Translate

poniedziałek, 10 listopada 2014

Czytnik książek – czyli paraliż decyzyjny…



 
Ogarnął mnie paraliż decyzyjny w związku z chęcią zakupu elektronicznego czytnika do książek. Nie chcę wiele. Chciałabym w końcu na czymś przeczytać te wszystkie nagromadzone przez lata pliki PDF i DjVu (tylko takie pliki są w bibliotekach cyfrowych, oni wciąż używają DjVu i koniec, chcesz czytać wspomnienia dawnych arystokratów albo stare, przedwojenne gazety – to się dostosuj i używaj DjVu). Potrzebne mi  jest jakieś przyjazne dla oczu ustrojstwo, by nie męczyć oczu czytaniem z ekranu. 
 
Nie chcę kupować żadnych książek w postaci elektronicznej, bo po co, skoro mam już tyle do czytania. Na chłopski rozum potrzebne mi jest mniej więcej takie urządzenie, które jest elektronicznym odpowiednikiem magnetofonu – tylko, że zamiast kasety z muzyką, chcę tam włożyć plik PDF lub DjVu i przeczytać go bez męczenia oczu na komputerze. I żeby to było proste w obsłudze, bo naprawdę szkoda mi czasu na uczenie się obsługi jakiś skomplikowanych urządzeń. Taka głupia, żeby się nie nauczyć to ja nie jestem. Nauczę się. Ale po co? 

A więc - potrzebuję czegoś, co przypomina prosty magnetofon Grundig! Do czytania plików! Ale nie ma! Nawet jak chcę wydać na to trochę kasy, to nie ma i już. Producenci uważają bowiem, że to ustrojstwo musi być popierdolone. To znaczy skomplikowane. To tak, jakby twórcy tych urządzeń chcieli, żebym ja zamiast czytać książki, czytała te ich durne, napisane okropnym językiem instrukcje! 

Oto, czego się dowiedziałam,  w trakcie zdobywania wiedzy z różnych stron. Że najlepszy jest Kundel, że tego Kundla sprzedaje się najwięcej, i że tylko Kundel! A ja, excuse moi, mam gdzieś Kundla, bo on nie ma polskiego menu (znam angielski literacki, nie techniczny, technicznego języka nie rozumiem po polsku, a co dopiero po angielsku), a do tego jest tylko elektroniczną końcówką księgarni i służy czytelnikom tejże księgarni. No i nie jest urządzeniem do czytania WSZYSTKIEGO! Bo jak chcę czytać wszystko na Kundlu, to muszę te moje pliki zamieniać na kundlowe za pomocą jakiegoś tam programu, mam go teraz jeszcze szukać, uczyć się, zamieniać… O, w mordę, szkoda czasu!

Acha, można też przesłać plik z mojego kompa na mejla Kundla i PODOBNO (ale tylko, podobno) ten Kundel to pozamienia na swoje pliki. Ale – może ja nie chcę by jakiś Kundel  i jego producent wiedzieli, co ja sobie czytam? Kontrolowanie czytelników jakoś niebezpiecznie przypomina mi powieść Orwella „1984”. Obowiązkowy mejl  na Kundlu to mi się stanowczo nie podoba. Na ch.. (tak, tak, w tym miejscu chodzi o ten brzydki wyraz, co to – jak mawiała moja koleżanka lepiej pisać przez „ch”, bo… dłuższy :)))  mam zakładać tam mejla i przesyłać pliki za pomocą Internetu? Skandal! Takiej ingerencji w moją prywatną lekturę stanowczo sobie nie życzę.  Ja chcę, by pliki z kompa do czytnika przekładać za pomocą mojego pendrive’a i żeby nikt nie wiedział, co przekładam. Ale np. takiego DjVu nie przełożę na Kundla, bo Kundel go nie przeczyta. Bo on czyta tylko ten jeden rodzaj plików, do czego został stworzony. To jaki on najlepszy, ja się pytam? Quod erat demonstrandum powyżej. 

Dalej – właściwie to przypadł mi do gustu Łonyks. Łon bowiem czyta PDF i DjVu. Do tego jest też w wersji dużej, większej niż 6 cali. Przy 6 calach to ja bym miała poczucie klaustrofobii, ja lubię wszystko duże…  Więc ten czytnik jest w wersji 9 cali. Sporo wprawdzie kosztuje, ale ja nie niszczę rzeczy. Więc może by mi posłużył?

Ale? 

 Ale – z tego, co wyczytałam w sieci - łon jest tak trudny dla czytelnika, że wątpię szczerze, by starczyło mi całych wakacji, by się z tym urządzeniem zapoznać i nauczyć obsługi. Sama instrukcja (jest w sieci) ma kilkadziesiąt stron.

A, jeszcze coś absolutnie absurdalnego…  Otóż, dowiedziałam się właśnie, że czytniki są sprzedawane OSOBNO i pokrowce (okładki do nich) też są sprzedawane OSOBNO. I przeważnie w jednym sklepie ich nie ma, tylko są w różnych. Boże, to ja mam zamawiać sobie w jednym miejscu czytnik, a w innym okładkę??? Nie dość, że uważam to za wyciąganie kasy od klientów, to jeszcze dużo kłopotu. Dlaczego te czytniki nie mają okładki W KOMPLECIE? I nie gadać mi tu o demokratycznym wyborze okładki, że jeden chce taką, inny owaką. Owakie też mogą być. Dla wybrednych. Ale normalny model czytnika powinien mieć WSZYSTKO w komplecie!

No i tak.

I stoję na rozdrożu…

No, nie rozumiem, naprawdę nie rozumiem, po co to wszystko tak komplikować? Nie może być jednego PROSTEGO urządzenia, co by czytało WSZYSTKO???

Ja jestem prosty człowiek i dziecko PRL-u, kiedy pralka – to była pralka, radio – radio, telewizor – telewizor. I wszystko było OK. Wszyscy byli zadowoleni. Te urządzenia nie miały żadnej elektroniki, były mechaniczne. Włączało się je za pomocą paru guziczków, a jak się zepsuły, to je naprawił mąż śrubokrętem. W ostateczności, wołało się jakiegoś bardziej rozwiniętego technicznie sąsiada, który puknął, stuknął i grało.  Radio w domu było 40 lat. Pralkę Wiatkę miałam 20 lat. Pierwszy czarno-biały telewizor – 20 lat. Lodówkę pierwszą – 20 lat. Odkurzacz „Elektroluks” był w mojej rodzinie  (u rodziców) od 1965 roku i używało się go do 2012 r. Trzeba było w końcu kupić nowy, bo się kabel zdewastował i nie można było wymienić. To kupiłam nowy. Jeden Pan Bóg wie, ile wytrzyma, bo strasznie delikatny…

Robot kuchenny wystany w kolejce za Gierka służył w rodzinie do 2010 roku, kiedy kupiłam nowy, co się rozwalił po zrobieniu dwóch czy trzech serników. Następnego już nie kupiłam. Dwa razy do roku robię sernik i ucieram go drewnianą kopyścią jak za króla Ćwieczka. Nie kupię już nowego! Nie dam zarabiać złodziejom!

Wystarczy, że pralkę automatyczną muszę wymieniać co 2 lata, bo obecne modele są przeważnie tak ustawione FABRYCZNIE, że po 2 latach gwarancji wysiada programator. Naprawa i wymiana kosztuje tyle, co ¾ nowej pralki, więc nie opłaca się naprawiać, tylko trzeba kupić nową.  Na szczęście - lodówkę mam typu „Mińsk” (pozdrawiam zacnych radzieckich producentów, jeśli jeszcze żyją), służy mi 20 lat i modlę się, by się nie zepsuła, bo jak kupię nową lodówkę to  też będę zaraz ją wymieniać po okresie gwarancji. Wciąż jeszcze działa mój młodzieńczy radiomagnetofon Grundig z 1979, na którym słuchałam piosenek ABBY.  

Stary system produkcji sprzętu AGD służył ludziom. Ten nowy jest do niczego!!! Służy tylko kapitalistycznym złodziejom, co chcą wyciągać ludziom pieniądze z kieszeni. A ja się pytam, czy nie można robić, tak jak kiedyś, prostych urządzeń. Drogich, ale trwałych? Już nawet mogłabym stać po nie w kolejkach po nocy. Byle mi służyły dobrze przez kilkadziesiąt lat! Ale nie. Teraz robią urządzenia do niczego, ot, tak, aby wyciągnąć od ludzi pieniądze i żeby wciąż kupować nowe.

Jestem sfrustrowana. A zakup czytnika miał być przyjemnością. Ładna mi przyjemność!!! Chyba ją odłożę do świętego Nigdy. Zawsze można przecież pójść z pendriv’em do punktu ksero i wydrukować to, co mam w tych plikach PDF i DjVu. I czytać to sobie na papierze.

I mieć gdzieś te Kundle i inne czytniki.

Na wszelki wypadek wyłączam komentarze pod tym postem, bo nie mam ochoty na żadne reklamy takich lub owakich czytników. 
 
Użyta tu fotka jest z Wikipedii. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz