńska.


Spotkanie było bardzo udane. Już tutaj o tym pisałam, ale powtórzę tu raz jeszcze to, co pisałam w lutym, zaraz na gorąco:
Moja mama zamieszkała w Markusach wiosną 1947 roku, kiedy Żuławy były jeszcze częściowo zalane. W początkach lat 50. spalił się pierwszy dom naszej rodziny na Ziemiach Odzyskanych. Wtedy mama, jej brat Stasiek i babcia Marta Kowalska poszli mieszkać do Wiśniewa w tej samej gminie. W 1952 roku zmarła babcia Marta i została pochowana na cmentarzu w Zwierznie. To był pierwszy grób kogoś z naszej rodziny na Żuławach. W następnym roku mama wyjechała za pracą do Bydgoszczy, jednak stale wracała na Żuławy, odwiedzając rodzinę. Wyszła za mąż za sąsiada z Wiśniewa, czyli Stefana Łukawskiego, mojego ojca. 
Rodzina Łukawskich przyszła na Żuławy jako powodzianie z Radziwiłki na Mazowszu (tam u żony Katarzyny zamieszkał dziadek Józef Łukawski, rodem z Witkowic w gminie Młodzieszyn na Mazowszu). Moi rodzice poznali się w czasie akcji zbierania stonki na polach ziemniaczanych, jaką organizowano w początkach PRL-u. Była to akcja masowa, musieli w niej brać udział prawie wszyscy mieszkańcy wsi, którzy chodzili po polach z butelkami z naftą i zbierali stonkę do tych butelek. Walczono w ten sposób ze szkodnikiem, który jakoby zrzucali z samolotów Amerykanie, by niszczył nasze ziemniaki.

Rodzice wzięli ślub w Bydgoszczy w 1957 roku, a ja urodziłam się w 1959 roku. Miałam przyjść na świat w izbie porodowej w Markusach, ale mama miała ciężki poród, więc położna wezwała karetkę pogotowia, która przewiozła ją do szpitala w Elblągu. Tam się właśnie urodziłam. Pierwsze miesiące życia spędziłam w domu dziadków Łukawskich w Wiśniewie. Tam stawiałam swoje pierwsze kroki. W 1961 roku razem z rodzicami zamieszkałam w Bydgoszczy na Okolu, ale do Wiśniewa i Markus wracałam co roku. Spędzaliśmy tam wakacje letnie u dziadków, u ciotki Geni Burkowej lub u wujka Staśka Kowalskiego. Ostatni raz byłam w Markusach u krewnych w połowie lat 1980.

Tak więc jechałyśmy teraz z mamą do tych Markus tak, jakbyśmy jechały do swojej małej ojczyzny, bo obie jesteśmy mocno związane emocjonalnie z tą gminą. I przeżyłyśmy tam na miejscu prawdziwy szok! Spotkanie zostało wspaniale zorganizowane przez panią Barbarę Turzyńską, dyrektorkę Biblioteki Gminnej w Markusach. Dziwnym zbiegiem okoliczności, pani Barbara mieszka w Markusach w tym samym domu, gdzie przebywał na robotach przymusowych u Niemca Johanna Froesego mój wujek Stefan Burek. Rodzina jej męża, państwo Turzyńscy, zamieszkała tam jako osadnicy zaraz po wojnie. Kierowca z gminy Markusy przyjechał po nas do Malborka i zawiózł nas z powrotem do domu! Na miejscu okazało się, że w sali dawnego Klubu Rolnika (w latach 70. moja kuzynka Jadzia Burkówna biegała tam na zabawy taneczne przy orkiestrze, bo kochała tańczyć, a jej młodsza siostra Andzia chodziła tam na zebrania Związku Młodzieży Wiejskiej) są po prostu tłumy! Byłyśmy z mamą wprost oszołomione, ile ludzi się tam zjawiło! Na około było tam chyba z 50 osób, a może więcej? A wyobrażałyśmy sobie, że przyjdzie może z dziesięć osób! Bo kogo może obchodzić jakaś tam książka? I źle sobie wyobrażałyśmy! Bo zainteresowanie naszą opowieścią było zaskakująco duże.

– Tyle osób na spotkaniu autorskim to nie ma nawet w dużych miastach – powiedział Leszek Sarnowski, nasz wydawca, redaktor naczelny Kwartalnika „Prowincja”, który promował także swoje pismo. Nasza książka jest z nim związana, bo wyszła w zeszłym roku jako piąty numer tejże „Prowincji”. W tymże kwartalniku opublikowałam też kilka tekstów z mojego cyklu "Żuławskie opowieści", w których pisałam o naszej rodzinie na Żuławach, a ostatnio o żuławskich duchach i miejscach, gdzie straszy.”

 
Najciekawsze i naprawdę niezapomniane w tym wszystkim były rozmowy z ludźmi, o których napisałam w tym artykule. Okazuje się, że prawie każdy człowiek, którego rodzina przyszła Ziemie Odzyskane po wojnie, ma za sobą skomplikowaną, często tragiczną przeszłość i ciekawą historię rodzinną do opowiedzenia. Trzeba tylko pytać, a potem spisywać te opowieści! 

A ja do Markus jeszcze się wybieram, by jeszcze pociągnąć temat związany z historią mieszkańców tej gminy. Chciałabym wykorzystać te wątki w mojej kolejnej książce „Żuławskie opowieści”, do której właśnie zbieram materiały. 

„Prowincja. Kwartalnik społeczno-kulturalny Dolnego Powiśla i Żuław” 2020/1


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz