W pierwszym w tym roku
numerze kwartalnika „Prowincja” ukazał się mój artykuł, w którym zdałam relację
z naszego (to jest mojego, mojej mamy Haliny oraz naszego wydawcy Leszka
Sarnowskiego) spotkania autorskiego w bibliotece w Markusach, wsi do której
nasza rodzina Kowalskich przyszła po wojnie jako osadnicy. Spotkanie odbyło się w lutym tego, a zorganizowała je wspaniała bibliotekarka z Markus, pani Barbara Turzyńska.
Spotkanie było bardzo
udane. Już tutaj o tym pisałam, ale powtórzę tu raz jeszcze to, co pisałam w
lutym, zaraz na gorąco:
„Moja mama
zamieszkała w Markusach wiosną 1947 roku, kiedy Żuławy były jeszcze częściowo
zalane. W początkach lat 50. spalił się pierwszy dom naszej rodziny na Ziemiach
Odzyskanych. Wtedy mama, jej brat Stasiek i babcia Marta Kowalska poszli
mieszkać do Wiśniewa w tej samej gminie. W 1952 roku zmarła babcia Marta i
została pochowana na cmentarzu w Zwierznie. To był pierwszy grób kogoś z naszej
rodziny na Żuławach. W następnym roku mama wyjechała za pracą do Bydgoszczy,
jednak stale wracała na Żuławy, odwiedzając rodzinę. Wyszła za mąż za sąsiada z
Wiśniewa, czyli Stefana Łukawskiego, mojego ojca.
Rodzina
Łukawskich przyszła na Żuławy jako powodzianie z Radziwiłki na Mazowszu (tam u
żony Katarzyny zamieszkał dziadek Józef Łukawski, rodem z Witkowic w gminie
Młodzieszyn na Mazowszu). Moi rodzice poznali się w czasie akcji zbierania
stonki na polach ziemniaczanych, jaką organizowano w początkach PRL-u. Była to
akcja masowa, musieli w niej brać udział prawie wszyscy mieszkańcy wsi, którzy
chodzili po polach z butelkami z naftą i zbierali stonkę do tych butelek.
Walczono w ten sposób ze szkodnikiem, który jakoby zrzucali z samolotów
Amerykanie, by niszczył nasze ziemniaki.
Rodzice
wzięli ślub w Bydgoszczy w 1957 roku, a ja urodziłam się w 1959 roku. Miałam
przyjść na świat w izbie porodowej w Markusach, ale mama miała ciężki poród,
więc położna wezwała karetkę pogotowia, która przewiozła ją do szpitala w
Elblągu. Tam się właśnie urodziłam. Pierwsze miesiące życia spędziłam w domu
dziadków Łukawskich w Wiśniewie. Tam stawiałam swoje pierwsze kroki. W 1961
roku razem z rodzicami zamieszkałam w Bydgoszczy na Okolu, ale do Wiśniewa i
Markus wracałam co roku. Spędzaliśmy tam wakacje letnie u dziadków, u ciotki
Geni Burkowej lub u wujka Staśka Kowalskiego. Ostatni raz byłam w Markusach u
krewnych w połowie lat 1980.
Tak
więc jechałyśmy teraz z mamą do tych Markus tak, jakbyśmy jechały do swojej
małej ojczyzny, bo obie jesteśmy mocno związane emocjonalnie z tą gminą. I
przeżyłyśmy tam na miejscu prawdziwy szok! Spotkanie zostało wspaniale
zorganizowane przez panią Barbarę Turzyńską, dyrektorkę Biblioteki Gminnej w
Markusach. Dziwnym zbiegiem okoliczności, pani Barbara mieszka w Markusach w
tym samym domu, gdzie przebywał na robotach przymusowych u Niemca Johanna
Froesego mój wujek Stefan Burek. Rodzina jej męża, państwo Turzyńscy,
zamieszkała tam jako osadnicy zaraz po wojnie. Kierowca z gminy Markusy
przyjechał po nas do Malborka i zawiózł nas z powrotem do domu! Na miejscu
okazało się, że w sali dawnego Klubu Rolnika (w latach 70. moja kuzynka Jadzia
Burkówna biegała tam na zabawy taneczne przy orkiestrze, bo kochała tańczyć, a
jej młodsza siostra Andzia chodziła tam na zebrania Związku Młodzieży
Wiejskiej) są po prostu tłumy! Byłyśmy z mamą wprost oszołomione, ile ludzi się
tam zjawiło! Na około było tam chyba z 50 osób, a może więcej? A wyobrażałyśmy
sobie, że przyjdzie może z dziesięć osób! Bo kogo może obchodzić jakaś tam
książka? I źle sobie wyobrażałyśmy! Bo zainteresowanie naszą opowieścią było
zaskakująco duże.
–
Tyle osób na spotkaniu autorskim to nie ma nawet w dużych miastach – powiedział
Leszek Sarnowski, nasz wydawca, redaktor naczelny Kwartalnika „Prowincja”,
który promował także swoje pismo. Nasza książka jest z nim związana, bo wyszła
w zeszłym roku jako piąty numer tejże „Prowincji”. W tymże kwartalniku
opublikowałam też kilka tekstów z mojego cyklu "Żuławskie opowieści",
w których pisałam o naszej rodzinie na Żuławach, a ostatnio o żuławskich
duchach i miejscach, gdzie straszy.”
Najciekawsze i naprawdę
niezapomniane w tym wszystkim były rozmowy z ludźmi, o których napisałam w tym
artykule. Okazuje się, że prawie każdy człowiek, którego rodzina przyszła Ziemie
Odzyskane po wojnie, ma za sobą skomplikowaną, często tragiczną przeszłość i
ciekawą historię rodzinną do opowiedzenia. Trzeba tylko pytać, a potem spisywać
te opowieści!
A ja do Markus jeszcze się wybieram,
by jeszcze pociągnąć temat związany z historią mieszkańców tej gminy. Chciałabym
wykorzystać te wątki w mojej kolejnej książce „Żuławskie opowieści”, do której
właśnie zbieram materiały.
„Prowincja. Kwartalnik
społeczno-kulturalny Dolnego Powiśla i Żuław” 2020/1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz