Translate

piątek, 21 listopada 2014

Twardy endek - Albin z Albionu


Ta książka to wywiad-rzeka z Albinem Tybulewiczem, człowiekiem zasłużonym dla historii Polski, jednak raczej mało znanym szerokiemu ogółowi. Tak się bowiem złożyło, że w swoim czasie zrobiono ogromną reklamę opozycjonistom pochodzącym z innych środowisk, zwłaszcza z grupy KOR-u. A Tybulewicz to endek, a raczej „twardy endek” – jak sam o sobie mówił. Endecy zaś od wielu lat mają złą prasę w naszym kraju, pokazywani są często w negatywnym świetle, krytykowani, wyśmiewani, a w najlepszym przypadku przemilczani.

Tym razem napiszę raczej o człowieku, niż o książce, bo książka jest tutaj nośnikiem jego historii.

Albin Tybulewicz to człowiek z Kresów wschodnich. Wołyniak. Jego dziadek miał spore gospodarstwo pod Łuckiem. Ojciec zajmował się rolnictwem oraz handlem. Tuż przed wybuchem wojny rodzina Tybulewiczów mieszkała w Łucku, Albin chodził tam do szkoły. Mimo, że w 1939 r. miał zaledwie 10 lat, był bystrym obserwatorem. Zapamiętał, że w skład wielonarodowościowego społeczeństwa zamieszkującego Wołyń, obok Polaków wchodzili także Żydzi i Ukraincy, a polskie dzieci - z nakazu wojewody wołyńskiego - musiały obowiązkowo uczyć się języka Rusinów. 

 Po zajęciu polskich Kresów przez Sowietów to właśnie Żydzi współpracowali z NKWD. W ekipie, która pamiętnego 10 lutego 1940 r. przyszła do domu Tybulewiczów, by wywieźć ich na daleką północ, był „dobry policjant” i „zły policjant”. Rolę tego pierwszego spełniał oficer NKWD, który poradził rodzinie Tybulewiczów, by wzięli ze sobą jak największą ilość nie psującej się żywności oraz pościel i ciepłą odzież. Tym „złym” okazał się polski Żyd, ubrany po cywilnemu, z czerwoną opaską na rękawie, który powiedział, że władza Polaków na Wołyniu już się skończyła. 

Wywieziono ich na pustkowie, w okolice Archangielska, gdzie dorośli musieli ciężko pracować, a dzieci zbierały w lesie wszystko, co nadawało się do jedzenia. Ludzie masowo chorowali i umierali. Rodzina Tybulewiczów przeżyła dzięki paczkom od krewnych z Wołynia. W 1943 r. to właśnie ci krewni, którzy nie zostali wywiezieni przez Sowietów, stali się ofiarami Ukraińców. Jeden z kuzynów Albina został zamordowany przez Upowców, którzy przecięli go za życia piłą na pół. 

Po napaści Niemiec hitlerowskich na  Związek Radziecki i podpisaniu układu Sikorski-Majski  Tybulewiczom udało się opuścić pasiołek na dalekiej północy ZSRR i dotrzeć do tworzącej się armii Andersa. Potem było już typowo: statkiem z Krasnowodzka do Pahlevi w Iranie, potem do Teheranu. Następny przystanek to Indie, a po wojnie – Wielka Brytania, gdzie Albin ukończył studia w dziedzinie nauk ścisłych. Później - jako znający doskonale język rosyjski – zajął się tłumaczeniem naukowych tekstów rosyjskich na angielski. Całe życie pracował jako tłumacz, mówi, że to była ciężka praca, ale przynosząca takie dochody, że zaczął zaliczać się do brytyjskiej klasy średniej. Poza tym, związał się z nurtem narodowym na emigracji. Przed wojną był za młody, by zajmować się polityką, jednak, jak twierdzi, w latach 30. na Wołyniu to właśnie narodowcy byli najważniejsi. Organizacje społeczne, kościelne, kupieckie, rzemieślnicze związane z ruchem narodowym miały wtedy duże wpływy.

 „Obóz narodowy traktowano szerzej aniżeli jedynie stronnictwo – partię – to był ruch składający się z wielu segmentów, sięgający do różnych dziedzin życia, od szkolnictwa, oświaty, gospodarki, po rywalizację o wpływy polityczne…”  Tybulewicza przygoda z narodowcami zaczęła się od przeczytania, jeszcze w czasie wojny, „Myśli nowoczesnego Polaka” Romana Dmowskiego, tej słynnej „biblii” narodowców. 

Tybulewicz: „Wiem, że poglądy Dmowskiego dziś nie są modne. Ale czy kiedyś były? Narodowcy zawsze byli trędowatymi. Oskarżano ich zawsze o antysemityzm, faszyzm, szowinizm. Wszystkich wrzucano do jednego worka. Zarówno zradykalizowanych, młodych działaczy (…) z mądrymi, roztropnymi profesorami (…), którzy tworzyli trzon polskiej elity, polskiej inteligencji, która nie jest przecież ani lewicowa, ani prawicowa. Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka – te słowa Romana Dmowskiego są ponadczasowe, uniwersalne. Tak odczuwam, tak myślę. Jestem „twardym endekiem”. Interes narodowy, wspólnotowy traktowałem zawsze ponad interesem moim, osobistym. Tu chodzi o najwyższą wartość – o naród, o dobro wspólne wszystkich obywateli, nie tylko „etnicznych” Polaków. Naród to przede wszystkim wspólnota kulturowa, to historia, tradycja, to – jak pisał Dmowski – wspólnota przeszłych, teraźniejszych i przyszłych pokoleń.”

Dzięki opowieści Tybulewicza można poznać rozmaite sekrety polskiej endecji na emigracji (był bowiem wiceprzewodniczącym Stronnictwa Narodowego), a także dowiedzieć się o jego kolejnej działalności, czyli pracy w charakterze „kuriera z Londynu”. W latach 70. i 80. przyjeżdżał bowiem wielokrotnie do Polski,  pełniąc funkcję łącznika londyńskiej emigracji z PRL-owską opozycją, a potem wspierał podziemny Ruch Młodej Polski, zaś w trudnych latach stanu wojennego organizował pomoc żywnościową i rzeczową dla Polaków. 

Tego się nie da opowiedzieć, to trzeba przeczytać! Ja po prostu pochłonęłam ten wywiad jednym tchem z przerwami na robienie notatek na marginesach i podkreślanie co ciekawszych fragmentów. Czyta się to bardzo dobrze, widać, że Tybulewicz miał zdolności gawędziarskie. Podobno był niezwykle sympatycznym człowiekiem, w typie „wujka z Ameryki”, jak go nazwał jeden  z polskich znajomych.   

Muszę przyznać, iż mimo mojego zainteresowania historią najnowszą, nie miałam pojęcia o istnieniu Albina Tybulewicza, ba, o wielu sprawach przedstawionych w tej publikacji, zwłaszcza tych związanych z niuansami londyńskiej polityki, nie miałam pojęcia i podczas lektury moja szczęka opadała coraz niżej i niżej. Ze zdziwienia, oczywiście!




Ptaszyński Radosław, Sikorski Tomasz, „Albin z Albionu. Z Albinem Tybulewiczem – działaczem polonijnym, społecznym, politykiem, filantropem i przyjacielem Polski: rozmawiali Radosław Ptaszyński i Tomasz Sikorski, wyd. von Borowiecky, Radzymin 2014

5 komentarzy:

  1. Zachęciłaś. Jak mogłam go nie znać? Tak zazębiają mi się ostatnie lektury i tworzą sieć połączeń! Rzezie wołyńskie, Kazachstan, Londyn, endecy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że Ciebie zachęcę! :)))

      Usuń
    2. A mnie jest wstyd, że nie wiedziałam o istnieniu tego ciekawego człowieka za jego życia. Zmarł w tym roku.

      Usuń
    3. mnie tez, mnie tez! zamowilam http://www.ksiegarnia.vb.com.pl/sklep/biografistyka/205-albin-z-albionu

      a przy okazji kilka innych ksiazek :)

      Usuń